, Silverberg Robert Valentine Pontifex (SCAN dal 10 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.8- Koronal pragnie się z tobą zobaczyć - powiedział Shanamir.Hissune podniósł wzrok, zaskoczony.Od półtorej godziny czekał, spięty, w ponurej sali o groteskowym, pęcherzykowatym sklepieniu podtrzymywanym przez liczne kolumny, myśląc o tym, co też dzieje się za zamkniętymi drzwiami apartamentu Lorda Valentine'a i czy powinien tak tu czekać w nieskończo­ność.Północ minęła już jakiś czas temu, mniej więcej za dzie­sięć godzin Koronal ze swą świtą powinien rozpocząć kolejny etap Wielkiego Objazdu - chyba że dzisiejsze zdumiewające wydarzenia zmieniły ten plan.Hissune nadal miał przed sobą drogę do zewnętrznych dzielnic Labiryntu, musiał zabrać ba­gaż, pożegnać się z matką i siostrami, powrócić tu i dołączyć do wyruszającej w drogę grupy, a po drodze wygospodarować jesz­cze parę godzin na sen.Co za zamieszanie!Po tym, jak Lord Valentine upadł, tracąc przytomność, gdy uprzątnięto już salę, w której odbywała się uczta, Hissune i kilka osób z najbliższego otoczenia Koronala zebrało się w tym po­nurym pomieszczeniu.Po pewnym czasie przyszła wiadomość, że Lord Valentine szybko powraca do zdrowia i że wszyscy ma­ją czekać na jego polecenia.Później, jedno po drugim, zaczęły przychodzić wezwania od Koronala: najpierw do Tunigorna, póź­niej do Ermanara, Asenharta, Shanamira i reszty, aż wreszcie Hissune został sam wśród strażników i urzędników najniższego szczebla.Nie miał ochoty pytać ich, co właściwie powinien zro­bić, nie ośmielił się także wyjść, więc czekał i czekał.Zamknął oczy, gdy zaczęły go dokuczliwie szczypać, ale nie spał.W głowie pozostał mu jeden obraz: Koronal pada, a on i Lisamon Hultin w tej samej chwili podrywają się; z miejsc, by go podtrzymać.Nie potrafił przestać myśleć o grozie tego nie­oczekiwanego zakończenia uczty.Widział oszołomionego Koro­nala, który szukał słów i nie potrafił ich znaleźć, chwiał się, za­taczał i wreszcie upadł.Oczywiście Koronal może upić się i zachowywać idiotycz­nie, jak każdy człowiek.Jedną z wielu rzeczy, których Hissune nauczył się podczas swych nielegalnych wypadów do Rejestru Dusz, było to, że w ludziach noszących koronę nie ma nic nad­ludzkiego.Wydawało się, że tego wieczoru Lord Valentine, naj­wyraźniej nie znoszący Labiryntu, poszukał w winie ucieczki przed tym, czego nienawidził, i kiedy przyszła kolej na jego mo­wę, okazało się, że jest zbyt pijany, by przemawiać.Z jakichś powodów Hissune wątpił jednak, by Valentine był po prostu pijany, choć sam Koronal zasugerował taką moż­liwość.Przyglądał mu się uważnie podczas toastów i wtedy wca­le nie wydawał się nietrzeźwy, lecz radosny, wesoły, rozluźniony.A później, kiedy ten mały Vroon, czarownik, wyrwał go ze sta­nu odrętwienia dotykiem swych macek, Koronal wyglądał na lekko wstrząśniętego - jak każdy, komu zdarzyło się stracić na­gle przytomność - lecz mimo to całkiem przytomnego.Nikt nie zdołałby wytrzeźwieć tak szybko.Nie, pomyślał Hissune, naj­prawdopodobniej nie było to jednak upicie, lecz coś innego: czary lub niezwykle silne przesłanie, które zawładnęło duszą Valentine'a w jednej chwili.To go właśnie przerażało.Powstał i krętymi korytarzami udał się do apartamentów Koronala.Gdy podchodził do pięknie rzeźbionych drzwi, ozdo­bionych błyszczącym znakiem gwiazdy i inicjałami władcy, aku­rat otworzyły się one przed wychodzącymi z komnaty Tunigornem i Ernamarem.Sprawiali wrażenie zdenerwowanych i po­nurych.Obaj kiwnęli mu głowami, a Tunigorn gestem rozkazał straży, by przepuściła chłopca.Lord Valentine siedział za ogromnym biurkiem z polerowa­nego drewna w kolorze krwi.Jego potężne dłonie o grubych kostkach spoczywały płasko na blacie, jakby się nimi podpierał.Twarz miał bladą; skupienie wzroku wydawało się sprawiać mu nieprzezwyciężoną trudność; siedział zgarbiony.- Panie - powiedział Hissune i zamilkł.Stał w drzwiach.Czuł się bardzo niepewnie, nie na miej­scu.Był zakłopotany.Lord Valentine wydawał się go nie zauwa­żać.W pokoju znajdowała się także stara wieszczka tłumaczą­ca sny, Tisana, oraz Sleet i Vroon, lecz nikt nie odzywał się ani słowem.Hissune nie wiedział, co począć, nie miał pojęcia, cze­go wymaga etykieta przy spotkaniu ze zmęczonym i najwyraź­niej chorym Koronalem.Czy należało złożyć wyrazy współczu­cia, czy też może udawać, że monarcha cieszy się doskonałym zdrowiem? Uczynił znak gwiazdy i - nie doczekawszy się żadnej reakcji - powtórzył go.Czuł, jak płoną mu policzki.Szukał w sobie jakichś śladów swej dziecinnej pewności siebie i nie znalazł niczego.Dziwne, ale Lord Valentine onie­śmielał go ostatnio coraz bardziej; częstsze spotkania raczej utrudniały, niż ułatwiały kontakt z Koronalem.Trudno mu by­ło to pojąć.Uratował go w końcu Sleet, mówiąc głośno:- Panie, jest tu kandydat Hissune.Koronal podniósł głowę, rzucając chłopcu przenikliwe spoj­rzenie.Głębia zmęczenia, którą ujawniały jego szklane, nieru­chome oczy, była zaiste przerażająca.A jednak, wobec przyglą­dającego mu się w zdumieniu Hissune'a, Lord Valentine otrząs­nął się ze zmęczenia - tak jak człowiek, który uczepił się liny, wpadając w przepaść, wydostaje się z niej: jednym ruchem, świadczącym o sile, której istnienia nie sposób było się wcześ­niej domyślić.Zdumienie ogarniało, gdy widziało się, jak na je­go policzkach pojawiają się rumieńce, a oczy nabierają wyrazu.Udało mu się nawet okazać coś w rodzaju właściwej władcom stanowczości.Zaskoczony Hissune zastanawiał się przez mo­ment, czy nie jest to czasem jakaś sztuczka, której na Górze Zamkowej uczy się chłopców, mających zostać władcami.- Podejdź! - rozkazał Lord Valentine.Hissune zrobił kilka kroków w głąb pokoju.- Boisz się mnie?- Panie.- Nie mogę ci pozwolić, byś marnował czas, bojąc się mnie, Hissunie.Zbyt wiele mam do zrobienia.I ty także.Niegdyś wie­rzyłem, że nie żywisz wobec mnie najmniejszych obaw.Czyż­bym się mylił?- Panie, chodzi tylko o to, że sprawiasz wrażenie bardzo zmęczonego.Ja też jestem zmęczony.ta noc była taka dziw­na, dla ciebie, dla mnie, dla wszystkich [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl