, Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podobnie jak pół setki jeźdźców z Karli, młodzi Szandowie wskoczyli na konie i wyjechali z grodziska.Zanim obcy dotarł na odległość mili od palisady, obserwowały go setki zdumionych leśnych ludzi.Od przybysza nie emanowało nic, co mogliby odczytać, gdy przejeżdżał obok nich.Dzieci znieruchomiały, a słowa powitania uwięzły im w gardłach.Jeśli dorośli Karliowie nie wykryli strachu w umyśle nieznajomego, nie znaleźli tam też cieplejszych uczuć.- To nie myśliwy.- Kon uważnie przyjrzał się bezbarwnej, zabrudzonej szacie Kowana.Przebiegł myślą swe skąpe wiadomości z geografii.Może to Wengen, na północnej granicy z Mrikami spotykało się Wengenów, którzy naprawdę nie należeli już do Kręgu.Ale nie, przybysz miał zbyt jasną skórę.Choć młody, trzymał się jak człowiek dwukrotnie starszy, jechał ze zwieszoną głową i przygarbionymi plecami.Tknięty niejasnym przeczuciem Kon wyjechał zza drzew szerokim łukiem, zajeżdżając drogę nieznajomemu.Magill pojechał za nim, zauważywszy, iż pozostali jeźdźcy bezszelestnie opuścili swe kryjówki.Kowan wlókł się dalej, jakby nie widział lub nie obchodziło go, że został okrążony.- Skąd jesteś? - zapytał z nieukrywaną ciekawością Mlagill.Obcy zatrzymał swego krótkonogiego kucyka.Spojrzał na Mlagilla z mieszaniną rezerwy i niesmaku.- Nazywam się Mikasz - rzekł.Głos miał głęboki, mówił po uhiańsku, lecz wymawiał słowa powoli i starannie, jak Arin, kiedy czasami posługiwał się Dawną Mową.- Uriasz wysłał mie, żebym spotkał się z człowiekiem o imieniu Arin.Moss wjechał między Kona i Magilla ze strzałą na cięciwie luku.Zaskoczeni Szandowie dostrzegli napięty wyraz jego gwarzy.Emanowały od niego niebezpieczne uczucia.- U-riasz - spróbował wymówić nieznane słowo Magiil.- Czy to twój bóg?- Nie - odparł Mikasz.- On tylko wskazuje nam drogę.Rozłożył ręce na znak, iż nie ma broni, chciał coś dodać, lecz Moss wtrącił:- Kimkolwiek by był, jest mi winien Konia i przyjaciela.Kon nadał telem.Czy znasz go, Moss?Znam jemu podobnych, nie mógłbym zapomnieć, odparł w myśli i dodał zimno: - To Kriss.Mikasz pochylił jeszcze niżej głowę, by potwierdzić prawdziwość tych słów.Twarz miał podłużną, o ostrych rysach, całą złożoną z zakończonych ostro płaszczyzn.Nie było w niej nic miękkiego.Dotknij jego policzka, a nie ugnie się, pomyślał Kon.Jest zimny i twardy jak topór.- Tak nas nazywacie, Krissami - rzekł Mikasz.KRISSOWIE WYSŁALI CZŁOWIEKA, KTÓRY PRZEPROWADZI NAS PRZEZ GÓRY BŁĘKITNE.UDAM SIĘ TAM PRZED PODRÓŻĄ DO WENGENÓW.ICH WŁADCA NAZYWA SIĘ URIASZ I MIKASZ MÓWI, ŻE MOŻE ON PRZYŁĄCZYĆ SIĘ DO NAS, JAK TEGO CHCESZ.ZAPAMIĘTAJ RÓWNIEŻ I JEGO IMIĘ: URIASZ.Owej jesieni krążyła po Lorl zabawna pogłoska, pod chwytywana chętnie przez ludzi, którym płacono, by słuchali i donosili o takich rzeczach, iż Szandowie nakłaniają do wojny przeciw Mrice i Miastu.Większość mieszkańców śmiała się z tego.Nieliczni, którzy wiedzieli, iż wieść jest prawdziwa, zyskali na milczeniu.Dobrze poinformowani skupili uwagę na mrikańskim agencie Garika, zarządzającym tłoczniami sidy, korpulentnym, dowcipnym, niskim mężczyźnie imieniem Spitt, łysym jak melon, z zastygłym na twarzy wyrazem dziecinnego zdumienia zapominalskim i na tyle niechlujnym, by zasłużyć na opinię, że powinien żyć w koszu na śmieci.Spitt odznaczał się niezwykłą hojnością w kupowaniu trunków i jedzenia każdemu, kto znalazł się w jego towarzystwie, co częściowo tłumaczyło jego popularność.Pewnej nocy kilku starszych rangą merków wysłanych osobiście przez Callana, by zapoznać się ze Spittem, prawie żałowało, iż wprowadzili go w błąd.Ten zabawny człowieczek był tak cholernie przyjacielski, upijał się tak łatwo, że oszukiwanie go stawało się niemal krępujące.Gdy zaś pijący znaleźli się gdzieś pomiędzy etapem dozgonnej przyjaźni a myślowym chaosem, Spitt nadspodziewanie łatwo zgodził się porozmawiać o Gariku.- Bóg Szandów - czknął.- Bardzo nieszczęśliwy człowiek.- Dlaczego? - zapytał jakiś młody oficer.- Wszyscy o tym wiedzą.A ty nie? Pierwsza żona.- Spitt mrugnął porozumiewawczo i wyjaśnił ponuro: - Pierwsza żona.Umarła.Garik szuka zapomnienia w pracy, ale to nie pomaga.Biedaczysko.Nie może porozmawiać z drugą żoną, jest ostra niczym nóż rzeźnika.Ma dwóch synów, którzy się nie znoszą.Na pewno słyszeliście o starszym.- Zamaszystym gestem zachęcił ich, by pochylili niżej głowy i ciągnął poufnym tonem: - Teraz to już młody mężczyzna.Nazywa się Singer.Dziwak.Najmłodszy z najemników przypomniał sobie:- Kiedyś mama mi go pokazała.Dlaczego nie wyrzucą go z Czarzenu?Spitt wzruszył ramionami.- Niech mnie piorun trzaśnie, jeśli wiem, ale ludzie mówią, że niebezpiecznie jest wejść mu w drogę.Och, gówno, to piekielnie zagmatwane.Garik, biedny sukinsyn, a przecież to porządny człowiek.Słyszycie mnie? Porządny człowiek.Bardzo stara się dowiedzieć, skąd się bierze zaraza.- Ale my słyszeliśmy - rzekł na to jakiś starszy oficer - że Garik stara się doprowadzić do wojny.Spitt wybałuszył oczy z zaskoczenia.- Wojny? Z kim, do pioruna? Nie ma dość pieniędzy, żeby coś takiego rozpocząć!- Słyszeliśmy, że pożyczył sporo tu, w Lorl.Spitt zachichotał głupkowato.- Czy to prawda? To podobne do starego Garika.On jest bystry.Zawsze robi duże pieniądze.Przypuszczam, że wybiega myślą w przyszłość.Właśnie wysłał młodszego syna na północ do Wengenów po pierwszorzędne sadzonki klonu.A wiecie dlaczego? Dlatego, że tutaj jeden z pięćdziesięciu jego pobratymców raz w życiu ogląda cukier.Więc Garik zamierzaj wyhodować własny.Tak jak jabłka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl