, Terry Pratchett Panowie i Damy 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Niby tak.- Jason wahał się.- Ale mama mówiła.- Twoja mama zawsze potrafiła mówić - stwierdził Tkacz.- Oj­ciec opowiadał, że kiedy był młody, twoja mama rzadko w ogóle.- No dobrze - zgodził się Jason, ustępując przed większością.- Chyba nic złego nie robimy.My tylko udajemy.Takie.przedsta­wienie.Przecież to nic prawdziwego.Ale pamiętajcie, żadnych tań­ców.A zwłaszcza, i chcę, żeby wszyscy to sobie zapamiętali, zwłaszcza Kijów i Wiader.- Oczywiście, będziemy udawać - zgodził się Tkacz.- I pilno­wać przy okazji.- To nasz obowiązek wobec społeczeństwa - powtórzył Dekarz.- Udawanie na pewno nie zaszkodzi - mruknął niepewnie Jason.***Brzdęk, bing, klang, dzyń.Dźwięki odbijały się echem po całym Lancre.Dorośli mężczyźni, okopujący grządki w ogródkach, ciska­li szpadle i pędem biegli do domów.Brzdęk, bing, klang, dzyń.Kobiety stawały w drzwiach i rozpaczliwie wołały dzieci, by na­tychmiast wracały.BANG - niech to licho - dzyń, bing.Trzaskały zamykane okiennice.Niektórzy mężczyźni pod okiem przerażonych rodzin zalewali ogień i próbowali wcisnąć do komina worki z dobytkiem.Niania Ogg mieszkała sama, ponieważ twierdziła, że starzy lu­dzie też mają swoją dumę i lubią niezależność.Poza tym z jednej stro­ny mieszkał Jason i jego żona, jakjejtambyło, i łatwo można było ich sprowadzić metodą uderzenia butem o ścianę.A z drugiej strony mieszkał Shawn i niania kazała mu umocować długi sznurek z żela­znymi pojemnikami na końcu, na wypadek gdyby jego obecność by­ła pożądana.Ale stosowała te środki tylko w sytuacjach alarmowych, na przykład kiedy chciała napić się herbaty albo gdy się jej nudziło.Brzdęk - do demona - klang.Niania Ogg nie miała łazienki, ale miała blaszaną balię, wiszą­cą zwykle na gwoździu na tylnej ściance wygódki.Teraz wciągała ją do domu.Po odbiciu od kilku drzew i ogrodowych krasnali dotar­ła prawie do granicy ogródka.Przy piecu czekały już trzy wielkie czarne kotły pełne wrzątku.Obok leżało pół tuzina ręczników, gąbka, pumeks, mydło, drugie mydło, gdyby pierwsze gdzieś się zapodziało, chochla do wyławiania pająków, pełna wody gumowa kaczka z zalaną świstawką, nożyk do odcisków, duża szczotka, mała szczotka, szczotka na patyku, żeby sięgnąć do trudno dostępnych miejsc, banjo, takie coś z rurkami i kranikami, co to nikt nie wiedział, do czego służy, oraz flakon pły­nu do kąpieli Klatchiańskie Noce, którego jedna kropla łuszczyła farbę.Brzęk, klang, bum.Wszyscy w Lancre, wiedzeni instynktem samozachowawczym, i nauczyli się rozpoznawać przedkąpielowe działania niani.- Przecież to nie kwiecień - dziwili się sąsiedzi, zaciągając za­słony.W domku na wzgórzu, powyżej chatki niani, pani Skindle chwy­ciła męża za ramię.- Koza została na dworze!- Zwariowałaś? Nie wyjdę z domu! Nie teraz!- Przecież wiesz, jak to się skończyło poprzednio.Sparaliżowa­ło ją z jednej strony i nie mogliśmy jej ściągnąć z dachu!Pan Skindle wysunął głowę za drzwi.Na dworze było spokoj­nie.Zbyt spokojnie.- Chyba nalewa już wodę - powiedział.- Masz jeszcze minutę, może dwie - ponaglała go żona.- Bie­gnij, bo przez całe tygodnie będziemy pili tylko jogurt.Pan Skindle zdjął z gwoździa rzemień i przekradł się do kozy uwiązanej do żywopłotu.Ona także poznawała kąpielowy rytuał i aż zesztywniała z strachu.Nie warto było jej ciągnąć.Po kilku próbach chwycił ją na ręce.Rozległ się daleki, ale natrętny chlupot i brzdęk pumeksu obi­jającego się o ścianki balii.Pan Skindle ruszył biegiem.Wtedy zadźwięczało dostrajane banjo.Świat wstrzymał oddech.I wreszcie, niczym tornado sunące przez prerię, napłynął dźwięk.- AAAaaaeeeeee.Trzy doniczki przed drzwiami pękły jedna po drugiej.Odła­mek świsnął panu Skindle koło ucha.-.laaassskaaa maaagaaa maaa naczubkugałkę, naczubkugałkę.Wrzucił kozę do środka i skoczył za nią.Żona czekała w goto­wości i natychmiast zatrzasnęła drzwi.Cała rodzina, nie wyłączając kozy, schowała się pod stołem.Nie chodzi o to, że niania Ogg śpiewała źle, ale potrafiła za­śpiewać takie nuty, które, wzmocnione przez blaszaną balię i wo­dę, przestawały być dźwiękiem, a zmieniały się w rodzaj natrętnej obecności.Wielu było śpiewaków, którzy wysokimi nutami potrafili rozbi­jać szkło, ale górne C niani Ogg mogło je wyczyścić do połysku.***Członkowie zespołu tańca morris z Lancre siedzieli ponu­ro na trawie, podając sobie z rąk do rąk gliniany dzban.Próba nie była udana.- Nie wychodzi - stwierdził krótko Dekarz.- Wcale nie jest śmieszne, ot co - dodał Tkacz.- Jakoś nie wi­dzę, żeby król umarł ze śmiechu, jak zaczniemy odgrywać bandę ręcznych rzemieślników, którym granie całkiem nie idzie.- Po prostu nie radzicie sobie z rolami - orzekł Jason.- Bo mamy sobie nie radzić - przypomniał mu Tkacz.- Tak, ale wam nie wychodzi granie kogoś, komu nie wycho­dzi granie - ocenił Druciarz.- Nie wiem jak, ale nie wychodzi.Trudno się spodziewać, żeby wszyscy możni panowie i damy.Nad wrzosowiskiem przemknął podmuch pachnący latem i śniegiem.-.śmiali się, bo nie umiemy grać takich, co nie umieją grać.- Nie wiem, co niby jest takiego śmiesznego w bandzie pro­stych rękodzielników próbujących wystawić sztukę - mruknął Tkacz.Jason wzruszył ramionami.- Tu pisze, że wszyscy szlachetni.Ostry powiew, metaliczny posmak śniegu.-.państwo w Ankh-Morpork śmiali się całymi tygodniami.Trzy miesiące wystawiali tę sztukę na Broad-Wayu.- A co to jest Broad-Way?- To takie miejsce, gdzie są wszystkie teatry.Disk, Słudzy Lor­da Wynkina, Niedźwiedzia Nora.- Oni tam śmieją się z byle czego - uznał Tkacz.- Zresztą wszyst­kich nas tutaj uważają za prostaków.Myślą, że stale powtarzamy „łojeju”, śpiewamy durne ludowe piosenki i mamy w mózgu po trzy ko­mórki, tulące się do siebie z zimna, bo bez przerwy pijemy jabłkownik.- Właśnie.Podaj dzban.- Zarozumiałe miastowe dranie.- Czy oni wiedzą, jak to jest, tkwić po pachę w krowim tyłku w zimową noc? No?- Czy chociaż jeden.Zaraz, o czym ty gadasz? Przecież nie masz krowy!- Nie, ale wiem, jak to jest.- Nie mają pojęcia, jakie to uczucie, kiedy człowiekowi zassa jeden gumiak na podwórzu pełnym łajna? Czy znają ten przerażający moment, kiedy przesuwa się nogę dookoła i wie, że gdziekol­wiek postawi się stopę, wierzchnia warstwa na pewno się załamie? Gliniany dzban chlupotał cicho, przekazywany z ręki do nie­pewnej ręki.- Prawda.Szczera prawda.A widział kto, jak tańczą morrisa? Wystarczy popatrzeć, żeby człowiek miał ochotę odwiesić chustkę.- Co, morris w mieście?- No, w każdym razie w Sto Helit.Banda podstarzałych magów i kupców.Oglądałem ich przez godzinę i nikt nawet nie zajęczał.- Zarozumiałe miastowe dranie.Przejeżdżają tutaj, odbierają nam pracę.- Nie bądź głupi.Oni nawet nie wiedzą, co to znaczy uczciwa praca.Dzban zabulgotał, ale głębszym tonem, sugerującym, że zawie­ra już sporo pustej przestrzeni.- Założę się, że nigdy nie tkwili po pachę.- Chodzi o to.Chodzi o to.Chodzi.O to chodzi.Ha! Wszyscy się wyśmiewają z uczciwych prostych rękodzielników, tak? Znaczy się.Znaczy.Znaczy.O czym niby jest ta sztuka? Znaczy się.Znaczy.Się.No [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl