,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu zobaczył także niebo, boleśnie jasne.Zamrugał, obślinił się iznieruchomiał, bezwładny jak szmata.- Logen! Co z tobą? Jesteś ranny?- Eee.- wychrypiał i się zakrztusił.- Poznajesz mnie?Coś uderzyło go w twarz, wbiło mu do głowy odrobinę leniwego pomyślunku.Majacząca nad nim włochata sylwetka odcinała się czernią na tle nieba.Logen przymrużyłoczy jeszcze bardziej.Tul Duru Grzmot, jeśli wzrok go nie mylił.Co on tu robił, u licha?Myślenie bolało; im dłużej Logen myślał, tym bardziej cierpiał.%7łuchwa paliła go żywymogniem, na dodatek wydawała mu się dwa razy większa niż normalnie.Każdy oddechwyrywał mu się z piersi rozdygotanym, oślinionym sapnięciem.Usta stojącego nad nim wielkoluda poruszyły się.Słowa zadzwięczały i zadudniły wuszach Logena, ale były tylko pustym zgiełkiem.Nogi mrowiły go nieprzyjemnie, dalekostąd; własne serce tłukło się i łomotało nierówno pod czaszką.Zewsząd słyszał dzwięki,metaliczny szczęk, grzechotanie; raniły go, przyprawiały o jeszcze gorszy ból zębów, były niedo zniesienia.- Zabierz.Powietrze zgrzytało i chrobotało, ale nie doczekał się słów.To już nie był jego głos.Resztkami sił wyciągnął rękę, oparł ją na piersi Tula i spróbował go odepchnąć.Olbrzym złapał jego dłoń i ścisnął w swojej.- Już dobrze - mruknął tubalnie.- Jestem przy tobie.- Taaak.- szepnął Logen i rozciągnął krwawe usta w uśmiechu.Nagle z wielką siłą chwycił przytrzymującą go dłoń.Drugą ręką namacał rękojeśćnoża.Poczciwe ostrze wyskoczyło jak błyskawica, szybkie jak wąż i jak wąż śmiercionośne.Nóż aż po rękojeść zagłębił się w szyi olbrzyma, który ze zdziwioną miną patrzył, jak krewtryska mu z rozpłatanego gardła, cieknie z rozdziawionych ust, wsiąka w gęstą brodę, skapujez nosa na pierś.Nie powinien się dziwić.Dotknąć Krwawego-dziewięć to jak dotknąć śmierci, aśmierć nie wybiera i dla nikogo nie czyni wyjątków.Krwawy-dziewięć wstał.Odepchnął zwłoki olbrzyma i zacisnął czerwoną pięść naodebranym mu mieczu, długim i ciężkim kawałku lśniącego jak gwiazdy żelaza, mrocznym ipięknym, stosownym narzędziu do czekającej go pracy.Ogromu pracy.Dobrze wykonana praca to najlepszego błogosławieństwo.Krwawy-dziewięćotworzył usta i w jednym przerazliwym wrzasku zawarł całą swoją bezgraniczną miłość ibezdenną nienawiść.Ziemia przesunęła mu się pod stopami, a rozkołysana, wijąca się, pięknabitwa wyciągnęła ramiona i zagarnęła go w miękkie objęcia.Znów był w domu.Twarzepoległych drgnęły i rozmyły się wokół niego, wykrzykując przekleństwa i dając upustwściekłości, ale ich nienawiść tylko go wzmocniła.Długi miecz wył z uciechy, roztrącajączastępujących mu drogę ludzi; zostawiał po sobie potrzaskane i powykręcane ciała, pocięte ioślinione ofiary.Nie interesowało go, kto z kim walczy.%7ływi stali po jednej stronie, a on -stojąc po drugiej - wyrzynał sobie krwawe i słuszne przejście w ich szeregach.Topór zalśnił w słońcu, jasny łuk jak sierp księżyca.Krwawy-dziewięć wśliznął siępod niego i wymierzył właścicielowi kopniaka ciężkim butem.Topornik zasłonił się tarczą,lecz wielki miecz przeciął na dwoje kolorowe drzewo, drewno, na którym je namalowano,rękę podtrzymującą tarczę, a także okrywającą tors kolczugę, z taką łatwością, jakbyrozdzierał pajęczynę.Na koniec rozpłatał brzuch jak wór wściekłych węży.Mały chłopczyk skulił się ze zgrozy, próbując odczołgać się na plecach.Zasłaniał sięolbrzymią tarczą, za sobą wlókł topór zbyt duży, żeby go udzwignąć.Krwawy-dziewięćwyśmiał jego strach i obnażył zęby w uśmiechu.Jakiś cichutki głosik wzywał go doopanowania się, ale Krwawy-dziewięć udał, że go nie słyszy.Jedno cięcie mieczarozpołowiło tarczę i drobne ciałko, rozbryzgując krew na ziemi, kamieniach i okalających gowstrząśniętych twarzach.- Dobrze - orzekł z krwawym uśmiechem Krwawy-dziewięć.Był Wielkim Rozjemcą.Mężczyzna czy kobieta, stary czy młody - wszystkich czekałten sam los.Było w tym jakieś okrutne piękno, makabryczna symetria, doskonałasprawiedliwość.Nie ma ucieczki.Nie ma wymówek.Ruszył naprzód, wyższy niż góry.Tłum zafalował, zamamrotał i pierzchnął przed nim.Otoczył go krąg tarcz, malowanych godeł, kwitnących drzew, migotliwej wody iwykrzywionych twarzy.Ich słowa drażniły jego uszy.- To on.- Dziewięciopalcy [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|