, Reichs Kathy Dzien smierci (SCAN dal 858) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy była wczoraj na zajęciach?- Nie wiem.- Gdzie widziano ją po raz ostatni?- Nie wiem.Kolejna przerwa.Po chwili:- Wygląda na to, że mało pani wie.To może wcale nie być sprawa dla MWP i na razie to absolutnie nie jest sprawa dla wydziału zabójstw.- Widziałam, jak puka czymś w jakiś przedmiot, ze zniecierpliwieniem na twarzy.- Tak.Po prostu nie wiem, z kim mam się skontaktować - odparowa­łam.Nie lubię, jak ktoś sprawia, że czuję się nieprzygotowana.I psuje mi koncept.Jak zwykle, nie wypadłam przed nim najlepiej, zwłaszcza że jego krytyka mojej metodologii nie była zbyt uzasadniona.- Niech pani spróbuje w wydziale osób zaginionych.Usłyszałam sygnał.Wciąż byłam wściekła, kiedy telefon znowu zadzwonił.- Doktor Brennan - warknęłam w słuchawkę.- Wybrałam chyba nie najlepszą chwilę.? - Miękki akcent z Południa silnie kontrastował z nosowym francuskim Claudela.- Doktor Jeannotte?- Tak.Ale proszę mi mówić Daisy.- Wybacz mi, Daisy.Ja.to było kilka ciężkich dni.Co mogę dla ciebie zrobić?- Znalazłam kilka ciekawych materiałów na temat rodziny Nicolet dla ciebie.Nie chciałabym wysyłać ich przez kuriera, bo kilka z nich to stare i prawdopodobnie wartościowe egzemplarze.Może byś wpadła po nie?Rzuciłam okiem na zegarek.Było po jedenastej.Do diabła, czemu nie.Może kiedy będę w campusie, popytam o Annę.Będę miała coś dla siostry Julienne.- Podjadę przed dwunastą.Może być?- Świetnie.Znowu byłam za wcześnie.Znowu drzwi były otwarte, a w biurze młoda ko­bieta przerzucała czasopisma.Zastanawiałam się, czy to ten sam stos, który asystentka Jeannotte porządkowała w środę.- Halo, szukam doktor Jeannotte.Kobieta obróciła się i jej wielkie kolczyki w kształcie kół zakołysały się i błysnęły w słońcu.Była wysoka, może metr osiemdziesiąt, z ciemnymi, krótko obciętymi włosami.- Zeszła na chwilę na dół.Czy jest pani umówiona?- Jestem trochę za wcześnie.Nie szkodzi.W biurze znowu było tak ciepło.Zdjęłam kurtkę i wetknęłam rękawicz­ki do kieszeni.Kobieta wskazała mi wieszak i powiesiłam na nim kurtkę.Przyglądała mi się bez słowa.- Ona ma mnóstwo czasopism - zagadnęłam, wskazując stos na biur­ku.- Wydaje mi się, że pół życia spędzam sortując je.- Bez wstawania po­łożyła jedno z nich na półce nad swoją głową.- Ale wzrost się tu pani przydaje - zagadnęłam.- Czasami tak.- Poznałam asystentkę doktor Jeannotte w środę.Też układała czaso­pisma.- Aha.- Dziewczyna wzięła do ręki kolejne i spojrzała na jego grzbiet- Jestem doktor Brennan.Wsunęła egzemplarz na półkę na wysokości oczu.- A pani to.? - nie ustępowałam.- Sandy O'Reilly - odparła nie odwracając się.Zastanawiałam się, czy może uraziłam ją tymi uwagami o wzroście.- Na pewno zapamiętam, Sandy.Ale wtedy w środę, imienia tamtej asy­stentki nie poznałam.Wzruszyła ramionami.- Anna tym się na pewno nie przejęła.Zdrętwiałam.Nie mogłam mieć aż tak dużo szczęścia.- Anna? - zapytałam.- Anna Goyette?- Tak.- Wreszcie się do mnie obróciła.- Zna ją pani?- Nie, niezupełnie.Studentka o tym nazwisku jest spokrewniona z jed­ną z moich znajomych i zastanawiałam się, czy to nie będzie ta sama osoba.Jest tutaj dzisiaj?- Nie.Chyba jest chora.Dlatego ja pracuję.Zwykle mnie tu nie ma w piątki, ale Anna nie mogła przyjść, więc doktor Jeannotte porosiła mnie, abym ją zastąpiła.- Chora?- Tak, chyba tak.Właściwie to nie wiem.Wiem tylko, że znowu jej nie ma.Ale to nic.Przyda mi się ta kasa.- Znowu?- No tak.Zawala coś ostatnio.Wtedy zwykle ja tu ląduję.Niby dobrze jest zarobić trochę dodatkowego grosza, ale przez to nie mogę poświęcić pi­saniu mojej pracy tyle czasu, ile bym chciała.- Zaśmiała się, ale w jej głosie wyczułam irytację.- Czy Anna ma problemy ze zdrowiem?Sandy przechyliła głowę i spojrzała na mnie.- Dlaczego pani tak się nią interesuje?- Nie, nie interesuję się nią.Przyjechałam tu po materiały, które ma dla mnie doktor Jeannotte.Ale jestem przyjaciółką ciotki Anny i wiem, że jej ro­dzina niepokoi się, bo nie widzieli jej od wczoraj rana.Pokręciła głową i sięgnęła po kolejne czasopismo.- Powinni się o nią martwić.To dziwaczka.- Dziwaczka?Położyła gazetę na półkę i obróciła twarz w moją stronę.Jej oczy długo mi się przyglądały, jakby mnie oceniała.- Jest pani przyjaciółką rodziny?- Tak.- W pewnym sensie.- Nie jest pani detektywem, reporterką ani nikim takim?- Jestem antropologiem.- To była prawda, choć może niezbyt do­kładna.- Pytam, bo ciotka Anny dzwoniła do mnie dziś rano.A kiedy oka­zało się, że mówimy o tej samej osobie.Sandy przeszła przez biuro i wyjrzała na korytarz, a potem oparła się o ścianę tuż obok drzwi.Było oczywiste, że nie przejmuje się swoim wzro­stem.Nosiła głowę wysoko, a jej ruchy były długie i powolne.- Nie chciałabym powiedzieć nic, co mogłoby kosztować Annę jej pracę.Albo mnie.Proszę nie mówić nikomu, skąd pani to wie, a zwłaszcza doktor Je­annotte.Nie podobałoby jej się to, że rozmawiam o jej studentce.- Masz moje słowo.Wzięła głęboki oddech.- Anna się chyba w coś wplątała i trzeba jej pomóc.I to nie tylko dlate­go, że muszę za nią pracować.Kiedyś byłyśmy przyjaciółkami, a przynaj­mniej dużo czasu spędzałyśmy razem w zeszłym roku.Potem się zmieniła.Odpłynęła.Myślałam o tym, czy nie zadzwonić do jej matki.Ktoś powinien wiedzieć.Przełknęła ślinę i przerzuciła ciężar ciała na drugą nogę.- Anna spędza dużo czasu w poradni, bo jest nieszczęśliwa.Znika na całe dnie, a kiedy się pojawia, nie ma w niej żadnego życia, tylko się tu krę­ci.I zawsze jest podenerwowana, jakby była gotowa skoczyć z mostu.Przerwała i znowu spojrzała mi w oczy, jakby nie mogąc się zdecydować [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl