, Maciej Zerdzinski Opuscic Los Raques (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Formowała się w sposób, który miał jej i nam ułatwić pogłębienie kontaktu.- Słyszysz mnie?.Raultric!Drgnął i poruszył rachitycznymi palcami.Skóra dłoni też się złuszczała i zwisała luźnymi płachetkami.- Po.Mżżżmi - wycharczał niskim głosem.Pokiwałem głową.Wyjąłem z kieszeni spodni przygotowane wcześniej rękawiczki i wetknąłem w nie dłonie.Wolałem unikać bezpośredniego zetknięcia.Nie byłem pewien, czy antybiotyki o szerokim spektrum obejmują zasięgiem obce mikroorganizmy.- Posadzę cię.- Ostrożnie złapałem go gdzieś w okolicy pach i delikatnie uniosłem.Był lekki i bez większych problemów dowlokłem go do najbliższego fotela.Kiedy już siedział, z bezwładnie opartą o podgłówek czaszką, przyjrzałem się uważniej jego twarzy.Miał duże, głęboko zapadnięte oczodoły, spore, odstające uszy o jasnoróżowych, pokrytych rysunkiem żył małżowinach i zaskakująco żółte zęby wycelowane w moją stronę.Tu i ówdzie widać było resztki owłosienia; miało siworudą barwę i sterczało mu z łba niczym wspomnienie okazałej grzywy.Pragnął chyba otworzyć oczy, lecz nie mógł sprostać nawet temu.Powieki drżały mu, jak błony pławne i kryły wpuklone do wewnątrz oczy.-Jak ci pomóc.Nagła cholera.- Lekko szarpnąłem jego wychudłe, wiotkie ramię.- Co mogę dla ciebie zrobić, bracie?-Nina.- wyszeptał nieco wyraźniej.- Ona wie.Wystarczy przestać się bać.Nina wie.Ująłem go pod żebra.Był lekki i nie sprawiło mi problemu przeniesienie go na fotel pomiędzy okratowanymi monitorami.Nie reagował już na żadne bodźce.Z rzadka wydawał ciche sapanie, które napawało mnie ponurymi myślami.Raultric niedobrze rokował.Najwyraźniej umierał.A ja bałem się tak po prostu zabrać go do kapsuły i zamknąć w pomieszczeniu medycznym.Matka Mullena sprawiłaby później, że nie wyszedłbym z pierdla przez osiem lat.- Trudno - wymamrotałem.- Wobec tego przyjdzie mi posiedzieć w pierdlu, ale nie mogę go tak zostawić.Nie wiem czy on Obcy czy człowieczy, w każdym razie z alienryny, i niech mnie diabli, jeśli go tak zostawię.Wpierw jednak musiałem zająć się Niną.Znalazłem ją dwa pomieszczenia dalej, w cieniu płaskich maszyn budowlanych, zaplątaną w zwoje światłowodów.Rzucały na jej skórę biały, halogenowy połysk.Jej nagie ciało opalizowało w ciemności.Wyglądała niczym anioł pochwycony w kadr wirtualnego slajdu.Kiedy podszedłem bliżej, mój prawy but uderzył w jakiś przedmiot.Poczułem zapach gotowanych warzyw.No tak.Posiłki dostarczane przez roboty kuchenne.Trzy pełne miseczki leżały u jej stóp.Wyglądało, że znowu jest w pełnoobjawowej katatonii.Potrzebowała szybkiej pomocy.- Wracamy - delikatnie dotknąłem jej ramienia.- Już czas.Idziemy do domu.Biernie poddała się mojemu naciskowi.Kilka minut później staliśmy pośród deszczu, a nad naszymi głowami zebrała się chmara latających form tutejszego życia.- Mamy parasol, Nina - powiedziałem raźnym głosem.- Jomamits III dba o nasz komfort jak się patrzy.Ubrałem ją w długą pelerynę i ustawiłem temperaturę materiału na dwadzieścia siedem stopni.- Poczekaj tu na mnie.Zaraz jeszcze jednego przyprowadzę.Też jest chory jak diabli, ale w inny sposób niż ty.Podobno się znacie.Posapując z przejęcia, wróciłem szybko do pomieszczenia, w którym leżał Raultric.Znowu zdał mi się odmieniony.Nie przypominał wcale Obcego.Miał ludzką twarz i wreszcie otworzył oczy.Były obojętne, ale czujne, niebieskie światełko tliło się gdzieś w głębi ich źrenic.Kogoś przypominał.Jakieś oblicze, które znałem wcześniej, które znali niemal wszyscy ludzie.Hm.Nie czas na rozważania.- Chodź, stary - mruknąłem, pakując go na wózek do transportu butli.- Powiększymy liczbę moich podopiecznych.- Pomogłeś mi, człowieku - wyszeptał zupełnie wyraźnie.- Jesteś dobry.Na swój sposób, tak jak na swój sposób dobra jest Nina i ci wszyscy, których zostawiłeś w kapsule.Teraz bardziej was rozumiem.Pokiwałem tylko głową i uruchomiłem silniczek transportera.- Nie wiem, w co się pakuję, ale sumienie każe mi zająć się i tobą.Nie sądzę, żebyś był bardziej kłopotliwy niż pan Mullen, dla przykładu.- Teraz już was rozumiem.- Dotknął mnie swoją wychudzoną ręką i znowu przymknął powieki.Jeśli tak szybko będzie się uczłowieczał, to już wkrótce da się go powierzyć medykowi z kapsuły.Nina stała, jak ją zostawiłem.Otoczona morzem skrzydlatych dziwolągów, wpatrzona przed siebie i bierna niczym rzeźba z modeliny.- No to jesteśmy w komplecie - westchnąłem, stawiając wózek z Obcym obok katatonicznej kobiety.- Zobaczymy, co powie reszta załogi.Mullen zacznie mnie skarżyć, zanim wyjawię, że jestem golcem.No, czas w drogę.Wtedy stało się coś dziwnego.Raultric wstał z wózka do przenoszenia butli i powoli jak lunatyk obrócił się w stronę Niny.Potem pochylił się i objął ją wpół, jak dziecko, które bezwiednie chwyta się spódnicy matki.Poczułem dreszcz przerażenia.To wymykało się spod mojej kontroli.Lęk wdrapał się po kręgosłupie i skosił mnie bezlitośnie.Wąskie, ładne palce Niny bezwiednie dotykały moich dłoni.Stopy drętwo spoczywały w pokładowych butach.Miała otwarte oczy, dostrzegłem w nich niebieskie światełka, te same, które widziałem wcześniej w oczach Raultrica.Czaiły się w zieleni tęczówek, jak dwoje małych wrót ku jasności.Zapraszały moje myśli gdzieś głęboko, tam, gdzie nie mogły dotrzeć słowa ni gesty.Gdzieś w otchłań, w którą bezpowrotnie wpadliśmy, uderzając w powierzchnię Jomamits III.Zrozumiałem, że o to w tym wszystkim szło.Że miałem im pomóc w nawiązaniu kontaktu i obdarzyć obcą istotę ludzkim cierpieniem, żebyśmy wszyscy byli dla niego czytelni jak otwarta, dobrze oświetlona kartka książki.Chciałem uciec.Wyrwać się w mój odstawiony tylko na chwilę psychodeliczny holoświat, popękany od uderzeń elektrycznych impulsów fantasmagorii, trzasków chipów rozpędzonych w ładowaniu kreacji prosto w rdzeń przedłużony.Chciałem upaść w objęcia holograficznej kochanki z ostatniego katalogu „Easylmagines".Byłem tylko nieczynnym narkomanem.Teraz pamiętała o tym każda najdrobniejsza część mojego ciała.Wszystkie były głodne prochów i holodysków.Ale Nina i Obcy okazali się silniejsi.Wrota w jej oczach rozszerzyły się.Runąłem w dół.Miałem takie szansę z tego uciec, jak kropla śliny w kaskadzie wodospadu.W ostatnim przebłysku światła zrozumiałem, kim naprawdę jest ta istota.I czyją twarz odbudowała dzięki mojej pomocy.Odleciałem, gdzie chciała.Bez słowa protestu, bo nie zdążyłem nawet poruszyć zdrętwiałym ze strachu językiem.Wszak byłem niczym innym, jak tylko wypalonym ludzkim wrakiem.El Raque 2Najpierw była alienryna.Myśl ostrożnie rodziła się pod sklepieniem czaszki.Nie pasowała do wspomnień ostatnich dni.Z trudem radziła sobie pośród synaps, w nierzeczywistym świecie stworzonym przez naukowców „Easylmagines".Bał się otworzyć powieki.Chronił się jak tylko potrafił, skulony pośród odpadów dogasającego fantosa.- Jak się nazywasz? - pyta miły kobiecy głos.-.Rizzald D'Artio - odpowiedziały jego usta.Myśli smagnął ból.Nieprawda - krzyczały.Nazywasz się.-.Brytus Ravaughan.- Poczuł ulgę, kiedy wypowiedział te słowa.- Kim jesteś?Teraz było już łatwiej.Czuł jak setki, tysiące myśli umykają z ciasnego kąta w mózgu i wyrywają się do wolności.Wracały na stanowiska jak ryby wypuszczone z powrotem do rzeki z zawiązanego na supeł, czarnego plastykowego worka.Nic ich nie mogło powstrzymać.Z każdą sekundą nabierały dawnej swobody.- Jestem więźniem aresztu Ondalee przy Copernicus Ave.- Za co zostałeś skazany?Nie mógł powiedzieć tego, co oczywiste.Z jakiegoś powodu musiał dopuścić do głosu inną wersję, której nie dawał wiary.- Zostałem skazany za zdradę wobec ludzkości, paragraf l artykuł 0 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl