, Glen Cook Gry Cienia 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Człowieku, ostatnio, jak o was słyszałem, było was tysiąc chłopaków.Co się stało?- Na północy czasy były ciężkie.Rok temu zostało nas już tylko siedmiu ludzi.Kiedy opuściłeś imperium?- Jakiś czas temu.Ja i Cordy uciekliśmy z Róż może rok później jak wy, chłopcy, byliście tam po tym generale Buntowników, nazywanym Grabie.Ledwie przestałem być dzieckiem.Dalej dryfowaliśmy od jednego miejsca do drugiego, kierując się na południe.Najpierw, jak wiesz, musieliśmy się przeprawić przez Morze Udręki.Potem wdaliśmy się w drobny zatarg z urzędnikami imperium, i dlatego musieliśmy je opuścić.Dalej po prostu wciąż dawaliśmy się unosić fali zdarzeń, trochę jednego roku, trochę następnego.Po drodze przyłączył się do nas Klinga.A dalej już wiesz, jesteśmy tutaj.A co wy, chłopcy, tu robicie?- Wracamy do domu.- To było wszystko, co postanowiłem mu powiedzieć.Musiał dużo o nas wiedzieć, jeśli zdawał sobie sprawę, że Taglios leży na naszej trasie, nie będąc jednocześnie celem wędrówki.Przywołałem go do porządku:- W oddziale wojskowym nie jest przyjęte takie zachowanie, że każdy może, kiedy mu tylko przyjdzie ochota, podejść sobie i swobodnie pieprzyć o bzdurach z dowódcą.Staram się, by ten oddział przypominał wojsko.To onieśmiela kmiotków.- Tak.Łapię.Droga oficjalna i tak dalej.W porządku.Poszedł sobie.To jego Taglios znajdowało się kawał drogi stąd.Wiedziałem, że mam dużo czasu, aby rozszyfrować jego grupę.Więc po co naciskać?22.TAGLIOSWróciliśmy na rzekę i pożeglowaliśmy w kierunku Drugiej Katarakty.Szybsze łodzie przenosiły wieści, że chłopcy wracają.Idon, miasto niczym dziwaczna wstążka, było siedliskiem duchów.Nie dostrzegliśmy w nim więcej niż tuzin osób.Kolejny raz przybyliśmy do miejsca, gdzie pamiętano Czarną Kompanię.To sprawiało, że czułem się nieswojo.Czegóż takiego nasi przodkowie dokonali tutaj? Kroniki opowiadały o Wojnach Pastelowych, ale nie wspominały, jakich dopuszczono się ekscesów, wybryków, które na zawsze przeraziły potomków tych, co przeżyli.Poniżej Idon czekaliśmy jakiś czas na kapitana barki, który miałby wystarczająco silne nerwy, aby zabrać nas na południe.Kazałem Murgenowi postawić sztandar.Mogaba, zasadniczy jak zawsze, kazał wykopać okop, i tym samym nasz obóz został lekko ufortyfikowany.Wynająłem łódź, przepłynąłem rzekę i wspiąłem się na wzgórza do ruin Cho'n Delor.Spędziłem cały dzień, włócząc się po tym nawiedzanym pomniku martwego boga, zupełnie sam, nie licząc wron, i jak zawsze zastanawiając nad ludźmi, którzy odeszli przede mną.Podejrzewałem, a jednocześnie obawiałem się tego, że byli to ludzie bardzo podobni do mnie.Pochwyceni przez rytm, ruch i bieg wydarzeń, niezdolni wyrwać się z nich na wolność.Kronikarz, który zanotował epicki bój, mający miejsce gdy Kompania znajdowała się w służbie Boga Bólu, użył wielu słów, czasami nazbyt aż wdając się w szczegóły dotyczące codziennych wydarzeń, ale niewiele miał do powiedzenia o towarzyszach broni.Większość z nich zasłużyła sobie jedynie na wzmiankę o własnej śmierci.Oskarżano mnie o to samo.Powiadano, że nazbyt często troszczyłem się o wymienienie czyjegoś imienia tylko w formie nekrologu.I być może było w tym dużo racji.A może po prostu nie potrafiłem tego zrobić.Zawsze wiele bólu kosztuje pisanie o tych, którzy odeszli przede mną.Nawet jeśli wzmiankuję ich tylko przelotnie.Byli moimi braćmi, moją rodziną.A teraz, prawie, moimi dziećmi.Te Kroniki stanowią ich pomnik.Oraz moje katharsis.Nawet jako dziecko byłem mistrzem w tłumieniu i ukrywaniu swoich uczuć.Ale mówiłem o ruinach, o śladach pozostałych po bitwie.Wojny Pastelowe musiały składać się z walk równie zaciętych, jak te, które toczyliśmy na północy, ograniczonych jednak do mniejszego terytorium.Pozostawione przez nie rany wciąż bolały.Tysiąc lat mogło trwać ich całkowite wygojenie.Dwukrotnie podczas mojej wycieczki zdawało mi się, że widziałem ruchomy pniak, który obserwowałem z murów Świątyni Schronienia Podróżnego.Starałem się podejść bliżej, aby lepiej mu się przyjrzeć, ale zawsze wtedy znikał.W każdym razie nie było to nic więcej, niż tylko mgnienie pochwycone kątem oka.Być może wyobrażałem sobie wszystko.Nie udało mi się zbadać wszystkiego tak dokładnie, jak zamierzałem.Kusiło mnie, by posiedzieć tu dłużej, ale stary zwierzak, gdzieś w głębi mego umysłu, krzyczał, że nie chce zostawać samotnie pośród tych ruin po zapadnięciu zmroku.Powiedział mi, że wstrętne rzeczy nawiedzają Cho'n Delor po nocy.Posłuchałem go.Wróciłem na drugi brzeg rzeki.Czekał tam na mnie Mogaba.Chciał wiedzieć, co udało mi się znaleźć.Dzieje Kompanii interesowały go w takim samym stopniu jak mnie.Z każdą godziną coraz bardziej lubiłem i szanowałem tego czarnego olbrzyma.Tego wieczoru potwierdziłem formalnie jego i tak już de facto obowiązujący status dowódcy piechoty Kompanii.Postanowiłem też poważniej wziąć się za wprowadzanie Murgena w szczegóły roli Kronikarza.Być może było to tylko przeczucie.Nieważne; postanowiłem, że nadszedł czas, abym narzucił porządek na wewnętrzne działania Kompanii.Ostatnio wszyscy tubylcy bali się nas.Wszyscy mieli do nas zadawniony żal.Być może w dole rzeki znajdzie się ktoś, kto będzie miał mniej stracha a więcej jeszcze żalu.Znajdowaliśmy się na skraju obszarów, na których przygody Kompanii zapisane zostały we wczesnych, zagubionych tomach Kronik.Najwcześniejsze pozostałości podejmowały naszą opowieść w miastach znajdujących się na północ od Trogo Taglios - miastach, które już nie istnieją.Żałowałem, że nie ma jakiegoś sposobu wydobycia szczegółów wydarzeń przeszłości od tutejszych mieszkańców.Ale oni nie rozmawiali z nami.Kiedy ja spacerowałem, pogrążony w ponurych myślach, po ruinach Cho'n Delor, Jednooki znalazł kapitana barki z południa, który zgodził się przewieźć nas aż do Trogo Taglios.Zażądał wygórowanej ceny, jednakże Wierzba-Łabędź zapewnił mnie, że nie mam co liczyć na lepszą propozycję.Prześladowało nas nasze historyczne dziedzictwo.Od Łabędzia i jego towarzyszy nie otrzymałem również żadnej pomocy przy próbach wydobycia go na światło dzienne.W swoich planach zdemaskowania Łabędzia i jego bandy czyniłem niewielkie postępy.Kobieta zmusiła ich, aby trzymali się razem, co nie było po myśli Cordy'ego Mathera.Spragniony był nowin z imperium.Odkryłem, że starzec ma na imię Kopeć, ale nie znalazłem nawet najmniejszej wskazówki co do tego, jak ma na imię kobieta.Nawet z pomocą Żabiego Pyska.To byli ostrożni ludzie.W tym czasie oni obserwowali nas tak dokładnie, że czułem wręcz, jak robią notatki w pamięci za każdym razem, gdy przechylałem się przez nadburcie, aby zasilić wody rzeki.Dręczyły mnie nadto również inne troski.Wrony.Zawsze wrony.Oraz Pani, która ostatnio ledwie się odzywała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl