, Ernest Hemingway Pozegnanie z bronia 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spędzimy cudowne chwile, a potem, jak już pojedziesz na front, będę co dzień do ciebie pisywała.– A gdzie wtedy będziesz?– Jeszcze nie wiem.Ale w jakimś wspaniałym miejscu.Już się o to postaram.Przez chwilę milczeliśmy.Catherine siedziała na łóżku, ja patrzyłem na nią, ale nie dotykaliśmy się wzajemnie.Odsunęliśmy się od siebie jak ludzie, którzy są skrępowani, kiedy ktoś wchodzi do pokoju.Wzięła mnie za rękę.– Nie gniewasz się, najmilszy?– Nie.– I nie czujesz się jak w pułapce?– Może troszeczkę.Ale nie z twojej winy.– Nie o to mi idzie.Nie bądź niemądry.Pytałam, czy nie czujesz się w ogóle bez wyjścia.– Zawsze czujemy się bez wyjścia pod względem biologicznym.Odbiegła myślami gdzieś daleko, chociaż nie poruszyła się ani nie cofnęła ręki.– “Zawsze" to nie bardzo ładne słowo.– Przepraszam.– Nic nie szkodzi.Ale widzisz, jeszcze nie miałam dziecka i nawet dotąd nie kochałam nikogo.Spróbowałam robić to, co chciałeś, a ty teraz mówisz: zawsze.– Chętnie bym uciął sobie język – powiedziałem.– Och, kochanie! – Ocknęła się z zamyślenia.– Nie zwracaj na mnie uwagi.– Znów byliśmy razem i uczucie skrępowania znikło.– My naprawdę jesteśmy jednym i tym samym i nie powinniśmy świadomie źle się rozumieć.– Już nie będziemy.– Ale ludzie tak robią.Kochają się, a jednak świadomie rozumieją się na opak i z tego wynikają kłótnie, i potem nagle już nie są jednością.– Nie będziemy się kłócić.– Nie trzeba.Bo jesteśmy tylko my dwoje, a na świecie cała reszta ludzi.Jeżeli coś nas rozdziela, zaraz jest z nami koniec i wtedy przegrywamy.– Nie przegramy – powiedziałem – bo ty jesteś zbyt dzielna.Dzielnym nie przytrafia się nic złego.– Oprócz tego, że umierają.– Ale tylko raz.– Czy ja wiem? Kto to powiedział?– “Tchórz po tysiąckroć umiera, dzielny raz tylko"?– Właśnie.Kto to powiedział?– Nie wiem.– Pewnie jakiś tchórz – rzekła.– Wiedział bardzo dużo o tchórzach, ale nic o dzielnych.Dzielny umiera ze dwa tysiące razy, jeżeli jest inteligentny.Tylko po prostu o tym nie mówi.– Czy ja wiem? Trudno zajrzeć do mózgu człowieka dzielnego.– Tak.Właśnie dlatego może być taki.– Jesteś w tej sprawie autorytetem.– Brawo, kochanie.To mi się należało.– Naprawdę jesteś dzielna.– Nie – odrzekła.– Ale chciałabym być.– Ja nie jestem dzielny – powiedziałem.– Dość długo już żyję, żeby siebie znać.Jestem jak gracz w baseball, który podaje piłkę na dwieście trzydzieści i wie, że dalej nie potrafi.– Co to znaczy, podaje na dwieście trzydzieści? To strasznie imponujące.– Nic podobnego.To jest przeciętny gracz.– Ale jednak gracz – docięła mi.– Zdaje się, że oboje jesteśmy zarozumiali – powiedziałem.– Ale ty jesteś dzielna.– Nie.Ale mam nadzieję, że będę.– Oboje jesteśmy dzielni.Ja zwłaszcza wtedy, jak się napiję.– Jesteśmy wspaniali – powiedziała Catherine.Podeszła do szafy i przyniosła mi koniak i szklankę.– Napij się, kochanie.Byłeś nadzwyczajny.– Właściwie nie mam ochoty.– Tylko jednego.– Dobrze.– Napełniłem szklankę do jednej trzeciej i wypiłem.– To trochę dużo – powiedziała.– Wiem, że koniak jest dla bohaterów, ale nie powinieneś przesadzać.– Gdzie zamieszkamy po wojnie?– Prawdopodobnie w przytułku dla starców – odparła.– Przez trzy lata, jak dziecko spodziewałam się, że wojna skończy się na Boże Narodzenie.Ale teraz przypuszczam, że to nastąpi, kiedy nasz syn będzie komandorem–porucznikiem.– A może generałem?– Jeżeli to jest wojna stulecia, to będzie miał czas spróbować służby i w armii, i w marynarce.– Nie chciałabyś się napić?– Nie.Ciebie to zawsze rozwesela, kochanie, a mnie tylko otumania.– Nigdy nie piłaś koniaku?– Nie, mój najmilszy.Jestem ogromnie staroświecką żoną.Sięgnąłem po stojącą na podłodze butelkę i nalałem sobie jeszcze.– Muszę zajrzeć do twoich rodaków – powiedziała Catherine.– Może do mego powrotu poczytasz gazety?– Naprawdę musisz iść?– Teraz albo później.– No, dobrze.To teraz.– Niedługo wrócę.– Przez ten czas skończę gazety – powiedziałem.Rozdział XTej nocy zrobiło się zimno, a nazajutrz padał deszcz.Kiedy szedłem z Ospedale Maggiore, padało porządnie i wróciłem przemoczony.Na balkon mojego pokoju lały się strumienie deszczu, a wiatr nawiewał je na szklane drzwi.Przebrałem się i wypiłem trochę koniaku, ale mi nie smakował.W nocy zrobiło mi się niedobrze, a rano, po śniadaniu, dostałem torsji.– Nie ma najmniejszej wątpliwości – powiedział miejscowy lekarz.– Niech siostra popatrzy na białka jego oczu.Panna Gage popatrzyła.Kazali mi przejrzeć się w lustrze.Białka były żółtego koloru.Miałem żółtaczkę.Chorowałem przez dwa tygodnie.Z tej przyczyny nie spędziliśmy razem urlopu rekonwalescencyjnego.Planowaliśmy sobie, że pojedziemy do Pallanzy nad Lago Maggiore.Na jesieni jest tam ładnie, kiedy żółkną liście.Można chodzić na spacery i łowić pstrągi w jeziorze.Byłoby to lepsze niż Stresa, bo w Pallanzy jest mniej ludzi.Do Stresy tak łatwo dojechać z Mediolanu, że zawsze są tam jacyś znajomi.Pallanza to ładne miasteczko, można popłynąć łodzią na wyspy, gdzie mieszkają rybacy, a na największej z nich jest restauracja.Ale nie pojechaliśmy.Któregoś dnia, kiedy leżałem chory na żółtaczkę, weszła panna Van Campen, otworzyła szafę i zobaczyła stojące tam puste butelki.Kazałem portierowi zabrać całe ich naręcze; musiała zauważyć, jak je wynosił, i przyszła na górę, żeby odszukać dalsze.Były to głównie butelki od wermutu, marsali i capri, puste flaszki po chianti i kilka butelek po koniaku.Portier wyniósł co większe, te po wermucie i oplatane flaszki od chianti, a butelki po koniaku zostawił sobie na ostatek.Panna Van Campen znalazła właśnie te po koniaku i butelkę w kształcie niedźwiedzia, w której był kümmel.Ta doprowadziła ją do szczególnej pasji.Podniosła niedźwiedzia siedzącego na zadku, z podniesionymi łapami, korkiem w szklanym łbie i kilkoma lepkimi kroplami na dnie.Roześmiałem się.– To był kümmel – powiedziałem.– Najlepszy jest w tych niedźwiadkach.Sprowadza się go z Rosji.– To wszystko są butelki po koniaku, prawda? – zapytała panna Van Campen.– Nie widzę stąd wszystkich – odpowiedziałem.– Ale pewnie tak.– Od jak dawna to trwa?– Sam je kupiłem i przyniosłem tutaj – powiedziałem.– Często odwiedzali mnie włoscy oficerowie i miałem koniak, żeby ich poczęstować.– A sam pan nie pił? – spytała.– Owszem, piłem także.– Koniak – powiedziała.– Jedenaście pustych butelek po koniaku i jeszcze ten niedźwiedzi trunek.– Kümmel.– Poślę po kogoś, żeby to zabrał.To wszystkie puste butelki jakie pan ma?– Chwilowo tak.– A ja się nad panem litowałam, że pan ma żółtaczkę! Nie warto mieć dla pana współczucia.– Dziękuję bardzo.– Rozumiem, że pana nie można potępiać za to, że pan nie chce wracać na front.Ale myślałam, że pan popróbuje czegoś inteligentniejszego niż wywoływanie żółtaczki alkoholizmem.– Czym?– Alkoholizmem.Słyszał pan dobrze.Milczałem.– Obawiam się, że po tej żółtaczce będzie pan musiał wrócić na front, jeżeli pan nie wynajdzie czegoś innego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl