, Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kamienie blokowały mi drogę, nie mogłem wyjść, zanim Lazarus nie odebrał ich od zewnątrz.Zdawało mi się, że zoba­czyłem jego rękę, i naraz pojąłem, co się stało.Było zupełnie ciemno, zapadła już bowiem noc.Lazarus odbierał kamienie jeden za drugim i podawał je Billowi.Gdy wyjście było już wolne i wylazłem z pieczary, stwierdziłem zupełną zmianę scenerii.Można było jeszcze w nie­jasnym świetle księżyca rozróżnić zarysy gór.Stanąwszy wreszcie na krawędzi płaskowyżu, poczułem gęsią skórę i trzęsące się kolana; pocieszałem się, że to z zimna.Bo w pieczarze było chłodno, chłód też czuło się przy nocnej wspinaczce tylko w ka­lesonach.Gdy ja z Billem wspinaliśmy się do góry, Lazarus ruszył jeszcze raz na dół, zabierając ze sobą obie nie zaczęte sztuki materiału na suknie, które miał zostawić w pieczarze.Wskoczyliśmy w ubrania i rozkoszowaliśmy się gorącą kawą z ter­mosu, pokazując fotografowi zdobycz z nocnej wyprawy.Zauwa­żyłem, że Lazarus co jakiś czas pokaszliwał, Bill też zwierzył mi się, że nie czuje się dobrze.Obaj wiedzieliśmy, że po wizycie „Pinto” zaczęła się we wsi szerzyć epidemia cocongo; dotąd choro­ba nie była tak ciężka jak zwykle, ale mnożyły się już oznaki, że staje się złośliwsza i niebezpieczniejsza.Obleciał mnie strach, że Bill albo Lazarus mogą nam tu zachorować, wówczas Lazarus je­szcze bardziej utwierdziłby się w swoich zabobonach, zamiast przezwyciężyć obawę przed aku-aku i tabu.Bill miał ze sobą wia­trówkę, swoją dałem więc Lazarusowi i jednocześnie wziąłem od niego worek z cennymi rzeźbami.Zanim wsiedliśmy na konie, La­zarus dokładnie sprawdził, czy nie zostały kawałki papieru lub inne ślady naszego pobytu, potem nasza niewielka karawana ru­szyła w słabym księżycowym świetle w drogę powrotną do domu.Worek okazał się ciężki, a droga bardzo nierówna, niełatwo mi więc przychodziło utrzymać się na koniu z jednym tylko strzemie­niem.Gdyśmy dotarli do starej brukowanej drogi, zrównałem się z Lazarusem i powiedziałem, że w pieczarze nie było żadnego aku-akus które chciałoby nam zrobić coś złego.- To dlatego, że poszedłem tam pierwszy i powiedziałem różne słowa - oświadczył Lazarus z całym spokojem.Nie dowiedziałem się, jakie to były słowa ani też dlaczego trzeba się było rozbierać przed wejściem do pełnej przeciągów pieczary.Może tamtejsze aku-aku było konserwatystą przyzwyczajonym jedynie do odwiedzin gości przyodzianych w opaski.Nie miałem odwagi zapytać.Przecież Lazarus liczył się z tym, że ja wiem o aku-aku tyle samo, co on, a może nawet więcej.Jechaliśmy w milczeniu, podkowy dźwięczały na brukowanej drodze.Wkrótce usłyszeliśmy chrapliwy skrzyp wiatraka na Hanga-o-Teo.Pędzące po niebie chmury co chwila przesłaniały sierp księżyca, przeszkadzając mu zaglądać ciekawie do mego wor­ka.Noc tchnęła mistycznym nastrojem.Wiatr był przenikliwie zimny, popędziliśmy więc konie, nawet ich nie pojąc przy wiatraku.Lazarus bowiem kaszlał.IX.Wśród bogów i diabłów podziemnego świata Wyspy WielkanocnejW tym samym czasie kiedy odwiedzaliśmy tajemne pieczary, po Wyspie Wielkanocnej krążył niebezpieczny upiór w towarzys­twie aku-aku.Pojawił się kilka godzin wcześniej, chodził po wsi od domu do domu, żadne drzwi nie dały się przed nim zamknąć.Zbliżał się też i do nas, aż dotarł do namiotów w Anakena.Wślizgi­wał się ludziom do nosów i ust, potem szalał w całym ciele.Przy­był na wyspę jako pasażer na gapę, a z okrętu przedostał się na ląd pod nazwiskiem cocongo.Tylko dwa razy wójt wyruszył do swej pieczary po kamienie, potem cocongo zapukała do jego drzwi.Przez kilka dni kwękał, wreszcie położył się do łóżka.Gdy go odwiedziłem, uśmiechał się z zadowoleniem i tłumaczył, że zwykle cocongo bywa znacznie gorsza, teraz będzie niedługo zdrów.Za tydzień znów go owiedziłem.Ale wtedy leżał już w szpitalu.Poszedłem się przywitać z no­wym miejscowym lekarzem, który przybył na „Pinto” i zmienił swego poprzednika, potem wprowadzono mnie do małej izdebki, w której leżeli i kaszlali pacjenci chorzy na cocongo.Nie mogłem wśród nich znaleźć wójta i zacząłem odczuwać niepokój, gdy nagle jakiś chudy staruszek, leżący w kącie salki, uniósł się na łokciach i powiedział chrapliwym głosem:- Seńor Kon-Tiki, tutaj jestem.Zupełnie oniemiałem, gdy go ostatecznie poznałem,- Zapalenie płuc - szepnął mi lekarz.- Był już prawie go­tów, sądzę jednak, że go uratujemy.Wójt miał żółtawą cerę i zapadnięte policzki, na wąskich war­gach błąkał się słaby uśmieszek.Gestem przywołał mnie do swego łóżka i szepnął mi w ucho:- Wszystko będzie dobrze.Gdy wyzdrowieję, zrobimy razem wielkie rzeczy.Wczoraj moja wnuczka umarła na cocongo.Ona mi pokaże drogę z nieba, jestem pewien.To nie żadna kara, wiem o tym.Proszę tylko poczekać, Seńor, a zrobimy wielkie rzeczy.W smutnym nastroju opuszczałem szpital.Okropny był widok wesołego wójta w tak przeraźliwym stanie.Wyrażał się jakoś tak dziwacznie, że nie mogłem zrozumieć, o co mu szło.Prawdopo­dobnie gorączka dodała mu błysku w oczach i sprawiła, że mówił od rzeczy.Fakt, że zabobonny człowiek nie uważał choroby za karę sprowadzoną przez aku-aku, był pocieszający, ale tym bar­dziej dziwny.Płynęły dni.Wnuczka wójta okazała się jedyną śmiertelną ofia­rą tej fali epidemii, wkrótce zaś on sam przyszedł do siebie i wró­cił do domu.Gdy tam go odwiedziłem, znów dziwnie się uśmie­chał.Nie miał już gorączki, ale znów powtarzał to samo, co w szpi­talu, W pierwszych tygodniach za słaby był na powrót do nas i do grupy swych przyjaciół z Anakena, Mieszkał u żony, posyłaliśmy mu ciągle masło i inne odżywcze jedzenie, aby nabrał sił.Młodszy brat wójta, mały Atan, bezboleśnie przeszedł przez ucho igielne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl