, Whyte Jack Templariusze 01 Rycerze Czerni i Bieli 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - No cóż, chłopcy, zapytaliście mnie, a ja wam odpowiedziałem,a teraz widzę, że jesteście jeszcze bardziej zagubieni i zastanawiaciesię nad tym, co rzekłem o ziarnach zbawienia.Uwierzcie mi, że jużje poznaliście.Po prostu jeszcze tego nie wiecie.Posłuchajcie mnieteraz obaj, a ja zaprowadzę was tak daleko do światła, jak potrafię,sam bowiem widzę je jedynie w oddali.Pomyślcie tylko.Kościół gło-si, że Jezus mówił o sobie jako o  drodze" i że powiedział innym, iż królestwo niebieskie jest w was".Prosił ich, żeby podążali za nim,a on pokaże im tę drogę, i wierzył w to, całkowicie i bez cienia wąt-pliwości.Jednak nasz Zakon uważa, że nie powiedział tego jako SynBoży.Mówił to jako esseńczyk, gdyż było to częścią jego codziennegożycia, a inni esseńczycy z tej społeczności mówili to samo, ponieważwierzyli, że człowiek nosi Boga w sobie i tam go należy szukać.Jeśliteraz głęboko się zastanowicie, co to oznacza, być może pojmiecie, żemożna rozmawiać z Bogiem w swoich myślach i modlitwach.A jeślitak, to po co wam kapłani? Pomyślcie o tym przez chwilę i o tym, coto oznacza dla ojców Kościoła.Skoro człowiek może rozmawiać z Bo-giem w swoich myślach i modlić się spokojnie w głębi swego serca, toczy potrzebuje kapłanów lub Kościoła.jakiegokolwiek Kościoła?Milczał przez chwilę, obserwując Saint-Omera i Montdidiera.Czy-tał z ich twarzy, o czym myślą, i uśmiechnął się jeszcze szerzej, widząc,że ich przekonał.- Teraz rozumiecie? Pojmujecie, w czym leży siła naszego Zakonu?Pewnego dnia nasza tradycja i wiedza objawią i upowszechnią niepod-ważalną prawdę, że ludzie sfałszowali przymierze ludzkości z Bogiemi sprowadzili na świat niebezpieczeństwo przez swą żądzę władzy.Za-pewniam was, że to kiedyś nastąpi.Nie mam co do tego żadnychwątpliwości.- Kiedy? - pospiesznie zapytał Payen, lecz Hugon tylko wzruszyłramionami.- Tego nie mogę wam powiedzieć.Na razie nie możemy nic zro-bić, żeby przyspieszyć tę chwilę, gdyż nie mamy żadnych dowodów nato, co wiemy, a takiego niepodważalnego dowodu głośno i gniewniezażądają wszyscy skorumpowani księża i biskupi na świecie, gdy tylkoujawnimy prawdę.Mamy jednak naszą tradycję, a ta nakazuje nampewnego dnia wrócić do Jerozolimy, aby znalezć i odzyskać skarb,jakim są ukryte tam kroniki spisane przed wiekami przez naszych pra- dziadów, założycieli zaprzyjaznionych rodzin.Te dokumenty.dziejewspólnoty jerozolimskiej pod przywództwem Jezusa oraz jego brataJakuba.ukażą prawdziwe początki tego, co pózniej się przerodziłow Kościół, choć Jezus i jego towarzysze nazywali to po prostu dro-gą, życiem duchowym prowadzonym w każdej chwili w oczach Bogai wzmocnionym świadomością przymierza między Nim a ludzmi od-dającymi Mu cześć.W to także wierzę.- Czy jest tam jakaś mapa?Hugon odwrócił się do Saint-Omera.- Mapa? - Roześmiał się.- Nie mam pojęcia, Goff.Być może.Wiem niewiele więcej od was, a mówiąc wam o tym, nie wspomina-łem o żadnych tajemnicach.Wszystko, co wam powiedziałem, jestpowszechnie znane.Ja tylko cierpliwie wyłuskałem fakty i poskłada-łem je w całość, czego wam się nie chciało robić.- Zatem kiedy ruszamy? Wierzysz, że kiedyś to nastąpi?Hugon wzruszył ramionami.- Z pewnością ktoś kiedyś tam wyruszy.Może do tego czasu mytrzej od dawna będziemy martwi, ale sądzę, że ktoś wyruszy tami odnajdzie skarb, a wtedy świat zostanie wybawiony, przynajmniejz rąk duchownych.- A gdybyśmy mieli taką szansę? Załóżmy, że moglibyśmy popły-nąć i szukać tego skarbu.Zrobiłbyś to?- Dlatego pytałeś mnie o mapę?- Oczywiście.Zrobiłbyś to?- Tak.Zanim pytający skończyłby mówić.Sądzisz, że jestem takszalony, że mógłbym tego nie uczynić?Payen Montdidier podszedł do Hugona i położył dłoń na ramie-niu przyjaciela, drugą wyciągając do Godfryda Saint-Omera, którypospiesznie do nich dołączył.- Jeśli wyruszysz, my będziemy tam z tobą.Widzisz? To, co nampowiedziałeś, wcale nie jest takie trudne do zrozumienia, prawda?I miałeś rację.Czuję się tak, jakby księża z Andegawenii siedzieli mina piersi, a ty przegoniłeś ich kopniakiem.Teraz mogę swobodnieoddychać.A ty, Godfrydzie?Uśmiech druha mówił sam za siebie. d6W połowie września 1095 roku hrabia Andegawenii Fulko IV, jedenz najwyższych rangą członków Zakonu Odrodzenia, zorganizowałwielki turniej w pobliżu miasta Blois, z okazji osiągnięcia męskiegowieku przez jego drugiego syna, który kiedyś miał zostać hrabią Ful-kiem V.Okoliczności tego wydarzenia były dość skandaliczne, gdyżmatka chłopca, Bertrade de Montford, hrabina Andegawenii, jakiśczas wcześniej opuściła męża i poślubiła Filipa I, króla Francji.Wy-prawiając tę huczną imprezę, hrabia chciał zademonstrować, jak nie-wiele jego oraz jego syna obchodzi wiarołomstwo tej kobiety.Hugon, Godfryd i Payen - dwaj ostatni w towarzystwie swychżon, co było dowodem szczególnej łaskawości hrabiego - wzięliudział w uroczystości w orszaku ich lennego pana, hrabiego Hugonaz Szampanii, który uznał, że jego obecność podczas obchodów jestpolitycznie konieczna.Doskonale się bawili, Ludwika i Małgorzatarównież.Powoli zbliżający się do trzydziestki trzej przyjaciele dobrzesię spisywali na turnieju, choć chętnie pozostawiali najtrudniejszei najbardziej męczące pojedynki młodszym towarzyszom, skupiając sięna tych, w których zręczność i sprawność fizyczna były bardziej cenio-ne niż brawura, masa mięśni i brutalna siła.Szczególnie wyróżnił sięw szrankach Godfryd, który zręcznie posługując się kopią, z grzbietugalopującego konia zgarnął wiele pierścieni.Zawieszano je na obro-towym ramieniu, na drugim końcu umieszczano worek z piaskiem,który mógł się obrócić i wysadzić z siodła jezdzca, jeśli ten nie nawlókłpierścienia na grot kopii.Godfryd, ku nieskrywanej satysfakcji podzi-wiającej go małżonki, był tego popołudnia jedynym zawodnikiem,który zdołał zgarnąć maksymalną liczbę pierścieni, ani razu nie dającsię wysadzić z siodła czy choćby musnąć przez obracający się worek.Hugon i Payen zaczekali, aż Godfryd odbierze pieniężną nagrodę i odda wierzchowca w ręce stajennego, a potem wszyscy trzej ruszyliku namiotom z napitkami, szukając swoich dam, śmiejąc się i podzi-wiając feerię barw, tonów i dzwięków.Wszyscy trzej brali już udziałw takich imprezach - zwykle co roku odbywały się dwa lub trzy tur-nieje w odległości jednego dnia konnej jazdy od hrabstwa Payns, leczżaden z nich nie był równie wystawny jak ten zorganizowany przezhrabiego Andegawenii.Rozumieli, że nie jest to jedynie turniej, leczdemonstracja siły, nie tylko wielki spektakl mający uczcić sukcesyrozmaitych przedsięwzięć hrabiego - między innymi to, jak zagrałna nosie cudzołożnemu królowi Francji, przyłączając Blois do hrab-stwa Andegawenii - w ciągu ostatnich czterech lat.Setki, a nawettysiące ludzi przybyło z tak odległych stron jak Burgundia daleko napółnocnym wschodzie czy leżąca na południu Prowansja, a turniejtrwał przez dziesięć dni.Hrabia Hugon przybył tydzień wcześniej,a do domu miał wyruszyć po upływie następnego tygodnia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl