, MAREK KRAJEWSKI Edward Popielski 01.Głowa Minotaura (2009) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cloactus - westchnął Steinhaus, patrząc na Chwistka.Popielski wyszedł wraz Auerbachem na korytarz, a potem przestał nad sobą panować.Chwycił matematyka za wątłe bicepsy i przycisnął do ściany.- Miał tutaj kiedyś odczyt jakiś amator, potwornie brzydki.Pan go zna, bo pomylił zpanem kapelusz! Proszę mi o nim wszystko powiedzieć!- Tak, wiem, o kogo chodzi - odpowiedział spokojnie Auerbach.- Ale najpierw niechżemnie pan puści.To logik i matematyk, właściwie samouk, studiów nie skończył, nie wiem, skądpochodzi i czy w ogóle studiował - kontynuował, gdy Popielski zwolnił chwyt.- Nazywa sięZdzisław Potok.Był jeden jedyny raz w  Szkockiej.Byłem tam wtedy tylko ja i Staszek Ulam,który kilka dni temu wyjechał do Ameryki.Potok chwilę rozmawiał z nami, miał nawet jakiściekawy pomysł w zakresie twierdzenia Dirichleta, a potem poszedł.Pomylił kapelusze.Szelma wziął mój nowy, a swój stary zostawił.Potem zniknął.No to nosiłem jego stary kapelusz.Wolałem taki niż żaden.Mniej więcej po roku przyszedł do mnie na uniwersytet, oddał mikapelusz z przeprosinami i zapytał, czy może mieć u nas referat z logiki.Akurat wypadł z planuwykład gościa zagranicznego, profesora Lebesgue'a, i mieliśmy dziurę.Wypytałem go dokładnieo treść tego wykładu.Wydał mi się sensowny i koherentny.Zgodziłem się.I wygłosił ten referatprzed prawie pustą salą.Pamiętam, był tylko Ulam, ja i ktoś jeszcze.Oberwało mi się potem odmojego szefa, że dopuszczam amatorów i nie ma frekwencji.To wszystko, co o nim wiem.Ach,wiem też, gdzie mieszka, bo tam mu odesłałem jego stary kapelusz.%7łulińskiego 10, mieszkania12.- Był brzydki?- Chyba tak, bo przestraszył nawet jedną studentkę, która wtedy u mnie zdawałakolokwium.- Czemu pan docent odesłał mu kapelusz, a nie oddał go od razu, gdy przyszedł zwrócićpański?- Akurat było lato i nie miałem go ze sobą.- Mam jeszcze ostatnie pytanie.- Popielski czuł, jak w jego organizmie coś się odrywa istaje się coraz lżejszy, jak po wyczerpującej diecie.- Dlaczego nie powiedział mi pan o tymbrzydkim człowieku, kiedy o to pana pytałem w  Szkockiej ?- Bo nie pytał pan o kapelusz, tylko o jakieś odrażające monstrum - uśmiechnął sięAuerbach.- Wyraz  kapelusz jest definiowalny, a  odrażające monstrum już nie.Do widzenia,panie komisarzu.Idę zadać to moje pytanie.Podał rękę Popielskiemu i odwrócił się do drzwi.Kiedy naciskał klamkę, poczuł dłońkomisarza na swoim ramieniu.- Teraz już naprawdę ostatnie pytanie.- Twarz Popielskiego była tak rozradowana, jaktwarze studentów Auerbacha, kiedy zdali u niego trudny egzamin.- Co to za anegdota o zamianiekapeluszy, której pan docent jest bohaterem?- Ach to.- Auerbach zdjął rękę z klamki.- Ten stary kapelusz Potoka nosiłem prawie roki wcale go nie czyściłem.Któryś z kolegów zapytał, dlaczego go nie czyszczę. A co będę czyściłzłodziejowi , odpowiedziałem.Katowice, sobota 13 marca 1937 roku, godzina szósta rano Mock wklepał w świeżo ogolone policzki wodę kolońską, wylał kilka jej kropel na dłoniei przygładził włosy.Strzelił szelkami o brzuch i cicho pogwizdując, wyszedł z łazienki.Mimowczesnej pory czuł się wyspany i odprężony.Włożył koszulę, zapiął bursztynowe spinki izawiązał krawat przed lustrem.Usiadł przy stole w saloniku i wyjął notes.Na pierwszej stroniebyło napisane starannym kobiecym pismem: Ernestyna Nierobisch, ul.%7łogały 4m.1.Następnąkartkę Mock wyrwał z notesu.Mrużąc oczy przed dymem z papierosa, napisał na niej:Nie budziłem Cię, bo tak pięknie spałaś.Czuj się jak u siebie w domu.Zaufanie zazaufanie.Podszedł do łóżka i położył kartkę na poduszce, na której był jeszcze ciepły odcisk jegogłowy.Blondynka, którą poznał dzień wcześniej, zamruczała coś cicho przez sen.Mock chciał jąpogłaskać po lekko wilgotnym czole, ale porzucił tę myśl w obawie, że obudzi dziewczynę.Zgasił lampkę nocną, zamknął cicho drzwi, wyszedł na korytarz i nacisnął guzik windy.Windziarz, znający jego hojność, przywitał go wylewnie i uniżenie.- Masz tutaj dwa złote.- Mock wręczył mu monetę.- Nakup czerwonych róż za złotówkę,a złotówka będzie dla ciebie za fatygę.- A co mam zrobić z tymi kwiatami, szanowny panie?- Zanieś je do mojego pokoju i połóż koło łóżka.- Pogroził mu palcem.- Ale tak, żeby nieobudzić tej pani, która tam jeszcze śpi!Katowice, sobota 13 marca 1937 roku, wpół do siódmej ranoMock pojechał pod adres zapisany przez dziewczynę, z którą spędził noc.Ulica %7łogałyleżała w tej samej dzielnicy Bogucice, w której mieszkał Borecki.Otworzyła mu niechlujna, tęgakobieta koło sześćdziesiątki.Ubrana była w różowy szlafrok, a jej wydatny brzuch owijałbrudny, aksamitny, żółty pasek.Nad jej czołem prawie pod kątem prostym sterczały długiewłosy.Wyglądało to tak, jakby je ktoś zgarnął z karku i przerzucił nad głową.W zmarszczkachwokół oczu miała ślady czarnego tuszu.- Czygo? - warknęła.Mock wyjął z kieszeni banknot dwustuzłotowy i pokazał go kobiecie.- Mam ważną życiową sprawę do pani.- Zamachał banknotem przed jej oczami.- Jestem zamożnym przemysłowcem.Przyjechałem z Niemiec i szukam ładnej dziewczyny na kilka dni!- Ni rozumia! - wrzasnęła.- Tu już ni Nimcy! Po naszymu godoć!Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.Mock westchnął i wyszedł na ciemną jeszcze ulicę.Ruszył wolnym krokiem i nagle obrócił się na pięcie.W mieszkaniu Ernestyny Nierobischporuszyła się firanka.Wrócił na główną ulicę i gwizdnął na przejeżdżającą dorożkę.Wsiadł dobudy i kazał fiakrowi jechać ulicą %7łogały, a potem zawrócić.Ten zrobił, jak mu polecono.Kiedyzbliżali się do bramy, w której mieszkała Nierobisch, Mock nakazał mu zatrzymać się i czekać.Dorożkarz upewnił się, że jego klient wie, że za czekanie się płaci, i zadrzemał na kozle.Mock zapalił papierosa i postawił kołnierz paltota.Gdzieś prysł jego dobry humor.Komisarz liczył się wprawdzie z takim przyjęciem u spędzającej płody, ale w swym porannymzadowoleniu nie obmyślił skutecznej strategii i postanowił ewentualnie działać ad hoc.A teraznie wiedział, co ma robić.Był zły na swoją nonszalancję.%7ładna kobieta spędzająca płody istręcząca swe klientki nie jest łatwowierna.Nie da się nabrać na jakąś niepewną rekomendacjęani wysoki nominał.Zbyt wiele ryzykuje, zdradzając swój proceder.Mock wiedział o tymdoskonale.Wiedział też, że - z braku innych możliwości - musi chodzić po tajnych spędzarniachpłodu, przestraszyć tę właściwą szwarcmamę i zmusić ją do zdradzenia ewentualnego klientaMarii Szynok.Nie chciał bowiem dopuścić myśli o porażce.Wielkie zadowolenie z dotarcia dopierwszej stręczycielki przyćmiło jego zwykły sceptycyzm.I dopiero wówczas zrozumiał, iż niema żadnego narzędzia, którym by zmusił ją do wyjawienia nazwiska klienta Szynok.WKatowicach Mock nie miał do dyspozycji imadła.Ale cóż mam lepszego do roboty, myślał zgoryczą, wracać do Breslau i stanąć przed rozgniewanymi obliczami moich zwierzchników? Czyjechać do Lwowa, by tropić jakiegoś rzekomego matematyka? To już lepiej siedzieć w tejdryndzie i patrzeć, czy ta stara czarownica dokądś wyjdzie.A potem przeszukać jej mieszkanie.Fiakier zachrapał.Na %7łogały ziało pustką.Była to martwa poranna godzina, kiedymężczyzni już dawno wyszli do pracy na kopalnie, a ich żony nie budziły jeszcze dzieci doszkoły.Mock poczuł zmęczenie w kościach, które świadczyło o jego sporej aktywności fizycznejostatniej nocy.Poprawił kołnierz.Nawet nie zauważył, kiedy z rąk wyślizgnął mu się papieros, aciężkie powieki się zamknęły [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl