, Wisniewski Snerg Adam Wedlug Lotra (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kupiłem zeszyt i długopis.Usiadłem pod pinią i na czterech kartkach wyrwanych z zeszytu przedstawiłem swój punkt widzenia na temat dekoracji.Dopiero w uniwersyteckim korytarzu uświadomiłem sobie, jaka jest przyczyna głębokiej ciszy w całym gmachu.Trafiłem na wiosenną przerwę w zajęciach studentów.Zawiedziony, skierowałem się już do wyjścia, gdy usłyszałem kobiecy głos dobiegający spoza mijanych drzwi.Podniosłem głowę.Ujrzałem tablicę z listą tytułów i piastowanych funkcji, która zajmowała niemal połowę drzwi prowadzących do gabinetu profesora.- To tu - szepnąłem po raz wtóry z nadzieją w głosie i znowu zadrżałem w imadle narastającej trwogi.Nie byłem w stanie odczytać pełnego tekstu wywieszki.Migały mi tylko przed oczami fragmenty długiej listy: ,,jeden z najwybitniejszych", “przewodniczący Komitetu", “członek Prezydium", “wicedyrektor Instytutu".Wszedłem.- Słucham pana - powiedziała uprzejmie mechaniczna sekretarka profesora.Po skończeniu udawanej rozmowy telefonicznej, odkładając słuchawkę aparatu, którego przewód nie sięgał nawet do ściany, obróciła się na swym łożysku ustawionym pod drzwiami gabinetu za tarczą eleganckiego biurka.Kukła była wierną kopią sekretarki kierownika z Temalu i ten fakt bardzo mnie zaniepokoił.- Przyszedłem do pana profesora w bardzo ważnej sprawie, ale zapomniałem o wiosennych feriach.Czy mogłaby mi pani powiedzieć, gdzie go teraz znajdę?- Profesor siedzi obok w swoim gabinecie.- Jest tutaj! - ucieszyłem się.- W okresie ferii zatrzymała go na miejscu praca.- Sekretarka obejrzała się ukradkiem i dokończyła szeptem, przykładając do ust dłonie zwinięte w tubę - praca o doniosłym znaczeniu teoretycznym.- Ach!Kartki wypadły mi z ręki i rozsypały się na podłodze.Zebrałem je.Wie już wszystko, a może znacznie więcej, szatan! - pomyślałem z ulgą, ale też i z odrobiną zawiści.Gdzie mi tam do tych umysłowych wyżyn.- Będzie bomba! - powiedziała sekretarka, tym razem już bez użycia tuby.- A czy mógłbym zabrać panu profesorowi kilka minut cennego czasu?- Wykluczone.- Tylko dwa słowa.- Mowy nie ma! - Chwyciła mocno za klamkę jak jej kopia z Temalu.- Cały świat czeka na rezultat pracy pana profesora.- Ale ja przyszedłem właśnie w sprawie tej bomby! - zawołałem widząc, że okoliczności zmuszają mnie do dublowania pewnych ujęć.- Trzeba to było od razu powiedzieć.Stałem blisko parawanu z dykty oklejonej fotografią zgrabnego biurka i myślałem gorączkowo, jak się przedrzeć przez ten pierwszy zaporowy szaniec.Szybkim ruchem zabrała mi kartki.- A gdzie wolne miejsce na autorski podpis i wszystkie tytuły pana profesora? Wydawnictwa i redakcje przyjmują jego prace wyłącznie na arkuszach w formacie A - 4.1 pan sobie wyobraża, że wielkie luki w swej nieistotnej pracy profesor.odwrotnie, psiakość.odwrotnie proporcjonalne do masy jego ciała.kurcze! - Zacięła się.Nastawiła sobie głowę, aż coś w niej trzasnęło -.że nieistotne luki w swej wielkiej pracy profesor wypełni takimi świstkami? Też coś!- Wszelako.ja nie pój.- Co to za ryki? - odezwał się wspaniały, jasny i mocny głos spoza tekturowych drzwi.To on - pomyślałem blednąc.Aby nie upaść, złapałem za wspornik parawanu.Serce waliło mi w piersi jak pneumatyczny młot.Odblokowana sekretarka uchyliła drzwi i przez szparę, ledwie dosłyszalnym szeptem, zaszyfrowała tajemniczo:- Facet zgłosił się ze ściągą bez szablonu w formacie A - 4.Załatwić?- Ależ panno Eleonoro! Fe! Ile razy wkuwała już pani, że człowieka warto uszanować.A nuż coś sobie dopasujemy.- A nuż! - Wskazała mi drzwi.Wszedłem:Manekin profesora siedział na bujanym fotelu przy kolosalnej wielkości makiecie biurka ustawionej między dwiema piramidami atrap naukowego oprzyrządowania, pośrodku pokoju, którego wszystkie ściany wytapetowane były grzbietami zerwanymi z uczonych dzieł.Wyszedłem.- A nuż!Trafiony celnie ostrzem sprężyny wystającej z buta sekretarki wpadłem z powrotem do gabinetu.Profesor obydwiema protezami rąk przygotowywał się gorączkowo do rzeczowej argumentacji: jedną - przykładał już sobie do klapy wstęgę z długim szeregiem odznaczeń, drugą - segregował swoje dyplomy.- Pomyłka - powiedziałem spokojnie i raz jeszcze rzuciłem się do wyjścia.- A nuż!Tym razem mechaniczna łowczyni plomb do epokowego dzieła wkopała mnie do sanktuarium potężnym uderzeniem obu wspomaganych sprężynami nóg.Wpadłem prosto do fotela ustawionego przed fałszywym geniuszem.- Ktoś, kto w pierwszym akcie napomyka o bombie.- przerwał znacząco - w ostatnim musi mi coś odpalić.Patrzyłem na niego w milczeniu.Łypnął szklanym okiem i niby to dla pustej zabawy rąk przyzwyczajonych do operowania symbolami jął polerować woskowy medal.Rozgrzewał go tarciem plastykowych palców i dopóty gładził i płaszczył, aż parafinowa kupka uzyskała imponujące rozmiary.- A pan, kolego, jeśli wolno spytać, czym swoje zbiory przeczyszcza? - spytał lekko dla rozprostowania kości.Wzruszyłem ramionami.- Ja też się nie chwalę, choć pod ciśnieniem mojego udziału, który przepompowałem z próżnego w puste, rozdęły się wszystkie programy szkolne.Nic to, że targnąłem fundamentami wiedzy o piątym kole u wozu, aż zadrżały jej najwyższe piętra.Ale czy habilitacjonizował się pan jeszcze w tych ciężkich czasach, kiedy po wielokrotnym podziale zapałki wszystkim łysnęła wreszcie wspaniała myśl o skwarkach?- O czym?- Mniejsza.Każdemu, kto z innymi dzielić się nie lubi, bliska jest i droga hipotezyja o skwarkach.Katowani wieloletnimi dochodzeniami badacze pod przysięgą zeznawali, że drobiazgu tego nikt już na sieczkę nie porznie.Ja zaś - w mej celnej hipotezyi - każdą z tych niepodzielnych cząstek aa dwie sub - skwarki rozchlastałem sprawiedliwie.Wszelako tym głupstwem jeszcze nie przeszedłem do historii, bo teraz dopiero za nazwę puszczonego bąka tytułmajca się dostaje.Przecie: stypendium mi ufundowali i po roku dalszej aktywności naukowej nowe cząstki nazwałem skwarczątkami.Szum się zrobił dookoła.I oto!Wskazał na plik dyplomów i numer konta.- Chciałbym wytłumaczyć panu, dlaczego.- Pst! - przerwał mi niecierpliwym gestem, jakby się bronił przed atakiem plastykowej muchy.- Wszystko, co istnieje, samą tylko obecnością skwarcząt, grawitołazów oraz falicji z łatwością wytłumaczyć można.Bo czemu każde dwie rzeczy ku sobie się mają i co różne bryłce wciąż ściąga do kupy? Zjawisko to wywołane jest obecnością grawitonów, które każde cielsko ku drugiemu z siebie puszcza, a drugie zwraca pierwszemu i kwita! Więc ja te same cząstki, przez mędrca tęgiego wymyślone, grawitołazami nazwałem.I oto!Pokazał plik i numer.- Może teraz przedstawiłbym panu profesorowi.- Na przedstawienie trzeba czekać do następnego kongresu.Ogłoszę tam światu, że wszystkie globusy, które wirują w przestworzu, trzyma na uwięzi moja “falicja grawitacyjna".Wprowadzając do nauki to puste pojęcie, zamierzam udowodnić kolegom, że nie mam pojęcia, czym ona się zajmuje.- Ja mógłbym coś panu powiedzieć.- Ja! Wciąż to ,,ja".Nazwiska nie dosłyszałem, twarz obca, dyplomów nie widzę, ale dostrzegam brak podstawowej wiedzy i naukowej ciekawości.Przychodzi człowiek z ulicy, przerywa mi w połowie doniosłego wywodu i powiada ,,ja".Wstałem, aby wyjść.Lecz sztuczny profesor - rozzłoszczony trzaskami zakłóceń w czasie jego audycji - potężnym chwytem plastykowych ramion zmusił mnie do dalszego nasłuchu.- Pan chyba przybył tu z obcej planety - zażartował lekko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl