,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cóż, to prawda - przyznał David.Istotnie ciekawiło go, czy między zgonami podopiecznych Hodgesa a śmiercią jego pacjentów istnieje jakieś podobieństwo.Jego zainteresowanie tą sprawą nie sięgało jednak aż tak daleko, by chciał składać wizytę Clarze Hodges.W każdym razie nie po tym, jak wyrzucono go z pracy.- Zróbmy to, Davidzie - poprosiła Angela.- Jedźmy tam.Czuję się tak, jakby całe to miasto zawiązało przeciwko nam spisek i ogromnie mnie to dręczy.Nie mam ochoty poddawać się bez walki.- Wydaje mi się, że zaczynasz tracić kontrolę nad sobą - westchnął David.Angela odstawiła filiżankę z kawą i ujęła Davida pod ramię.- Niech nam pan na chwilę wybaczy - zwróciła się do Calhouna, zmuszając męża, by przeszedł wraz z nią do salonu.- Nie tracę kontroli nad sobą - oświadczyła, kiedy detektyw nie mógł już ich usłyszeć.- Po prostu podoba mi się pomysł spełnienia jakiegoś dobrego uczynku, położenia tamy złu.To miasto postąpiło wobec nas tak samo jak wobec Hodgesa: ludzie nabrali wody w usta i udają, że nic się nie stało.Chcę wiedzieć, co się za tym wszystkim kryje.Potem możemy stąd wyjechać.Ale uczyńmy to przynajmniej z podniesionym czołem.- Nie znoszę tego pompatycznego, histerycznego tonu - powiedział David.- Nazywaj to sobie, jak chcesz, bylebyś tylko pojechał z nami do Bostonu.Calhoun uważa, że wizyta u Clary Hodges może mieć przełomowe znaczenie dla jego śledztwa.Przekonajmy się, czy ma rację.David zawahał się.Rozsądek nakazywał mu sprzeciwić się żonie, nigdy jednak nie umiał odmawiać jej prośbom.Poza tym pod maską spokoju w nim także wrzał gniew za tak niesprawiedliwe potraktowanie ich.- W porządku - zgodził się.- Jedźmy tam.Po drodze wstąpimy zobaczyć, jak czuje się Nikki.- Jasne - przytaknęła Angela.Postanowili, że pojadą do Bostonu furgonetką Calhouna, szybko jednak przyszło im pożałować tej decyzji, gdy tylko bowiem wsiedli do szoferki, detektyw zapalił cygaro.Calhoun podwiózł ich pod budynek szpitala, by mogli odwiedzić córkę.Nastrój Nikki znacznie się poprawił, z chwilą gdy opuściła oddział intensywnej terapii.Nie podobało jej się tylko to, że musiała leżeć na starym szpitalnym łóżku, w którym nie działała większość mechanizmów - w żaden sposób nie można było na przykład podnieść podgłówka.- Mówiłaś o tym pielęgniarkom? - zapytał David.- Tak - odrzekła dziewczynka.- Nie powiedziano mi jednak, kiedy zostanie to naprawione.A leżąc płasko na plecach, nie mogę oglądać telewizji.- Czy często zdarzają się takie kłopoty? - zapytała męża Angela.- Niestety tak - westchnął David.Powtórzył jej opinię Van Slyke’a, że szpital zakupił zły rodzaj łóżek.- Prawdopodobnie chcieli zaoszczędzić parę dolarów, kupując tańszy sprzęt, nie przewidzieli jednak, że koszty napraw znacznie przewyższą te oszczędności.Sprawdziło się stare porzekadło: oszczędzasz grosz, a tracisz trzos.David odszukał Janet Colburn i zapytał ją, czy Van Slyke został poinformowany o złym funkcjonowaniu łóżka Nikki.- Owszem, ale sam pan wie, jaki to człowiek - westchnęła pielęgniarka.Po powrocie do pokoju córki obiecał, że jeśli łóżko nie zostanie naprawione do wieczora, zajmie się tą sprawą osobiście.Angela zdążyła tymczasem powiedzieć dziewczynce, że oboje wybierają się do Bostonu, ale wrócą do Bartlet jeszcze tego samego popołudnia i natychmiast po przyjeździe przyjdą się z nią zobaczyć.Wkrótce Wilsonowie na powrót wsiedli do furgonetki Calhouna i cała trójka ruszyła międzystanową autostradą na południe.Davida ogromnie męczyła ta podróż, nie tylko dlatego, że furgonetka detektywa miała kiepskie resory, ale także z powodu gęstego dymu cygara, który mimo otwartych okien cały czas kłębił się w szoferce.Zanim dojechali do domu Clary Hodges, Davidowi zaczęły łzawić oczy.Clara zrobiła na Davidzie wrażenie kobiety, która musiała bardzo pasować do swego męża: była grubokoścista, dobrze zbudowana.Miała głęboko osadzone oczy o świdrującym, ponurym spojrzeniu.Zaprosiła ich do salonu umeblowanego ciężkimi, wiktoriańskimi sprzętami.Przez grube, aksamitne zasłony przedostawała się tu zaledwie odrobina dziennego światła, dlatego też mimo południowej pory w pokoju paliły się wszystkie lampy.Angela przedstawiła siebie i Davida jako nabywców należącego niegdyś do Hodgesów domu w Bartlet.- Mam nadzieję, że podoba się on wam bardziej niż mnie - uśmiechnęła się kobieta.- Zawsze uważałam, że był zbyt duży i ponury, szczególnie gdy mieszkało w nim tylko dwoje ludzi.Zaproponowała herbatę, którą to propozycję David przyjął z ogromną wdzięcznością: wypełniający szoferkę furgonetki dym podrażnił mu nie tylko oczy, ale i gardło.- Nie mogę powiedzieć, bym cieszyła się z tej wizyty - powiedziała Clara, nalewając gościom herbaty.- Ledwie zdążyłam przywyknąć do myśli, że mój mąż zniknął nie wiadomo gdzie, kiedy okazało się, że został zamordowany.- Jestem pewien, że pani, podobnie jak nam, zależy na tym, by zabójca trafił w ręce sprawiedliwości - oświadczył Calhoun.- Co to ma teraz za znaczenie? - wzruszyła ramionami Clara.- Jedyne, co może z tego wyniknąć, to kłopoty - wszyscy będziemy ciągani po sądach i zmuszani do uczestniczenia w jakichś strasznych rozprawach.Wolałam już poprzednią sytuację, kiedy o niczym nie wiedziałam.Byłoby chyba lepiej, gdyby ta okropna prawda nigdy nie wyszła na jaw.- Czy ma pani jakieś podejrzenia na temat tego, kto zamordował pani męża? - zapytał detektyw.- Obawiam się, że znalazłabym wielu kandydatów do roli zabójcy - westchnęła Clara.- Musi pan zrozumieć dwie rzeczy, jeśli chodzi o Dennisa.Po pierwsze, cechował go wyjątkowy upór, przez co nader trudno było z nim wytrzymać - choć to oczywiście nie znaczy, że nie posiadał także wielu zalet.Po drugie, mój mąż miał wprost obsesję na punkcie szpitala.Bez przerwy popadał na tym tle w konflikty z zarządem oraz z nową dyrektorką administracyjną, która przeniosła się do Bartlet z Bostonu.Znam wielu ludzi żywiących do Dennisa głęboką niechęć, ale nie mogę sobie wyobrazić, by ktokolwiek z nich targnął się na jego życie.Jakoś nie pasuje mi to do tych wszystkich lekarzy i biurokratów.- Podobno doktor Hodges uważał, iż zna tożsamość gwałciciela, który kryjąc twarz za narciarskimi goglami, napada na kobiety na szpitalnym parkingu - powiedział Calhoun.- Czy mówił to serio?- Tak - potwierdziła kobieta.- Wiedział, kto dokonuje tych napadów, a przynajmniej tak mu się wydawało.- Czy kiedykolwiek wymienił nazwisko tego człowieka?- Nie.Jedyną rzeczą, jaką powiedział, było to, że gwałciciel jest jakoś związany ze szpitalem.- To znaczy, że należy do jego pracowników? - zapytał Calhoun.- Mój mąż nie sprecyzował tego - odrzekła Clara.- Powiedział mi jednak kiedyś, że pragnie najpierw porozmawiać z nim osobiście.Miał nadzieję, że nakłoni go do zaprzestania napadów.- Boże - westchnął Calhoun [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|