, Cook Robin Inwazja 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z gardłem też w porządku.– Dlaczego mnie obudziłeś? Mogę ci jakoś pomóc?– Nie, dziękuję.Pomyślałem, że zechcesz coś zobaczyć.Chodź.– Beau wyszedł z łóżka, obszedł je i stanął po stronie Cassy.Ujął jej dłoń i pomógł wstać.– Musisz mi to teraz pokazać? – zapytała Cassy i spojrzała na zegarek.– Właśnie teraz – przytaknął.Poprowadził ją przez pokój dzienny na balkon.Kiedy zaprosił ją gestem do wyjścia na zewnątrz, zawahała się.– Nie mogę wyjść.Jestem naga.– Chodź.Nikt nas nie zobaczy.To potrwa tylko chwilę, a jeśli nie wyjdziemy teraz, przepadnie.Cassy mocowała się z sobą.W półmroku nie mogła dostrzec wyrazu twarzy przyjaciela, ale głos brzmiał szczerze.Pojawiła się myśl, że to może jakiś kawał.– Lepiej, żeby to było interesujące – ostrzegła, wychodząc na balkon.Nocne powietrze przesycał normalny o tej porze chłód i Cassy objęła się rękoma.Mimo to błyskawicznie dostała gęsiej skórki.Beau stanął za nią i objąwszy dziewczynę ramieniem, starał się pomóc jej opanować dreszcze.Stali przy balustradzie wychodzącej na szeroki przestwór czystego, bezchmurnego i bezksiężycowego nocnego nieba.– Dobra, to czego powinnam się spodziewać? – zapytała.Beau wskazał palcem w górę, w stronę północnego nieba.– Popatrz na Plejady w gwiazdozbiorze Byka.– Co to, lekcja astronomii? Jest druga dziesięć w nocy.A poza tym od kiedy znasz się na konstelacjach?– Patrz! – rozkazał Beau.– Patrzę, ale co mam zobaczyć?W tej chwili pojawił się deszcz meteorów z nadzwyczajnie długimi ogonami, wszystkie wystrzeliły z tego samego punktu na niebie, zupełnie jak gigantyczny fajerwerk.– Mój Boże! – krzyknęła Cassy.Wstrzymała oddech, aż do chwili, gdy deszcz spadających gwiazd zniknął.Przedstawienie było tak imponujące, że natychmiast zapomniała o chłodzie.– Nigdy nie widziałam czegoś podobnego! To było piękne.To właśnie nazywają deszczem meteorów?– Tak sądzę – odpowiedział Beau.– Będzie ich więcej? – zapytała Cassy, ciągle wpatrując się w odległy punkt, w którym wszystko się zaczęło.– Nie, to koniec – stwierdził Beau.Pozwolił Cassy wejść do mieszkania i sam ruszył za nią.Zamknął drzwi.Cassy biegiem wróciła do łóżka i zanurzyła się w pościeli.Kiedy zjawił się Beau, nakryta była po brodę i trzęsła się.Rozkazała mu wejść pod koc i ogrzać ją.– Z przyjemnością – odpowiedział.Przytulali się do siebie, aż dreszcze Cassy ustąpiły.Odchyliła głowę od szyi Beau, w którą się wtulała, i spojrzała mu w oczy.Niestety nie dostrzegła ich w mroku.– Dzięki, że mnie zabrałeś na pokaz spadających meteorów.Najpierw myślałam, że robisz sobie żarty.Ale mam pytanie.Skąd wiedziałeś, że coś takiego się zdarzy?– Nie pamiętam.Chyba gdzieś o tym słyszałem.– Może czytałeś w gazecie? – zasugerowała Cassy.– Raczej nie – odparł i podrapał się w głowę.– Naprawdę nie pamiętam.Cassy wzruszyła ramionami.– To zresztą nieważne.Ważne, że to widzieliśmy.Jak się obudziłeś?– Nie wiem.Cassy odsunęła się i zapaliła nocną lampkę.Uważnie przyjrzała się twarzy Beau.Uśmiechnął się pod badawczym spojrzeniem.– Jesteś pewny, że się dobrze czujesz? – zapytała.Beau uśmiechał się.– Tak, jestem pewny.Czuję się znakomicie.Rozdział 6Godzina 6.45To był jeden z tych bezchmurnych, krystalicznych poranków z powietrzem tak świeżym, że niemal można było czuć w ustach jego smak.Najodleglejsze góry jawiły się oczom z szokującą wyrazistością.Zwykle sucha ziemia pokryta była zimną warstwą rosy iskrzącej się niczym rozsypane diamenty.Beau stał przez chwilę, przyglądając się otoczeniu.Zupełnie jakby widział to pierwszy raz w życiu.Nie potrafił uwierzyć w ostrość barw odległych wzgórz i zastanawiał się, dlaczego nie cieszył się tym widokiem wcześniej.Ubrany był starannie w koszulę z oksfordu, dżinsy, wsuwane mokasyny włożone na bose nogi.Odchrząknął.Kaszel całkiem mu przeszedł, bólu gardła też nie odczuwał przy przełykaniu.Wyszedł z budynku, w którym mieszkał, i przejściem dla pieszych przeszedł przez jezdnię i dalej na tyły parkingu.W żwirze, którym wysypana była ta część placu, znalazł, czego szukał.Trzy czarne „minirzeźby”, identyczne jak ta znaleziona przed restauracją.Wygrzebał je, oczyścił i włożył do oddzielnych kieszeni.Po wypełnieniu misji odwrócił się i poszedł do mieszkania.Budzik zadzwonił tuż przy głowie Cassy.Zegarek stał po jej stronie łóżka, ponieważ Beau miał brzydki zwyczaj wyłączania go tak szybko, że właściwie żadne z nich nie zdążyło się dobrze obudzić.Ręka Cassy wysunęła się spod koca i wyłączyła budzik.Dzwonienie ustało na dziesięć cudownych minut.Przewróciła się na plecy i wyciągnęła rękę w stronę Beau, żeby dać mu lekkiego kuksańca, pierwszego z wielu.Beau nie należał do rannych ptaszków.Poszukująca partnera ręka Cassy trafiła na pustkę, na zimne prześcieradło.Otworzyła oczy, by spojrzeć na Beau, ale nie było go tam, gdzie się go spodziewała!Zaskoczona tym nieoczekiwanym rozwojem wypadków, Cassy usiadła, próbując usłyszeć jakieś odgłosy z łazienki.W domu panowała cisza.Beau nigdy nie wstawał wcześniej od niej.Nagle ze strachem pomyślała, że nastąpił nawrót choroby.Włożyła szlafrok i weszła do pokoju dziennego.Miała już go zawołać, gdy zauważyła Beau pochylonego nad akwarium.Przyglądał się uważnie rybkom [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl