, Wampir Reymont 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zdążył odpowiedzieć cofając się naraz gwałtownie, bo jakby spod ziemi, tuż przed ni-mi, twarz w twarz, wychyliła się z mgieł miss Daisy z jakimś wysokim człowiekiem, że nimzdążył się ukłonić, już przeszli.Obejrzał się trwożnie, ale tylko niewyrazny zarys majaczył i odgłos kroków rozlegał sięgłucho. Pan ją zna?  zapytała ściszonym i nieco drżącym głosem.Nie zaraz odpowiedział, zapatrzył się w zapaloną właśnie latarnię, w rozdrgane koliskoczerwonawego światła, obrzeżonego zielonawą obręczą i gęstym, ruchomym kołem mgieł, żepłomień był zaledwie punktem dla oczów.16  Znam ją nieco  odrzekł z trudem, przypominając sobie jej pytanie  mówiłem z nią paręrazy, pamiętam, jak wygląda, to wszystko, co wiem o miss Daisy. Dziwne, wymyślone imię. Nie znam jej nazwiska, tym imieniem wszyscy znajomi ją nazywają. A ten człowiek, który z nią szedł? To Mahatma Guru, Hindus. Hindus! Autentyczny, mędrzec niesłychanie ciekawy, przyjechał do Europy, żeby się przyjrzećludziom i kulturze naszej. Ja gdzieś widziałam jej twarz. Prawie nieprawdopodobna, bo zaledwie od kilkunastu dni jest w Europie. Tak, przypominam ją sobie dobrze, widziałam ją w muzeum, ciągle się przypatrywałapanu, to zwróciło moją uwagę. Mnie się przypatrywała?  pytał zdumiony. I to ze szczególną jakąś uwagą, często ją pan spotyka? Mieszkamy przecież w jednym Boarding-House. Czy i Joe ją zna? Właściwie to u niego na seansie widziałem ją nieco bliżej. Służyła mu za medium pewnie, bo ma twarz zmory albo wampira.Nie odpowiedział, dotknięty przykro twardym tonem jej głosu. Ma dziwną twarz, przerażającą, choć tak piękną. Dlaczego? Nie zauważyłem w niej nic przerażającego. Nie chciałabym jej spotykać  wzdrygnęła się trwożnie. Betsy!  szepnął tkliwie.Dziewczyna podniosła na niego przygasłe i wylękłe oczy, ale milczała wzdychając niekie-dy, a on nie wiedział, co mówić, nie mogąc ukryć bolesnego niepokoju.%7łal mu jej było, ko-chał ją przecież szczerze i głęboko, przed chwilą czuł się tak szczęśliwy i spokojny, przedchwilą tak mu dobrze było z nią iść, dobrze mówić, dobrze kołysać się w rozmarzeniu, dobrzespoglądać na jej śliczną twarzyczkę i tak błogo, tak szczęśnie mu było czuć jej miłość, a te-raz!Teraz pilno mu było rozstać się z nią, niecierpliwiła go milczeniem, chciałby ją pożegnać izostać sam, ale nie śmiał.Chciał się zmusić do dawnego stanu, nie potrafił.Odpadły go wnet wszystkie chęci, chłodnął, zapomniał prawie o Betsy i rwał się myślamiza tamtą, za Daisy, odnajdywał ją w skłębionych, ciężkich mgłach i jak cień przyczajony aniedostępny wlókł się za nią z bolesnym skurczem serca, ciągnięty jakąś siłą niezwalczonątrwożnego uroku, strachu nieledwie.Ale przemógł się wreszcie i zaczął mówić prędko i dużo, by zagłuszyć własny niepokój,śmiał się jakoś nienaturalnie, zaglądał jej w oczy zbyt natarczywie, nawiązywał usilnie po-rwane nici, rozdmuchiwał przygasłe ognie, uciekał wprost do niej całą mocą duszy strwożo-nej, wszystką siłą rozbłysłego nagle uczucia, aż rozchmurzyła twarz i poczuła się jak dawniejufna i prawie tak samo szczęśliwa, prawie tak samo.Zatrzymał jednak skwapliwie pierwszy napotkany pusty powóz i Betsy wsiadła. Wieczorem czekamy na pana z obiadem. Przyjdę, cóż bym robił bez tych godzin. Mnie one bardziej są potrzebne, bo czymże bym żyła cały długi tydzień. I ja czekam na nie z upragnieniem, i ja!  zawołał szczerze. Zen! Betsy!Skrzyżowały się słowa, spojrzenia i gorące, namiętne uściski rąk.17 Za chwilę powóz zniknął w mgle, słychać było tylko głuchy tupot konia i miarowe, głośnewołanie: Hep! Hep! Hep! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl