, Terry Pratchett 21 Wiedzmikol 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Myślisz, że jesteś groźny? Myślisz, że jesteś twardy? Mama Lilywhite odgryzłaby ci uszy i napluła nimi w oko, zarozumiały głupku.A ja z nią pracowałem, więc mnie nie przestraszysz ani ty, ani mały Banjo, biedaczysko.Pan Brown spoglądał na nich po kolei, kołysząc groźnie łomem.Sideney skulił się przed drzwiami.Zauważył, że Herbatka uprzejmie kiwa głową, jak gdyby wysłuchał krótkiej mowy dziękczynnej.– Rozumiem pańskie poglądy – zapewnił.– Ale muszę powtórzyć, moje nazwisko wymawia się Herr-bat-ká.Teraz proszę, Banjo.Banjo pochylił się, wyciągnął rękę i podniósł pana Browna za łom tak gwałtownie, że wyrwał mu stopy z butów.– Czekaj, Banjo, przecież mnie znasz – stęknął pan Brown, szarpiąc się w powietrzu.– Pamiętam cię, jak jeszcze byłeś malutki, siadałeś mi na kolanach, często pracowałem dla twojej ma.– Lubi pan jabłka? – zahuczał Banjo.Pan Brown starał się wywinąć.– Musi pan powiedzieć, że tak – poinformował Banjo.– Tak.– A śliwki? Musi pan powiedzieć tak.– No dobrze, tak!– A lubi pan spadać ze schodów?Średni Dave uniósł ręce, nakazując milczenie.Przyjrzał się kolegom.– To miejsce zaczyna na was działać, nie? Ale przecież bywaliśmy już w różnych paskudnych miejscach, nie?– Nie aż tak – odparł Siata.– Nigdy jeszcze nie byłem tam, gdzie głowa boli od patrzenia na niebo.Ciarki od tego przechodzą.– Siata to małe dzidzi, plum, plum, plum.– zaśpiewał Kocie Oko.Spojrzeli na niego.Odchrząknął nerwowo.– Przepraszam.Nie wiem, czemu to powiedziałem.– Trzymajmy się razem, a wszystko będzie.– Ene due rike fa.– wymamrotał Kocie Oko.– Co? O czym ty gadasz?– Przepraszam.Jakoś tak mi się wypsnęło.– Próbowałem właśnie powiedzieć – kontynuował Średni Dave – że jeśli.– Brzoskwinia robi do mnie głupie miny!– Wcale nie!– Kłamczuch, kłamczuch, spodnie mu się palą!W tym samym momencie Średni Dave stracił cierpliwość, a Brzoskwinia wrzasnął.Z jego spodni uniosła się wąska smużka dymu; zaczął podskakiwać i gorączkowo klepać się po siedzeniu.– Kto to zrobił? No kto?! – zapytał groźnie Średni Dave.– Nikogo nie widziałem – zapewnił Siata.– Znaczy, nikogo nie było w pobliżu Brzoskwini.Kocie Oko powiedział „spodnie mu się palą”, a zaraz potem.– A teraz ssie kciuka! – krzyknął tryumfalnie Kocie Oko.– Cha, cha, cha! Płacze za mamusią! A wiesz, co się dzieje z dziećmi, które ssą palce? Przychodzi taki potwór, co ma wszędzie nożyce.– Przestań gadać! – huknął Średni Dave.– Do licha, jakbym miał do czynienia z bandą.Ktoś wrzasnął wysoko nad nimi.Wrzask trwał przez jakiś czas i zdawał się zbliżać, ale potem ucichł, zastąpiony przez serię głuchych uderzeń i od czasu do czasu stuk, jak gdyby od kamiennej posadzki odbijał się orzech kokosowy.Średni Dave dobiegł do drzwi akurat na czas, by zobaczyć, jak ciało pana Browna, ślusarza, przetacza się obok – całkiem szybko i wcale nie elegancko.W chwilę później po łuku schodów przemknęła jego torba.Otworzyła się przy którymś odbiciu; narzędzia i wytrychy zabrzęczały głośno, podążając za swym byłym właścicielem.Poruszał się szybko.Prawdopodobnie dotrze w tym tempie na sam dół.Średni Dave uniósł wzrok.Dwa piętra wyżej, z przeciwnej strony klatki schodowej, przyglądał mu się Banjo.Banjo nigdy nie odróżniał dobra od zła.Takie rozstrzygnięcia zawsze zostawiał bratu.– Eee.Biedak musiał się pośliznąć – powiedział Średni Dave.– Jasne.Pośliznął się – mruknął Brzoskwinia.On także spojrzał w górę.Zabawne, ale wcześniej nic nie zauważył.Biała wieża wydawała się jarzyć od wewnątrz.Teraz jednak jakieś cienie przesuwały się po kamieniach.A raczej w kamieniach.– Co to było? – spytał.– Ten dźwięk.– Jaki dźwięk?– Brzmiał.jakby zgrzytały noże.Całkiem blisko.– Nie ma tu nikogo poza nami! – oznajmił Średni Dave.– Czego się boisz? Stokrotki cię napadną? Chodź.Trzeba mu pomóc.Susan nie mogła przejść przez drzwi.Opierały się kolejnym próbom.Poobijała się tylko i w końcu zwyczajnie nacisnęła klamkę.Usłyszała, jak o, bóg wciąga przez zęby powietrze.Ona jednak była przyzwyczajona do budynków, które od wewnątrz są większe niż z zewnątrz.Dziadek nie potrafił jakoś zrozumieć, o co chodzi z wymiarami.Drugą rzeczą, która od razu zwracała uwagę, były schody.Zaczynały się naprzeciw siebie pod ścianami tego, co stało się wielką, okrągłą wieżą ze stropem ginącym we mgle.Spirale stopni krążyły wokół w nieskończoność.Susan wróciła spojrzeniem do pierwszej rzeczy.Była to wysoka, stożkowata pryzma na środku podłogi.Biała.Lśniła w chłodnym świetle padającym z mgiełki u góry.– To zęby! – powiedziała.– Chyba zaraz zwymiotuję – oznajmił żałosnym głosem o, bóg.– W zębach nie ma przecież nic strasznego – uspokoiła go Susan.Sama w to nie wierzyła.Ten stos był rzeczywiście okropny.– Mówiłem, że się boję? Nie, po prostu znowu mam kaca.O, ja.Susan podeszła ostrożnie.To były małe ząbki.Dziecięce.Ktokolwiek je tu zebrał, nie zachował specjalnej staranności – kilka rozsypało się po posadzce.Wiedziała, bo nadepnęła na jeden, a zgrzytliwy, chrupiący odgłos sprawił, że rozpaczliwie zapragnęła nie nadeptywać już na kolejne.Ktokolwiek je tu zebrał, był zapewne tym, kto wokół obscenicznego wzgórka nakreślił kredą znaki.– Strasznie ich dużo.– szepnął Bilious.– Przynajmniej dwadzieścia milionów, jeśli wziąć pod uwagę rozmiar przeciętnego mlecznego zęba – odparła Susan.Ze zdumieniem odkryła, że wynik ten podała automatycznie, bez zastanowienia.– Skąd możesz to wiedzieć?– Objętość stożka – wyjaśniła.– Pi razy kwadrat promienia razy wysokość podzielić przez trzy.Pani Butts nie podejrzewała nawet, mogę się założyć, że ta informacja przyda mi się w takim miejscu.– Niesamowite.Policzyłaś to w głowie?– Coś tu nie pasuje – powiedziała spokojnie.– Nie przypuszczam, żeby Wróżka Zębuszka to właśnie chciała osiągnąć [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl