, Rice Anne Wywiad z wampirem (SCAN dal 702 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bo były to pomniki tych, którzy nie mogli umrzeć, a nie kamienie żyjących i śmiertelnych.Tutaj kryły się tajemnice, które wytrzymały próbę czasu, a które ja dopiero niejasno zaczynałem pojmować.A jednak nic nie odciągnęło mnie od naszych pierwotnych planów i poszukiwań.Nic nie mogło mnie od nich odwrócić, choć nieustannie rozmyślałem nad ryzykiem, jakie ze sobą niosły, ryzykiem, jakie zresztą przynosi każde pytanie, jeśli tylko jest zadane szczerze.Odpowiedź bowiem musi mieć wysoką cenę, być niebezpieczna.Kto wiedział o tym lepiej ode mnie, który nadzorowałem swoją własną śmierć, patrzyłem, jak wszystko, co ludzkie, usycha i umiera, aby utworzyć nierozerwalny łańcuch, trzymający mnie tak mocno tego świata, choć jednocześnie czyniący mnie na zawsze jego banitą?Morze kołysało naszym statkiem i nastrajało często do bolesnych wspomnień.Oto, znów ujrzałem przed oczyma tę noc zimową w Nowym Orleanie, kiedy przechadzałem się po cmentarzu St.Louis.Zobaczyłem moją siostrę, starą i pochyloną, z bukietem białych róż w dłoniach, których kolce starannie owinięte były w pergamin.Jej siwa głowa pochylała się, jej nogi niosły ją wytrwale wzdłuż mrocznej ciemności alei aż do miejsca, gdzie leżał kamień nagrobny jej brata Louisa, tuż obok grobu młodszego brata.Louis, który zginął w pożarze w Pointę du Lac, pozostawiając po sobie szczodry spadek chrześniakowi i swemu imiennikowi, którego nigdy nie poznał.Te kwiaty były dla niego właśnie, jak gdyby nie minęło już pół wieku od jego śmierci, jak gdyby pamięć o bracie nie dawała siostrze spokoju.Smutek wyostrzył jej piękne rysy, smutek i żal złamał jej wąskie plecy, przygniatając do ziemi.Czegóż bym nie dał, aby móc dotknąć jej srebrzystych włosów, wyszeptać swoją miłość do niej, gdyby nie to, że miłość ta wycisnęłaby na jej ostatnich latach znak przerażenia gorszy niż smutek.Odchodziłem, zostawiając ją, pełen smutku.Spotykałem ją, nieświadomą mojej obecności, następnym razem, wiele razy, bez końca.Zbyt wiele teraz miałem snów.Zbyt długo byłem w więzieniu, jakim stał się dla mnie ten statek, w więzieniu, jakim było dla mnie moje ciało zharmonizowane ze wschodem słońca, jak żadne inne ludzkie ciało.Moje serce zaczęło bić szybciej z powodu tych odległych gór wschodniej Europy, i w końcu biło szybciej z powodu tej jedynej nadziei, że gdzieś, w tej prymitywnej okolicy odnajdziemy być może odpowiedź na pytanie, dlaczego Bóg zezwolił na takie cierpienia, dlaczego, mimo że Bóg istnieje, mogło się to wszystko zacząć, i jak w obecności Boga może się to wszystko skończyć.Ja sam nie miałem odwagi zakończyć tego, wiedziałem o tym i bez cudzej pomocy.Rozmyślając tak, nawet nie spostrzegłem, gdy wody Morza Śródziemnego zamieniły się w wody Morza Czarnego.Wampir westchnął.Chłopak opierał się na łokciach, z brodą podpartą prawą ręką, jego chciwe spojrzenie współgrało z zaczerwienionymi oczami.- Czy sądzisz, że nabieram ciebie? - zapytał wampir, a jego delikatne brwi natychmiast ściągnęły się.- Nie - szybko odpowiedział chłopak.-Wiem w ten sposób więcej, niż gdybym zadawał pytania.Jego usta znieruchomiały, spojrzał na wampira, jak gdyby był już gotów do dalszego słuchania.Z daleka doszedł do nich jakiś dźwięk.Po raz pierwszy odkąd tu siedzieli.Chłopak zerknął na drzwi prowadzące na korytarz.Zdawało się, że jeszcze przed chwilą nie wiedział nawet, iż ten budynek w ogóle istnieje.Ktoś ciężko stąpał po starych, trzeszczących deskach podłogowych.Wampir jednak nie zwrócił na to wcale uwagi.Znów spoglądał w przestrzeń, jak gdyby ponownie wyłączony z teraźniejszości.- Ta wioska.Nie mogę teraz przypomnieć sobie jej nazwy.Wypadła mi z pamięci.Pamiętam tylko, że była wiele mil od wybrzeża i że udaliśmy się tam samotnie powozem.I to jakim powozem! To była robota Klaudii.Ten powóz.Powinienem był się tego po niej spodziewać, ale wtedy wszystko zaskakiwało mnie i na wszystko byłem nie przygotowany.Od pierwszej chwili, kiedy przybyliśmy do Warny, zdałem sobie sprawę z pewnych zmian, jakie w niej zaszły.To od razu uświadomiło mi, że jest nie tylko moją, ale i jego nieodrodną córką.Ode mnie nauczyła się wartości pieniądza, ale po Lestacie odziedziczyła namiętność do ich wydawania, ba, trwonienia.Jakże więc mogła opuścić miasto bez zamówienia najbardziej luksusowego, czarnego powozu, jaki tylko dało się zamówić, wyposażonego w skórzane siedzenia, które pomieściłyby całą grupę podróżników, nie mówiąc już o mężczyźnie z dzieckiem, którzy używali tego przepysznego przedziału li tylko do transportu ozdobnej dębowej skrzyni.Z tyłu przywiązane były pasami dwa kufry wypełnione najwspanialszymi ubraniami, jakie tylko tutejsze sklepy mogły dostarczyć.Tak oto wyruszyliśmy w drogę, wzniecając tumany kurzu olbrzymimi, lekkimi kołami powozu, który na szczęście zaopatrzony był w dobre resory, z lekkością przenosząc cały nasz dobytek po niebezpiecznych, górskich drogach.Podniecała nas jazda, konie w galopie i delikatne przechylanie się całej konstrukcji powozu na wybojach i zakrętach.Dziwny to był kraj.Pusty, ciemny, jak to zawsze jest z wiejską okolicą.Tutejsze zamki i ruiny często spowite były w ciemnościach, gdy księżyc zakrywał chmury.Odczuwałem niepokój podczas tych godzin, które przynosiły nowe przeżycia, nie bardzo nam do tej pory znane z Nowego Orleanu.Ludzie, których napotykaliśmy, też napawali nas lękiem.Byliśmy jakby nadzy i zagubieni w ich malutkich wioseczkach, i nigdy nie opuszczała nas świadomość, że w ich towarzystwie jesteśmy w poważnym niebezpieczeństwie.W Nowym Orleanie nigdy nie trzeba było ukrywać naszych zbrodni.Spustoszenia z powodu zarazy, chorób czy przestępczości były o wiele większe niż liczba naszych zabójstw i pozwalały im zginąć w masie zła.Tu jednak musieliśmy przebywać ogromne odległości, aby zabijać nie zauważeni.A wszystko dlatego, że ci prości, wiejscy ludzie, którzy być może z przerażeniem patrzyliby na zatłoczone ulice Nowego Orleanu, święcie wierzyli, że umarły człowiek może spacerować i pić krew żyjących.Oni po prostu znali nasze imiona: wampir, diabeł.A my, którzy byliśmy bardzo wrażliwi na każdą nawet najdrobniejszą pogłoskę, pod żadnym pozorem nie chcieliśmy dostarczać powodu do ich powstawania.Podróżowaliśmy sami i szybko, choć wśród tutejszego ludu za bogato i wystawnie.Starałem się przeto zachowywać uprzejmie przy ogniu w gospodach i zajazdach, gdy siedziałem przy stole z pogrążoną we śnie córeczką, wtulającą się we mnie przez sen.Niezmiennie zawsze znajdował się ktoś spośród chłopów lub gości zajazdu, kto mówił dostatecznie dobrze po niemiecku, lub, bywało, nawet po francusku, aby rozprawiać ze mną o starych przypowieściach i legendach.Na koniec jednak przybyliśmy do wioski, która miała stać się punktem zwrotnym w naszej podróży.Nie chcę teraz rozwodzić się o dodatkowych smaczkach tej podróży, świeżości powietrza czy chłodzie wieczorów i nocy.Nawet dzisiaj nie potrafię jednak mówić o tym bez lekkiego drżenia.To, co napawało nas zdziwieniem w tej okolicy, to wyjątkowe pustkowie, jakie napotkaliśmy po drodze.Droga przez wieś też była dziwnie wyludniona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl