, Oramus Marek Senni zwyciezcy (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Światła - rzuca Leclerc.Oświetlacze gasną, w kory­tarzu zapada mrok.Bez najmniejszego szelestu wysuwają się z boków hełmu Leclerca szybki noktowizyjne, suną ku sobie, stykają się i zrastają.Leclerc idzie naprzód, mija ostatnie załamanie korytarza.Indykator świeci tak inten­sywnie, że można by go używać zamiast reflektora na Czer­wonym Poziomie.Leclerc, chcąc pozostać niewidocznym, musi go wyłączyć.Robi ruch ręką, karabinek, co sam wska­kuje w garść, nie zawodzi i tym razem.W końcu korytarza spoczywa nieruchomo obiekt, jedna z kamer, z gwizdem rozcinając powietrze, pędzi gorliwie w tamtym kierunku, lecz za późno, za późno niestety, gdyż Leclerc składa się, korytarz rozjaśnia dwukrotnie niema błyskawica, ryjek ka­rabinka wypluwa ładunki prosto w cel.Następne Leclerc bije już na chłodno, pewien zwycięstwa, ryjek ledwo nadą­ża cofać się i wyskakiwać w przód, iskry ładunków przeci­nają ciemność, obiekt pochyla się powoli, pada, nieruchomieje.- Światła - Leclerc oddycha głęboko, i zaraz: - Antytaktor Leclerc melduje o wykonaniu zadania i prosi o po­zwolenie odejścia.- OK - odpowiada Centrala, i jeszcze: - Gratulujemy wzorowego wykonania zadania.Nagroda do odebrania w III Oddziale Banku Gramma.Bogato iluminowanym korytarzem Leclerc wraca do wind.Kamery rejestrują jego oddalające się plecy.Jedna ma­szynka zostaje obok McGregora, który brudzi lśniącą po­sadzkę wyciekającą zeń posoką.Zimna płyta chłodzi jego rozpalony policzek., kamera podtacza się całkiem blisko i usiłuje zajrzeć mu w oczy, jednak oczy McGregora nie mają odpowiednio nostalgicznego wyrazu.Na tej sekwen­cji kończy się sprawozdanie.- Józef McGregor był pierwszym człowiekiem na “Dziesięciornicy”, który zetknął się z Dwukolorowymi, poznał ich podłość i okrucieństwo, a także próbował z nimi walczyć.Nikt nie był w stanie pomóc mu w tej wólce, był w niej skazany tylko na siebie.Nie rozumieliśmy go, nie wiedzie­liśmy, że zaraza Dwu kolorowych dotknie wkrótce nas wszyst­kich.Nadeszła pora, by zrehabilitować Józefa McGregora, dzielnego człowieka, bohatera, który walczył za nas samot­nie, a zginął wskutek naszej pomyłki.Obraz się rozjaśnia, ten sam fragment sektora ósmego podpoziomu trzynaście.Ślepa ściana, pod którą zginął McGregor, pokryta kłującym w oczy srebrem.Na tym tle wielki napis: “Ku chwale i pamięci, ku czci Józefa McGre­gora”, na szklanym cokole, wysoko - głowa bohatera.Wy­kuta w brązie twarz mieni się rzewnym uśmiechem.- Nadamy obecnie komplet materiałów wizualno-dźwiękowych o Józefie McGregorze, zarejestrowanych w naszym arr.Medicus wyłączył video i wstał.W półmroku aparatura jarzyła się zielonkawo, czuło się jej milczącą obecność.Chronometr pokazywał piątą, strzałki encefalografów skoń­czyły obłędny taniec i stały spokojnie na tych samych od kilku godzin wartościach.Medicus pomyślał, że przydałoby się nieco więcej światła i w kabinie zrobiło się jaśniej.Za szybą urema spał Deogracias.Medicus pochylił się nad aparatem, zacisnął ręce na niklowanych poręczach.Nie patrząc na klawiaturę rzucił na ekran sen Deograciasa.Śniły mu się konie o rozwianych grzywach, o błyszczą­cych od potu bokach, galopujące przez rozległe przestrze­nie.Wysokie trawy porastały ziemią aż po horyzont; morze rozfalowanych na wietrze traw.- To dziwne - mruknął Medicus.- Przecież nigdy nie widział koni.Ale to nie były konie; to nie mogły być konie.Jakieś dzi­waczne stwory unoszące się w powietrzu bez żadnego wy­siłku, wielkie wystraszone ptaszyska, niesione wiatrem płachty całkowitej ciemności.Trawa również nie przypomi­nała zwykłej trawy - na wężowych szyjkach kołysały się maleńkie główki.Medicus pochylił się, żeby obejrzeć je do­kładniej; w tej samej chwili wirujące nad główkami strzępy połączyły się na moment i ekran zgasł, zanim Medicusowi przyszło do głowy, że należy zrobić zdjęcie.Zza szyby urema Deogracias przyglądał mu się tak spo­kojnym wzrokiem, jakby wcale nie zasypiał.Medicus trzepnął w klawiaturę, pulpit odjechał w bok, lecz Deogracias nie kwapił się do wyjścia.Upłynęła długa chwila.- Do czego byłem panu potrzebny tym razem? Medicus wykonał pół obrotu, sięgnął po przygotowane wcześniej ubranie i cisnął mu je na nagi tors.- Ten sen - powiedział - co to było?- Ta twarz?- To była twarz?Deogracias dokończył się ubierać i usiadł na szerokim łożu urema, które właśnie zaczęło się składać.Czując na sobie ciężar siedzącego, łoże zawahało się, a potem z wolna rozłożyło się z powrotem.- Trzy dni temu zabiłem człowieka.Od tej pory co noc śni mi się jego twarz, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że ktoś nałożył na nią bardziej wyrazistą charakteryzację.Cechy tej twarzy są w moich snach podkreślone, rysy, po których można by ją rozpoznać - wyraźniejsze.Śni mi się potężniejszy niż ten, którego zabiłem.Rozumie pan?- Tak.Co jeszcze?- Boję się go.Medicus zrobił kilka kroków po pomieszczeniu.- Sporo mnie to kosztowało, ale zasłużył na śmierć, mu­siałem go zabić.Tylko że świadomość, iż zadało się śmierć w słusznej sprawie, kompletnie nie przynosi ulgi.Czuję się zbrodniarzem.- To minie - powiedział Medicus.- Jesteś poruszony, twoja wyobraźnia ciągle żyje tamtym zdarzeniem.Staraj się o nim zapomnieć.- Nic mądrzejszego nie zdołał pan wymyślić?- Nie - odparł ze złością Medicus.Znowu zrobił kilka kroków w stronę wyjścia i z powrotem.- Nie ma pan piwa? - spytał z wnętrza urema Deogracias.- Trochę zaschło mi w gardle.- Nie trzymam tu piwa - powiedział ostro Medicus.Stal zgarbiony między aparaturą.- Mam wymagania, prawda? Stanowczo za wielkie jak na coś, co traktuje się jako eksponat, preparat, obiekt do­świadczalny, który można w każdej chwili sprowadzić, roz­ciąć, zbadać, poprawić, pozszywać i wypuścić.Czym mnie pan tym razem nafaszerował?Medicus podjął spacer.- Przez dwadzieścia godzin leżałem na gołej ziemi nie mogąc wykonać ruchu i powiedzieć słowa.Przeczucie mó­wi mi, że to pana parszywa robota.- Moja - przyznał Medicus.- Ale nie tylko.Skąd masz stłuczenie na plecach?Ostrożnie, żeby nie poruszyć bólu, Deogracias spróbował wykręconą do tyłu ręką dosięgnąć kontuzjowanego miej­sca.Ale ból ustąpił, jakby przygoda z obrośniętym mię­śniami facetem wcale się nie zdarzyła.- Nie baw się zbyt często w ten sposób - ostrzegł Me­dicus - bo pewnego dnia nawet ja nie będę w stanie nic pomóc.Twoje kości charakteryzują się zmniejszaną zawar­tością wapnia, są kruchsze.pamiętaj o tym.- Prawdę mówiąc nie prosiłem pana o pomoc.Nigdy.Czemu właściwie pan to robi?Medicus zaśmiał się nerwowo.- Każdy ma swoje tajemnice.- Zastanawiam się, kiedy ostatnio był pan szczery - chyba dawno, co? - Deogracias pokręcił ze zdumieniem głową.- czemu ma służyć ta poza, którą przyjmuje pan przede mną.Niech pan pomyśli: musimy wreszcie przestać przed sobą udawać.Przecież ja wiem wszystko i pan wie o tym doskonale, że ja wiem.Miałem wystarczająco wiele czasu, żeby się dowiedzieć.- Jak to było? - powiedział Medicus bezbarwnym gło­sem.Chyba po raz pierwszy pomyślał o tym w szkole.Przypa­dek.Zaliczał właśnie sprawdzian na symulatorach u pro­fesora Noomeletza.Miękki fotel, zgięte w łokciach ręce, dłonie w szczelinach sterowniczych.Ciemne, płaskie twa­rze ekranów.Kiedy siedział wlepiając w nie wzrok, uświa­domił sobie ich wszechobecność.Nic nie potrafiło się bez nich obejść [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl