, Trylogia arturiańska 03 Bernard Cornwell Excalibur 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dość ostry, żeby ci odjąć dłonie, Derflu - powiedział.- Mój brat na pewnozechce oderżnąć ci rękę.Przypnie ją sobie do hełmu! A ja wezmę sobie drugą.Potrzeba mi nowego zwieńczenia na hełmie.Milczałem i po jakimś czasie prowokacje mu się znudziły.Poszedł sobie,ścinając osty Hywelbane em.- Może Sagramor zabije Mordreda - szepnął mi Sansum.- Modlę się o to.- Jestem pewien, że król udał się właśnie za nim.Przybył tu, posłał Amhara doDun Caric i pojechał na zachód.- Ilu ludzi ma Sagramor? - Dwie setki.- Niewielu - rzekłem.- A może Artur przybędzie?- Pewnie już wie, że Mordred jest w Dumnonii - powiedziałem.- Lecz niemoże przemaszerować przez Gwent, bo Meurig mu na to nie pozwoli, co oznacza, żemusiałby posłać żołnierzy łodziami.A wątpię, by to uczynił.- Czemu?- Bo Mordred jest naszym prawym królem, biskupie, a Artur, bez względu nato, jak go nienawidzi, nie odbierze mu tego tytułu.Nie złamie przysięgi danejUtherowi.- Nie spróbuje cię wyratować?- Jak? - spytałem.- Ci wojownicy poderżnęliby nam gardło w tej samejchwili, w której ujrzeliby zbliżającego się Artura.- Niech Bóg nas ma w swojej opiece.Jezusie, Maryjo i święci, strzeżcie nas.- Ja raczej pomodlę się do Mitry - powiedziałem.- Poganin! - zasyczał Sansum, lecz nie próbował przerwać mej modlitwy.Dzień ciągnął się powoli.Była przepiękna wiosna, ale mnie jawiła się gorzkaniczym żółć.Wiedziałem, że moja głowa spocznie na stosie na Caer Cadarn, lecz nieto przysparzało mi najcięższych mąk; nie mogłem przeboleć, iż zawiodłem własnychludzi.Wprowadziłem moich włóczników w pułapkę, widziałem, jak ginęli,zawiodłem.Jeśli przywitają mnie w Krainie Cieni wyrzutami, zasłużyłem na nie.Wiedziałem jednak, iż przywitają mnie radośnie, a to jedynie wzmagało poczuciewiny.Niemniej jednak wizja Krainy Cieni niosła mi pocieszenie.Miałem tamprzyjaciół, dwie córki, a kiedy przyjdzie kres tortur i dusza splecie się ze swymwidmem, zaznam szczęścia, jakie towarzyszy spotkaniu z dawno niewidzianymibliskimi.Religia Sansuma chyba nie przynosiła mu tego rodzaju pociechy.Jęczałprzez cały dzień, kwilił, szlochał i złorzeczył, lecz te wszystkie hałasy w niczym munie pomogły.Przeżyliśmy jedynie jeszcze jedną noc i jeszcze jeden dzień głodu.Mordred wrócił po południu drugiego dnia.Przybył ze wschodu, prowadzącdługą kolumnę włóczników, którzy przywitali okrzykami wojów Amhara.Królowitowarzyszył zastęp konnych, a wśród nich był jednoręki Loholt.Wyznaję, żeprzestraszyłem się na jego widok.Niektórzy ludzie Mordreda nieśli toboły.Uznałem,że są w nich ucięte głowy, i potem przekonałem się, że miałem rację, lecz głów byłomniej, niż się obawiałem.Dwadzieścia czy trzydzieści poleciało na oblepiony przez muchy stos, lecz żadna z nich nie należała do czarnoskórego męża.Mordredzaskoczył i wyrżnął jeden z patroli Sagramora, lecz nie zdobył głównej nagrody.Numidyjczyk przebywał na wolności i zaznałem pewnego pocieszenia.Sagramor byłcudownym przyjacielem i straszliwym wrogiem.Artur potrafił być grozny, leczzawsze okazywał się skłonny do wybaczania.Sagramora nie dało się przejednać.Numidyjczyk poszedłby tropem wroga na kraj świata.Niemniej jednak jego ucieczka niewiele znaczyła dla mnie owego wieczora.Mordred na wieść o moim pojmaniu wydał okrzyk radości, po czym zażyczył sobiepokazania zabłoconej chorągwi Gwydra.Zmiał się na widok niedzwiedzia i smoka;nakazał rozłożenie jej na trawie, tak by jego ludzie mogli ją oszczać.Loholt nawetzatańczył na wieść o mojej niewoli, albowiem to właśnie tu, na tym wzgórzu, utraciłrękę.Okaleczenie było karą za próbę rebelii przeciwko ojcu i teraz mógł zemścić sięna przyjacielu swojego dręczyciela.Mordred nakazał mnie przyprowadzić, a Amhar przybył przed chatę, niosącsmycz z brody.Towarzyszył mu wielki mąż, o martwych oczach, bezzębny, którywlazł do chaty, złapał mnie za włosy, zmusił do uklęknięcia na czworakach, po czymwyciągnął przez niskie drzwi.Amhar włożył mi smycz na szyję, a kiedy próbowałemsię podnieść, ściągnął mnie z powrotem na czworaki.- Pełzaj - rozkazał.Bezzębny zbir przydusił mi głowę do ziemi, Amharszarpnął za smycz i tak musiałem pełznąć na szczyt, między szeregaminaigrawających się ze mnie mężczyzn, niewiast i dzieci.Wszyscy opluwali mnie,niektórzy kopali, inni dzgali drzewcami włóczni, lecz Amhar nie pozwolił mnieokaleczyć.Chciał dostarczyć mnie bratu całego.Loholt czekał przy stosie głów.Kikut prawego ramienia okrywała srebrnarękawica zakończona parą niedzwiedzich pazurów.Szczerzył zęby, kiedyprzyczołgalem się do jego stóp, lecz radość tak zmąciła mu umysł, że nie można byłozrozumieć ani słowa z tego, co bełkotał.Opluwał mnie, kopał po brzuchu i żebrach.Wkładał w to całą siłę, lecz wściekłość tak go zaślepiała, że jedynie mnie posiniaczył.Mordred przyglądał się temu wszystkiemu ze stosu głów, oblepionego muchami.- Dość! - krzyknął po chwili; Loholt dał mi ostatniego kopniaka i stanął zboku.- Witaj, szlachetny Derflu - rzekł Mordred z szyderczą uprzejmością.- Witajcie, królu - powiedziałem.Po moich bokach stali Loholt i Amhar.Wokół zebrał się tłum chciwy mego poniżenia. - Wstań, szlachetny Derflu - rozkazał mi Mordred.Wstałem i podniosłem ku niemu wzrok, lecz nie widziałem niczego, słońcebowiem zachodziło za jego plecami i oślepiało mnie.Arganta stała obok stosu głów, az nią był Fergal.Musieli przyjechać z Durnovarii za dnia, nie dostrzegłem jej bowiemwcześniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl