, Eddings Dav 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dzień dobry, Beldinie - powiedział spokojnie Poda­rek, odchylając się nieco w tył.W ten sposób dawał koniowi znać, że pragnie zatrzymać się na kilka minut.- Czy Pol wie, jak daleko się zapuszczasz? - wypytywał brzydal, lekceważąc grzeczne powitanie.- Prawdopodobnie nie do końca - przyznał chło­piec.- Wie, że wybrałem się na przejażdżkę, ale zapewne nie domyśla się, jak daleko możemy dotrzeć.- Mam ciekawsze zajęcia, niż spędzanie całych dni na pilnowaniu twojej osoby - warknął z rozdrażnieniem stary czarodziej.- Nie musisz tego robić.- I tu się mylisz.Muszę.Teraz przypada mój miesiąc.Podarek spojrzał na niego ze zdumieniem.- Nie wiedziałeś, że któryś z nas obserwuje cię za każdym razem, kiedy wychodzisz z domu?- Po co mielibyście to robić?- Pamiętasz chyba Zedara, prawda?- Tak.- Chłopiec westchnął smutno.- Nie marnuj na niego swego współczucia.Dostał dokładnie to, na co zasłużył.- Nikt nie zasłużył sobie na coś takiego.Beldin parsknął krótkim, brzydkim śmiechem.- Miał szczęście, że to Belgarath dopadł go pierwszy.Ja na jego miejscu zrobiłbym znacznie więcej, niż tylko uwięzienie go w litej skale.Ale nie o to mi chodziło.Czy pamiętasz, dlaczego Zedar odszukał cię i zabrał ze sobą?- Abym ukradł Klejnot Aldura.- Właśnie.Z tego, co wiemy, poza Belgarionem jesteś jedynym człowiekiem, który może dotknąć Klejnotu i nie zginąć na miejscu.Inni też o tym wiedzą, więc lepiej, żebyś przywykł do myśli, że zawsze będziemy cię pilnować.Nie mamy zamiaru pozwolić ci na samotne wędrówki, podczas których ktoś mógłby cię porwać.Przypominam, że nie odpowiedziałeś na moje pytanie.- Jakie pytanie?- Co cię sprowadza do tej części Doliny?- Muszę tu coś zobaczyć.- Co?- Nie wiem.Jest gdzieś tam, przed nami.Co leży w tamtym kierunku?- Nic, poza drzewem.- A zatem to musi być to.Drzewo.Chce mnie zobaczyć.- Zobaczyć?- Może to niewłaściwe słowo.Beldin skrzywił się.- Jesteś pewien, że chodzi o drzewo?- Nie.Niezupełnie.Wiem tylko, że coś stamtąd.- Podarek zawahał się - zaprasza mnie do siebie.Czy to odpowiednie słowo?- Ono rozmawia z tobą, nie ze mną.Wybierz określenie, jakie ci się podoba.W porządku, ruszajmy.- Czy chciałbyś pojechać ze mną? - zaproponował chłopiec.- Koń może ponieść nas obu.- Wciąż jeszcze nie nadałeś mu imienia?- “Koń” zupełnie wystarczy.On sam też nie odczuwa potrzeby posiadania innego.Czy chciałbyś się przejechać?- Po co miałbym jeździć, skoro mogę latać?- Jakie to uczucie? - spytał Podarek z nagłym zainte­resowaniem.- To znaczy, latanie?Wyraz oczu Beldina uległ zmianie, stał się odległy i niemal rozmarzony.- Nie potrafisz nawet sobie wyobrazić - odparł.- Obserwuj mnie.Kiedy znajdę się nad tym drzewem, zacznę krążyć, żeby pokazać ci, gdzie jest.Stojąc pośród wysokiej trawy zgarbił się, uniósł w bok zgięte ręce i odbił się mocno.W powietrzu jego postać rozpłynęła się i już jako sokół śmignął naprzód.Drzewo, samotne w swym ogromie, rosło pośrodku rozległej łąki.Jego pień był większy niż dom, rozłożyste gałęzie ocieniały całe akry ziemi, korona zaś wznosiła się setki metrów w górę.Było niewiarygodnie stare.Korzeniami niemal sięgało jądra świata; jego gałęzie muskały niebo.Stało tak, nieruchome i milczące, tworząc jakby więź pomiędzy ziemią i niebem - więź, której celu istnienia ludzki umysł nie był w stanie ogarnąć.Gdy Podarek dotarł do rozległego terenu, skrytego w cieniu drzewa, Beldin przemknął mu nad głową, zawisł w powietrzu i runął w dół, po czym przybrał swą właściwą postać.- W porządku - burknął.- Oto ono.Co teraz?- Nie jestem pewien.Chłopiec zsunął się z końskiego grzbietu i ruszył po miękkiej, sprężystej trawie w stronę gigantycznego pnia.Teraz wyraźnie już czuł świadomość drzewa, nadal jednak nie miał pojęcia, czego od niego chce.A potem wyciągnął rękę i położył dłoń na szorstkim pniu, a w momencie, gdy go dotknął, zrozumiał.Nagle poznał całe życie drzewa.Odkrył, że może spojrzeć w przeszłość, poprzez miliony milionów poranków, aż do dnia, gdy świat oddzielił się od pierwotnego chaosu, z którego zbudowali go bogowie.W jednej chwili przeżył niewiarygodnie długi czas, kiedy ziemia wirowała w mil­czeniu, oczekując nadejścia człowieka.Ujrzał nieskoń­czone przemijanie pór roku, poczuł drżenie ziemi pod stopami bogów.I, tak jak drzewo, poznał ułudę leżącą u podstaw ludzkiej koncepcji czasu.Człowiek musiał szufladkować czas, dzielić go na mniejsze, łatwiejsze do ogarnięcia fragmenty - tysiąclecia, wieki, lata i godziny.Lecz to wieczne drzewo pojmowało, że czas jest jeden - nie stanowi nieskończonej serii powtórek, ale zmierza od swego początku aż po ostateczny cel.Wszelkie wygodne podziały, używane przez ludzi w celu lepszego posługiwa­nia się czasem, nie miały żadnego znaczenia.Drzewo wezwało go tu, by zakomunikować mu tę prostą prawdę.Kiedy uświadomił sobie ten fakt, pozdrowiło go przyjaź­nie.Powoli palce Podarka zsunęły się z pnia.Chłopiec odwrócił się i ruszył w stronę Beldina.- To wszystko? - spytał stary czarodziej.- Tylko tego chciało?- Tak.To wszystko.Możemy już wracać.Beldin spojrzał na niego przenikliwie.- Co ci powiedziało?- Nie jest to rzecz, którą można by zawrzeć w słowach.- Postaraj się.- Cóż.mówiło, że przykładamy zbyt wielką wagę do lat.- To niezmiernie ciekawe, Podarku - zauważył z ironią stary [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl