, Ziemia obiecana Reymont 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Karol, jak móg³, udawa³ zajêcie tym, co mu mówiono, s³ucha³ cierpliwie, odpowiada³, alew g³êbi nudzi³ siê i mêczy³ tym przymusem i banalnoSci¹ tematów, jakie Müller podnosi³.Dom ca³y mia³ wybitne cechy ma³ego mieszczañstwa w obyczajach i pogl¹dach, pachnia³porz¹dkiem i t¹ czysto niemieck¹ wo³ow¹ pracowitoSci¹.Wyj¹tkowi byli tylko na tym punkcie, ¿e nie popsu³y ich miliony i mieli wymagania i in-stynkty robotników. Jak pan bêdzie naszym s¹siadem, to musi pan bywaæ czêSciej u nas. A pan bêdzie blisko mieszka³?  zawo³a³a Mada rozpromieniona. Tak.Widzi pani ten d³ugi rz¹d okien za fabryk¹ Trawiñskiego?  pokazywa³ oknem. To stara fabryka Meisnera! Ja j¹ kupi³em. To pan bêdzie blisko!  zawo³a³a radoSnie i umilk³a nagle zachmurzona, siedzia³a ju¿cicho do samego odejScia Karola, tylko prosi³a go, aby przyszed³ znowu.Obieca³ to solennie i tak Scisn¹³ jej rêkê na po¿egnanie, ¿e obla³a siê rumieñcem i d³ugooknem wygl¹da³a za nim.Borowiecki szed³ ju¿ prosto do Bucholca, ale szed³ wolno, bo go obci¹¿y³a ta serdecznoSæMüllera i jeszcze wiêksza Mady.USmiecha³ siê do jakiegoS obrazu, który w coraz pe³niejszych formach wy³ania³ mu siêz mózgu.178 Czu³, ¿e Müller da³by mu córkê bez ¿adnego wahania.RozeSmia³ siê prawie g³oSno, bo przypomnia³ sobie tego grubego czerwonego Niemca,w barchanowym kaftanie, w zat³uszczonych spodniach i w starych pantoflach, na tle salonów.By³ Smiesznym, ale co go to obchodzi³o. Mada ma du¿o naturalnego wdziêku i okr¹g³y milion w dodatku!  Do licha  mrukn¹³. A jednak!  mySla³ i zacz¹³ stawiaæ pewne przypuszczenia i kombinacje, ale rych³o siêich pozby³, bo przypomnia³ sobie Ankê i list jej, jaki rano odebra³ i którego jeszcze nieprzeczyta³. Zawsze coS staje w poprzek, zawsze cz³owiek jest niewolnikiem!  szepn¹³ wchodz¹cdo kantoru Bucholca.Bucholc po ostatnim ataku prêdko uczu³ polepszenie i ju¿ nie tylko przesiadywa³ w kanto-rze jak dawniej, ale zaczyna³ wychodziæ do fabryki i ³azi³ po niej z pomoc¹ kija lub któregoz robotników.Z Borowieckim by³ na dobrej stopie, pomimo ¿e ten wymówi³ mu miejsce i ¿e k³Ã³cili siêpo kilka razy dziennie.Ufa³ mu we wszystkim i potrzebowa³ go teraz, nim Knoll powróci, bo ziêæ na wezwaniedo powrotu, z powodu choroby teScia, odpowiedzia³ telegraficznie, ¿e gdyby stary umar³, toprzyjedzie, a inaczej nie mySli sobie psuæ interesów.Bucholc przegl¹da³ wielk¹ ksiêgê, któr¹ mu August podtrzymywa³, i tylko spojrza³ nawchodz¹cego, kiwn¹³ mu g³ow¹ i dalej sprawdza³ pozycje bud¿etu.Karol w milczeniu zabra³ siê do klasyfikowania korespondencji, a póxniej rozpatrywa³ pla-ny i kosztorysy nowych urz¹dzeñ w farbiarni, jakie sam zaprojektowa³; robota by³a pilna, bona nowych maszynach mia³ siê drukowaæ towar ju¿ na nastêpny sezon zimowy.Wieczór robi³ siê prêdko i przez okna kantoru park czernia³ coraz bardziej i zaczyna³ szu-mieæ nagimi drzewami, które ko³ysane wiatrem zagl¹da³y do okien, trzês³y siê chwilê w Swie-tle i cofa³y.Robota sz³a mu niesporo, bo co chwila przypomina³ siê Müller, odk³ada³ wtedy sztywnekarty pe³ne rysunków, cyfr i notat i zapada³ w zadumê.Cisza zupe³na panowa³a w kantorze, wiatr tylko siê wzmaga³ na dworze, harcowa³ po drze-wach, t³uk³ nimi o Sciany i okna i dudni³ g³ucho po blaszanych dachach.Elektryczne Swiat³o drga³o i Slizga³o siê po czarnych szafach, w których sta³y uszeregowa-ne olbrzymie ksiêgi, maj¹ce na grzbietach bia³e cyfry lat, z jakich pochodzi³y.Bucholc oderwa³ oczy od ksiêgi i zas³ucha³ siê w dalekich tonach harmonijki, jakie p³ynê-³y z wiatrem gdzieS od domów familijnych.Usta mu drga³y nerwowo, okr¹g³e jastrzêbie oczy, bardziej czerwone ni¿ zwykle, powle-k³y siê jakby smêtkiem, s³ucha³ d³ugo, a w koñcu rzek³ cicho: Nudno tutaj, prawda? Jak w kantorze. Mam dziwn¹ chêæ us³yszenia muzyki, tylko g³oSnej bardzo, gwaru wielkiego: a nawetchcia³bym widzieæ du¿o ludzi. Zd¹¿y³by pan prezes jeszcze do teatru.Dopiero dziewi¹ta.Bucholc nic nie odpowiedzia³, po³o¿y³ g³owê na grzbiecie fotelu i zapatrzy³ siê przed sie-bie, i z wolna zaczê³o mu twarz powlekaæ jakieS ostre zniechêcenie i nuda. Jak siê pan prezes czuje dzisiaj?  spyta³ Karol po chwili.179  A dobrze, dobrze!  odpowiedzia³ st³umionym g³osem i ostry, gorzki uSmiech okoli³ musine usta.Nie, nie by³o mu dobrze; serce wprawdzie bi³o spokojnie i normalnie, bóle nóg przesz³y,móg³ siê dosyæ swobodnie poruszaæ, ale czu³, ¿e nie jest mu dobrze.Czu³ dziwn¹ ociê¿a³oSæ w sobie, nie móg³ mySleæ, bo co chwila rwa³a mu siê przêdzaSwiadomoSci i zapada³ w g³uchy stan apatii; nudzi³a go robota, cyfry, zyski i straty, wszystkostawa³o mu siê zupe³nie obojêtnym dzisiaj.A g³êboko pod lini¹ SwiadomoSci, poprzez tê szar¹ ciê¿k¹ mg³ê nudy wyrywa³y siê b³yskipragnieñ nieokreSlonych, zachcenia tak mgnieniowe, ¿e w drodze do uSwiadomienia przepa-da³y i zalewa³y mu mózg mrokiem, a serce smutkiem zniechêcenia. Strasznie pusto w ca³ym domu  powiedzia³ cicho i rozgl¹da³ siê po kantorze, po tychszafach, po oknach, patrzy³ na Augusta, który oparty grzbietem o framugê drzwi wyprosto-wa³ siê nagle i czeka³ rozkazu.Przypatrywa³ siê wszystkiemu dziwnie badawczym wzrokiem, jakby ogl¹da³ po raz pierw-szy, i opad³ w fotel bezw³adnie, zwiesi³ g³owê na piersi i dysza³ ciê¿ko, bo mu duszê Scisn¹³jakiS mocny, bardzo bolesny spazm strachu niewyt³umaczonego, czepia³ siê jeszcze oczamiczarnych punktów cyfr na bia³ej karcie ksi¹¿ki, b³yszczenia Swiat³a na br¹zowym wielkimka³amarzu, to wiesza³ siê jakby na tym coraz s³abiej dxwiêcz¹cym odg³osie harmonijki, naszumie parku i na dalekim, g³uchym odg³osie turkotów ulicznych, ale dusza zeSlizgiwa³a siêbezw³adnie z tych krawêdzi i zapada³a w ciemniê, pe³n¹ strasznej ciszy.Przed dziesi¹t¹ Karol skoñczy³ robotê i poda³ papiery, t³umacz¹c obszernie ka¿d¹ pozycjê. Dobrze, dobrze!  mówi³ od czasu do czasu Bucholc, nic prawie nie s³ysz¹c.Nic go to nie obchodzi³o, bo coraz g³êbiej czu³ tê pustkê i osamotnienie, w jakim ¿y³, co-raz mocniejszym ko³em zaciska³o mu duszê zniechêcenie i niemoc. Po co ja siê tym zajmujê.Kosztuje tyle czy tyle, to kwestia kasjera  powiedzia³ niechêtnie.Borowiecki zabiera³ siê do wyjScia. Idziesz pan ju¿? Skoñczy³em robotê na dzisiaj.Dobranoc panu.UScisn¹³ mu rêkê i wyszed³, a Bucholc nie móg³ siê zdobyæ na proSbê, aby pozosta³, bow ostatniej chwili wstyd mu siê zrobi³o tej dziecinnej s³aboSci.S³ucha³ s³abn¹cych w oddali jego kroków i by³by bardzo wiele da³, gdyby Borowiecki po-wróci³ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl