, Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zupełnie jakby pożałowania godny stan Dhoz-Kamu zatruł ich oboje w różny sposób.- Nie lękaj się o swoją przyszłość, siostro - ciągnął Yyrkoon.Zachichotał.- Nic się nie zmieniło! Nadal jesteś cesarzową i zasiądziesz obok cesarza na Rubinowym Tronie.Tylko tym cesarzem będę ja, a Elryk będzie umierał długo, w sposób znacznie bardziej pomysłowy niż ten, który mnie przeznaczył.Głos Cymoril był niski i obojętny.Nie odwróciła głowy, gdy do niego mówiła.- Jesteś szalony.- Szalony? Ejże, siostro, czy prawdziwy Melnibonéanin powinien używać tego słowa? My, Melnibonéanie, nie oceniamy niczego w kategoriach obłąkania czy zdrowych zmysłów.Człowiek jest taki, jaki jest.Robi to, co robi.Przebywasz zbyt długo w Młodych Królestwach i zdaje się, że przyjęłaś ich sposób myślenia.Już wkrótce to naprawimy.Powrócimy triumfalnie na Smoczą Wyspę i zapomnisz o wszystkim, jakbyś sama spoglądała w Zwierciadło Pamięci.- Rzucił nerwowe spojrzenie ku górze, jakby obawiał się, że lustro zwrócone jest ku niemu.Cymoril zamknęła oczy.Jej oddech był ciężki i powolny.Dzielnie znosiła ten koszmar wierząc, że Elryk musi w końcu ją z niego wyzwolić.Nadzieja była wszystkim, co powstrzymywało ją od samobójstwa.Gdyby straciła ją całkowicie - zabiłaby się i w ten sposób uwolniła od Yyrkoona i całej jego grozy.- Czy mówiłem ci, że ostatniej nocy znów odniosłem sukces? Wywołałem demony, Cymoril.Potężne, mroczne demony.Pobrałem od nich ostatnie nauki i otworzyłem wreszcie Wrota Cienia.Wkrótce je przekroczę i znajdę to, czego szukam.Stanę się najpotężniejszym ze śmiertelnych na Ziemi.Czy mówiłem ci o tym, Cymoril?Prawdę powiedziawszy, powtarzał to tego ranka kilkakrotnie, ale Cymoril ani przedtem, ani teraz nie zwracała większej uwagi na jego słowa.Czuła się bardzo zmęczona; próbowała zasnąć.Nagle, jakby chcąc sobie samej o czymś przypomnieć, powiedziała wolno:- Nienawidzę cię, Yyrkoon.- Och, wkrótce będziesz mnie kochała, Cymoril.Już wkrótce.- Elryk przybędzie.- Elryk! Ha! Siedzi w swej wieży, kręcąc palcami młynka i czeka na wieści, które nigdy nie nadejdą.Chyba że sam mu je prześlę!- Elryk przybędzie - powtórzyła.Yyrkoon żachnął się.Oinińska dziewczyna o tępym wyrazie twarzy przyniosła mu jego poranne wino.Chwycił kubek, opróżnił go, a w chwilę potem wypluł wszystko na drżącą dziewczynę.Zdążyła uchylić głowę.Yyrkoon podniósł dzban i wylał jego zawartość na przysypany białym pyłem dach.- Oto słaba krew Elryka.W ten właśnie sposób spłynie z jego żył!Cymoril jednak już nie słuchała.Próbowała przypomnieć sobie ukochanego i tych kilka cudownych dni, jakie spędzili razem, gdy przestali już być dziećmi.Yyrkoon cisnął pustym dzbanem w głowę dziewczyny, ale ta odsunęła się zręcznie przed ciosem.Odskoczywszy, wymruczała swą zwykłą odpowiedź na wszystkie jego ataki i obelgi.- Dziękuję ci, Władco Demonów.Dziękuję ci.Yyrkoon roześmiał się.- Tak! Władca Demonów.Twój lud słusznie mnie tak nazywa, bowiem panuję nad większą liczbą demonów niż ludzi.Moja potęga rośnie z dnia na dzień!Oinińska dziewczyna pośpieszyła, by przynieść jeszcze wina.Wiedziała, że jej pan za chwilę go zażąda.Yyrkoon zbliżył się do balustrady po przeciwnej stronie dachu, by raz jeszcze popatrzeć na dowód swej potęgi.Przyglądał się właśnie swoim okrętom, gdy nagle usłyszał dobiegające z drugiego końca miasta odgłosy zamieszania.Czyżby Ynanie i Oinianie walczyli ze sobą? Gdzie są ich imrryriańscy setnicy? Gdzie jest kapitan Valharik?Prawie biegnąc minął śpiącą Cymoril i spojrzał w dół, na ulicę.- Ogień? - mruknął ze zdziwieniem.- Ogień? Rzeczywiście, ulice stały w płomieniach.Nie był to jednak zwykły pożar.W powietrzu unosiły się kule ognia i podpalały domy.Kryte sitowiem dachy, drewniane drzwi natychmiast zajmowały się płomieniem.Widok, roztaczający się przed oczami Yyrkoona, przypominał wioskę, puszczaną z dymem przez najeźdźców.Nachmurzył się.Pomyślał, że był nieostrożny i jego własne czary zwróciły się przeciw niemu.Gdy jednak spojrzał uważniej ponad płonącymi dachami na rzekę, ujrzał dziwny okręt, płynący po niej z majestatycznym wdziękiem.Był bardzo piękny i w pewien sposób wydawał się być bardziej dziełem natury niż człowieka.Teraz wiedział już, że zostali zaatakowani.Ale któż chciałby atakować Dhoz-Kam? Nie było tu nadziei na łupy, które wynagrodziłyby taki wysiłek.Nie mogą to być przecież Imrryrianie.To nie może być Elryk.- Niemożliwe, żeby to był Elryk! - ryknął.- Zwierciadło! Trzeba je skierować na napastników!- I na samego siebie, bracie.- Cymoril podniosła się chwiejnie, wsparta o stół.Uśmiechała się.- Byłeś zbyt pewny siebie, Yyrkoonie.To Elryk nadchodzi.- Elryk! Nonsens! To ledwie kilku nędznych barbarzyńców z głębi kraju.Jak tylko znajdę się w mieście, będziemy mogli użyć przeciw nim Zwierciadła Pamięci.- Podbiegł do klapy, która kryła wejście na schody, wiodące do dolnych pokoi.- Kapitanie Valharik! Valharik, gdzie jesteś?Valharik pojawił się u stóp schodów.Po twarzy spływały mu strużki potu.W okrytej rękawicą dłoni trzymał obnażony miecz, choć wydawało się, że do tej pory nie brał udziału w walce.- Przygotuj lustro, Valharik! Skieruj je na napastników!- Ależ panie, moglibyśmy.- Pośpiesz się! Rób, co ci każę! Wkrótce dołączymy tych barbarzyńców do naszych sił, ich okręty także.- Barbarzyńców, panie? Czy barbarzyńcy potrafią rozkazywać żywiołom ognia? Walczymy z jakimiś ognistymi zjawami! Nie można ich zabić, tak jak nie można zabić ognia.- Ogień można zabić wodą - przypomniał oficerowi Yyrkoon.- Wodą, kapitanie Valharik.Czyżbyś o tym zapomniał?- Ależ książę Yyrkoonie! Próbowaliśmy ugasić je wodą i woda nie wylewała się z naszych wiader.Napastnikami dowodzi jakiś potężny czarnoksiężnik.Pomagają mu duchy i ognia, i wody!- Jesteś szalony, kapitanie Valharik - rzekł twardo Yyrkoon.- Przygotuj lustro i nie każ nam wysłuchiwać więcej tych bzdur.Valharik oblizał suche wargi.- Tak, panie.- Skłonił głowę i odszedł, by wypełnić rozkazy Yyrkoona.Yyrkoon znów podszedł do balustrady i spojrzał w dół.Na ulicach ktoś walczył z jego żołnierzami, ale dym zasłaniał mu widok i nie mógł rozpoznać żadnego z napastników.- Radujcie się swoim marnym zwycięstwem póki możecie, bo wkrótce zwierciadło odbierze wam rozum i staniecie się moimi niewolnikami - zachichotał.- To Elryk - powtórzyła cicho Cymoril.Uśmiechała się.- Przybywa, by zemścić się na tobie, bracie.Yyrkoon zachichotał znowu.- Tak myślisz? Jeśli nawet, wciąż mam swoje sposoby, by mu się wymknąć.Ciebie zaś, siostro, odnajdzie tutaj w takim stanie, że wcale się nie ucieszy! Przeciwnie, sprawi mu to niemały ból.Ale to przecież nie Elryk.To jakiś prymitywny szaman z krainy stepów na wschód od Dhoz-Kam.Już wkrótce znajdzie się pod moją władzą.Cymoril spoglądała teraz ponad balustradą.- To Elryk - rzekła.- Poznaję jego hełm.- Co? - Yyrkoon odepchnął ją brutalnie.Na ulicach Imrryrianie walczyli z Imrryrianami.Nie było już żadnych wątpliwości.Napastnicy parli do przodu i coraz bardziej spychali wspomaganych przez posiłki z Oin i Yu ludzi Yyrkoona z zajmowanych pozycji.Na czele atakujących Imrryrian kroczył wysoki mężczyzna w czarnym smoczym hełmie.Tylko jeden Melnibonéanin mógł nosić taki hełm.To był hełm Elryka, i to Elryk wznosił teraz nad głową miecz, który niegdyś należał do hrabiego Aubeca z Maladoru [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl