, Jordan Robert Wschodzacy Cien 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za­czął kopać swych towarzyszy, wydobywając z nich chrząknię­cia i pojękiwania.- Jak zwykłego świniaka.Będziesz kwiczał, chłopcze, czy po prostu uciekniesz?- Ucieknę - powiedział Lewin, ale jego siostra wciąż patrzyła niewidzącymi oczyma.Oszalałym gestem zaczął szar­pać ją za ramiona, starając się popchnąć w kierunku, gdzie czekali na nich pozostali.- Uciekaj!Niezręcznie wygramoliła się spod kocy, zesztywniała, nie­malże leciała mu przez ręce.Colline obudziła się - mógł słyszeć jej pojękiwania - ale wydawało się, że chce tylko ściślej otulić się kocami, ukryć w nich.Maigran stała nieru­chomo, patrzyła w pustkę, nic nie widząc.- Wychodzi na to, że nawet tyle ci się nie uda.- Z gry­masem na twarzy wielki mężczyzna szedł, omijając ognisko, nóż trzymał opuszczoną ręką.Pozostali siadali na swych po­słaniach, śmiali się w głos, przypatrując zabawie.Lewin nie wiedział, co robić.Nie może zostawić swojej siostry.Wszystko, co mógł zrobić, to umrzeć.Być może w ten sposób da Maigran szansę ucieczki.- Uciekaj, Maigran! Błagam, uciekaj! - Nie poruszyła się.Zdawała się nawet nie słyszeć jego słów.Co oni jej zrobili?Brodacz podszedł bliżej, niespiesznie, chichotał, rozkoszu­jąc się sytuacją.- Nieeeeeeeeeeeeeee! - Z ciemności nocy wybiegł Charlin, otoczył ramionami mężczyznę z nożem, powalił go na ziemię.Pozostali zerwali się na nogi.Jeden z nich, z ogoloną głową, która połyskiwała w świetle ogniska, wyciągnął miecz i zamierzył się na Charlina.Lewin nie potrafił sobie później przypomnieć, jak to się wszystko stało.Jakimś sposobem nagle miał w ręku ciężki kociołek.Trzymając go za żelazny uchwyt, uderzył w łysą głowę, rozległo się głośne chrupnięcie.Mężczyzna runął na ziemię, jakby nagle jego kości zmieniły się w wodę.Wytrącony z równowagi Lewin chwiejnie przestępował z nogi na nogę, starając się nie wpaść w ogień, wreszcie padł obok żaru, wy­puszczając z dłoni kociołek.Ciemny mężczyzna, z włosami zaplecionymi w warkoczyki, wyciągnął swój miecz, gotów do cięcia.Lewin gramolił się niezgrabnie, leżąc na grzbiecie jak pająk, z oczyma utkwionymi w ostrym szpicu miecza, dłonie szaleńczo szukały czegoś, czym mógłby się osłonić, jakiegoś kija, czegokolwiek.Jego ręka natrafiła na okrągły kij.Ścisnął go, pchnął nim szczerzącego zęby w uśmiechu mężczyznę.Ciemne oczy tamtego rozszerzyły się, miecz wypadł mu z dło­ni, krew rzuciła się ustami.To nie był kij, lecz włócznia.Drzewce wypadło mu z ręki, puścił je, jakby parzyło, w chwili gdy zdał sobie sprawę, co trzyma.Za późno.Odczoł­gał się, by uniknąć padającego ciała tamtego, spojrzał nań, zadrżał.Martwy człowiek.Człowiek, którego zabił.Wiatr zdał się nagle bardzo zimny.Po jakimś czasie zaczął się zastanawiać, dlaczego żaden z pozostałych nie zabił go.Był zaskoczony, gdy zobaczył re­sztę swoich przyjaciół skupionych wokół ogniska.Gearan, Lu­ca i Alijha siedzieli, dysząc ciężko i spoglądając rozszerzonymi oczyma sponad swych zasłon.Spod kocy, którymi przykryta była Colline, wciąż dobiegało ciche, spazmatyczne łkanie, a Maigran dalej stała, patrząc nieruchomo w jeden punkt.Char­lin zamarł na kolanach, obejmując się ramionami.A czterej mężczyźni, mieszkańcy tamtej wioski.Lewin przenosił spo­jrzenie z jednej nieruchomej, zakrwawionej postaci na drugą.- My.ich pozabijaliśmy.- Głos Luki drżał.- My.Niech Światłość zlituje się nad nami.Lewin podpełzł do Charlina i delikatnie dotknął jego ra­mienia.- Jesteś ranny?Charlin przewrócił się.Czerwona wilgoć spływała po jego dłoniach, ściskających rękojeść sztyletu wbitego w brzuch.- To boli, Lewin - wyszeptał.Przeszył go spazm i świa­tło uszło z jego oczu.- Co mamy teraz zrobić? - zapytał Gearan.- Char­lin nie żyje, a my.Światłości, co myśmy zrobili? Co powin­niśmy zrobić?- Zabierzemy dziewczęta z powrotem do wozów.- Le­win nie potrafił oderwać oczu od szklistego spojrzenia Char­lina.- To zrobimy.Zebrali wszystkie przedmioty, które mogły się do czegoś przydać, głównie kociołek i noże.Trudno było o rzeczy wy­konane z metalu.- Nie powinniśmy czynić sobie wyrzutów - oznajmił szorstko Alijha.- Z pewnością wcześniej ukradli je komuś innemu.Jednak kiedy Alijha zaczął podnosić jeden z mieczy, Lewin powstrzymał go.- Nie, Alijha.To jest broń stworzona do zabijania ludzi.Nie ma żadnego innego zastosowania.- Alijha nie powie­dział nic, tylko potoczył oczami po czterech ciałach zabitych, spojrzał na włócznie, które Luca owijał kocami, by stworzyć nosze dla zwłok Charlina.Lewin ze wszystkich sił starał się nie patrzeć na ciała tamtych z wioski.- Dzięki włóczni moż­na polować na zwierzynę, Alijha.Miecz się do tego nie nadaje.Jest zakazany przez Drogę.Alijha wciąż nie odzywał się ani słowem, ale Lewinowi wydawało się, że warknął cicho za zasłoną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl