,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.8- Koronal pragnie się z tobą zobaczyć - powiedział Shanamir.Hissune podniósł wzrok, zaskoczony.Od półtorej godziny czekał, spięty, w ponurej sali o groteskowym, pęcherzykowatym sklepieniu podtrzymywanym przez liczne kolumny, myśląc o tym, co też dzieje się za zamkniętymi drzwiami apartamentu Lorda Valentine'a i czy powinien tak tu czekać w nieskończoność.Północ minęła już jakiś czas temu, mniej więcej za dziesięć godzin Koronal ze swą świtą powinien rozpocząć kolejny etap Wielkiego Objazdu - chyba że dzisiejsze zdumiewające wydarzenia zmieniły ten plan.Hissune nadal miał przed sobą drogę do zewnętrznych dzielnic Labiryntu, musiał zabrać bagaż, pożegnać się z matką i siostrami, powrócić tu i dołączyć do wyruszającej w drogę grupy, a po drodze wygospodarować jeszcze parę godzin na sen.Co za zamieszanie!Po tym, jak Lord Valentine upadł, tracąc przytomność, gdy uprzątnięto już salę, w której odbywała się uczta, Hissune i kilka osób z najbliższego otoczenia Koronala zebrało się w tym ponurym pomieszczeniu.Po pewnym czasie przyszła wiadomość, że Lord Valentine szybko powraca do zdrowia i że wszyscy mają czekać na jego polecenia.Później, jedno po drugim, zaczęły przychodzić wezwania od Koronala: najpierw do Tunigorna, później do Ermanara, Asenharta, Shanamira i reszty, aż wreszcie Hissune został sam wśród strażników i urzędników najniższego szczebla.Nie miał ochoty pytać ich, co właściwie powinien zrobić, nie ośmielił się także wyjść, więc czekał i czekał.Zamknął oczy, gdy zaczęły go dokuczliwie szczypać, ale nie spał.W głowie pozostał mu jeden obraz: Koronal pada, a on i Lisamon Hultin w tej samej chwili podrywają się; z miejsc, by go podtrzymać.Nie potrafił przestać myśleć o grozie tego nieoczekiwanego zakończenia uczty.Widział oszołomionego Koronala, który szukał słów i nie potrafił ich znaleźć, chwiał się, zataczał i wreszcie upadł.Oczywiście Koronal może upić się i zachowywać idiotycznie, jak każdy człowiek.Jedną z wielu rzeczy, których Hissune nauczył się podczas swych nielegalnych wypadów do Rejestru Dusz, było to, że w ludziach noszących koronę nie ma nic nadludzkiego.Wydawało się, że tego wieczoru Lord Valentine, najwyraźniej nie znoszący Labiryntu, poszukał w winie ucieczki przed tym, czego nienawidził, i kiedy przyszła kolej na jego mowę, okazało się, że jest zbyt pijany, by przemawiać.Z jakichś powodów Hissune wątpił jednak, by Valentine był po prostu pijany, choć sam Koronal zasugerował taką możliwość.Przyglądał mu się uważnie podczas toastów i wtedy wcale nie wydawał się nietrzeźwy, lecz radosny, wesoły, rozluźniony.A później, kiedy ten mały Vroon, czarownik, wyrwał go ze stanu odrętwienia dotykiem swych macek, Koronal wyglądał na lekko wstrząśniętego - jak każdy, komu zdarzyło się stracić nagle przytomność - lecz mimo to całkiem przytomnego.Nikt nie zdołałby wytrzeźwieć tak szybko.Nie, pomyślał Hissune, najprawdopodobniej nie było to jednak upicie, lecz coś innego: czary lub niezwykle silne przesłanie, które zawładnęło duszą Valentine'a w jednej chwili.To go właśnie przerażało.Powstał i krętymi korytarzami udał się do apartamentów Koronala.Gdy podchodził do pięknie rzeźbionych drzwi, ozdobionych błyszczącym znakiem gwiazdy i inicjałami władcy, akurat otworzyły się one przed wychodzącymi z komnaty Tunigornem i Ernamarem.Sprawiali wrażenie zdenerwowanych i ponurych.Obaj kiwnęli mu głowami, a Tunigorn gestem rozkazał straży, by przepuściła chłopca.Lord Valentine siedział za ogromnym biurkiem z polerowanego drewna w kolorze krwi.Jego potężne dłonie o grubych kostkach spoczywały płasko na blacie, jakby się nimi podpierał.Twarz miał bladą; skupienie wzroku wydawało się sprawiać mu nieprzezwyciężoną trudność; siedział zgarbiony.- Panie - powiedział Hissune i zamilkł.Stał w drzwiach.Czuł się bardzo niepewnie, nie na miejscu.Był zakłopotany.Lord Valentine wydawał się go nie zauważać.W pokoju znajdowała się także stara wieszczka tłumacząca sny, Tisana, oraz Sleet i Vroon, lecz nikt nie odzywał się ani słowem.Hissune nie wiedział, co począć, nie miał pojęcia, czego wymaga etykieta przy spotkaniu ze zmęczonym i najwyraźniej chorym Koronalem.Czy należało złożyć wyrazy współczucia, czy też może udawać, że monarcha cieszy się doskonałym zdrowiem? Uczynił znak gwiazdy i - nie doczekawszy się żadnej reakcji - powtórzył go.Czuł, jak płoną mu policzki.Szukał w sobie jakichś śladów swej dziecinnej pewności siebie i nie znalazł niczego.Dziwne, ale Lord Valentine onieśmielał go ostatnio coraz bardziej; częstsze spotkania raczej utrudniały, niż ułatwiały kontakt z Koronalem.Trudno mu było to pojąć.Uratował go w końcu Sleet, mówiąc głośno:- Panie, jest tu kandydat Hissune.Koronal podniósł głowę, rzucając chłopcu przenikliwe spojrzenie.Głębia zmęczenia, którą ujawniały jego szklane, nieruchome oczy, była zaiste przerażająca.A jednak, wobec przyglądającego mu się w zdumieniu Hissune'a, Lord Valentine otrząsnął się ze zmęczenia - tak jak człowiek, który uczepił się liny, wpadając w przepaść, wydostaje się z niej: jednym ruchem, świadczącym o sile, której istnienia nie sposób było się wcześniej domyślić.Zdumienie ogarniało, gdy widziało się, jak na jego policzkach pojawiają się rumieńce, a oczy nabierają wyrazu.Udało mu się nawet okazać coś w rodzaju właściwej władcom stanowczości.Zaskoczony Hissune zastanawiał się przez moment, czy nie jest to czasem jakaś sztuczka, której na Górze Zamkowej uczy się chłopców, mających zostać władcami.- Podejdź! - rozkazał Lord Valentine.Hissune zrobił kilka kroków w głąb pokoju.- Boisz się mnie?- Panie.- Nie mogę ci pozwolić, byś marnował czas, bojąc się mnie, Hissunie.Zbyt wiele mam do zrobienia.I ty także.Niegdyś wierzyłem, że nie żywisz wobec mnie najmniejszych obaw.Czyżbym się mylił?- Panie, chodzi tylko o to, że sprawiasz wrażenie bardzo zmęczonego.Ja też jestem zmęczony.ta noc była taka dziwna, dla ciebie, dla mnie, dla wszystkich [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|