, Norton Andre Gwiazdzista odyseja (SCAN dal 7 (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pośrodku bocznej ściany zauważył ziejącą ciemnością szczelinę, przez którą można było dostać się do środka.Tutaj potrzebne było światło z Poprzedniej Epoki, poprosił więc Fanyi, by go użyła.Dziewczyna zaczęła przez szparę penetrować ciemności snopem światła.Mignęła mu stara drabina oparta o jedną ze ścian, prowadząca w dół przez otwór w podłodze.Fanyi została na pokładzie przyświecając mu latarką, a Sander zszedł po drabinie, sprawdzając dokładnie każdy jej szczebel, zanim odważył się stanąć na nim całym ciężarem.Znalazł się w niewielkim pomieszczeniu, zawalonym porozbijanymi przedmiotami, tak zabrudzonymi przez morze, że nie był w stanie ich zidentyfikować.Jednak drabina wiodła dalej.Tak więc i on zszedł niżej, docierając do większego pomieszczenia, gdzie wzdłuż ścian piętrzyły się dziwnie wyglądające skrzynie.Wszystko nosiło ślady wody i było zniszczone.Krzyknął, a Fanyi spuściła mu latarkę, po czym sama zaczęła gramolić się w dół, podczas gdy on oświetlał jej szczeble.Kiedy stanęła przy nim, zapatrzyła się ze zdumieniem na zagadkowe przyrządy pod ścianami.— Czego oni używali, ci Poprzedni Ludzie, do napędzania swojego statku? — rzuciła pytanie w zastałe, przesycone zapachem morza powietrze.— Na górze nie ma śladu masztu ani wioseł.Uwaga Sandera skupiała się na obfitości metalu.Widać było, że w wielkiej powodzi Czasu Ciemności statek ten był jedynie bezwolną zabawką, a wody przelewające się przez dziurę powyżej dokonały niepowetowanych zniszczeń.Mimo to większość metalu nadal pozostawała mocna.Zdrapawszy naniesiony przez morze osad i rdzę można było zobaczyć, jak błyszczący i twardy był pod spodem.Z prawej strony, za stosem sfatygowanych sprzętów rzuconych bezładnie pod ścianą, widniał owal zamkniętych dokładnie drzwi.Ruszył ostrożnie przez pokrywające podłogę odpadki, przekonany, że musi tam być jakaś klamka.Znalazł koło — może należało je przekręcić?Lecz choć wytężył całą siłę ramion, urządzenie nawet nie drgnęło.Wyciągnął zza paska młotek i rozpoczął metodyczny atak na koło, choć pomieszczenie było tak ciasne że nie mógł się porządnie zamachnąć.Najpierw odłupał z powierzchni wiekową naleciałość z rdzy i morskich żyjątek.Wkrótce też uparty zawór nieznacznie drgnął, zwiększając jego podniecenie.Uderzał coraz silniej, aż, z nagłą elastycznością, koło poruszyło się ze zgrzytem.Teraz Sander walił młotem jeszcze szybciej, uderzając z kowalską precyzją pod najbardziej podatnym kątem.Przypuszczał, że naprowadził koło na ząbek zamka, który zwolni zapadkę.Wokół krawędzi drzwi widniał osad, który je wręcz zacementował.Przez dłuższą chwilę zajmował się jego odłupywaniem.Wreszcie odrzucił młot i uchwycił oburącz koło, otwierając z wysiłkiem drzwi.Z ciemnej czeluści buchnął powiew duszącego powietrza.Powietrze… pod powierzchnią morza?Sander bezceremonialnie wyrwał Fanyi latarkę, kierując jej promień w głąb ciemnego pomieszczenia.Zobaczył stół, który musiał być na stałe przymocowany do podłogi, gdyż nie poruszyły go nawet perturbacje, jakim ulegał ten dziwny statek w dniach swej zagłady.Nadal był on otoczony ławkami.Pod nimi, stoczywszy się w niższą stronę…Usłyszał, jak Fanyi wstrzymała oddech.Oboje już nieraz widzieli śmierć, gdyż zdarzała się często w ich świecie.Lecz to była śmierć, jakiej dotąd nie widzieli.Te pokurczone, zasuszone zwłoki nie wykazywały teraz żadnego podobieństwa do ludzi.— Zatrzasnęli się w środku — powiedziała cicho Fanyi: — a potem morze zabrało ich statek i już nie było ucieczki.Ludzie Poprzedniej Epoki! Patrzymy teraz na Poprzednich Ludzi!Lecz te kukły, nadal przyodziane w strzępy ubrań… Sander nie mógł uwierzyć, że tacy jak oni byli niegdyś kroczącymi dumnie ludźmi, panami swego świata.Zapamiętywacze opowiadali, że Poprzedni Ludzie byli więksi, silniejsi i pod każdym względem doskonalsi od tych, którzy obecnie zamieszkują okaleczone ziemie pozostałe po Czasie Ciemności.Ci tutaj… ci nie byli bohaterami tamtych opowieści! Pokiwał z wolna głową nad własnymi myślami.— Oni są… byli… tylko ludźmi — powiedział, dopiero w tym momencie uświadamiając sobie, że w skrytości ducha zawsze wierzył, iż tamci przodkowie musieli się bardzo różnić od żyjących obecnie.— Lecz — dodała Fanyi łagodnie — jakimi ludźmi musieli być! Przecież ten statek narodził się z ich marzeń.Jestem przekonana, że jest jednym z tych, które, jak głoszą podania, pływały pod wodą zamiast na powierzchni.Nagle Sanderowi przestało się to podobać.Jakimiż ludźmi były kiedyś te nieszczęsne szczątki, które zatrzasnęły się w metalowej skorupie, by podróżować pod wodą? Poczuł, że się dusi, ściśnięty tak samo jak w sieci leśnych ludzi.Tak, może mimo wszystko Poprzedni Ludzie należeli do innego gatunku, posiadając taki rodzaj odwagi, jakiego, mówiąc szczerze, on sam nie posiadał.Cofnął się o kilka kroków, straciwszy ochotę na dalszą penetrację statku.Mogliby wysprzątać śmieci z górnej kabiny i schronić się tam aż do nocy.A te szczątki powinny spoczywać w pokoju w tym wybranym za życia grobowcu.— To miejsce należy do nich — przemówił cicho, jakby bał się zbudzić kogoś śpiącego.— I niech tak pozostanie.— Tak — zgodziła się Fanyi.Wspólnie pchnęli drzwi, zamykając je za przeszłością, i wspięli się po drabinie na górny poziom.Zgarniając możliwie najdokładniej śmieci w małej kabinie, Sander natknął się na kawałki metalowego drutu, które nie były prawie wcale skorodowane.Rozpoznał w nich coś, co Handlarze nazywali „nierdzewną stalą”.Była to jeszcze jedna tajemnica Poprzedniej Epoki, gdyż stal ta nie korodowała, nie można Jej też było skopiować.Najchętniej zabrałby ze sobą wszystkie te kawałki, lecz zdawał sobie sprawę, że ich nie udźwignie, toteż z ciężkim sercem dokonał wyboru.Niektóre z nich można było wykorzystać jako groty strzał.Sander cały czas spodziewał się, że znajdą miejsce, gdzie będzie mógł pracować w swoim fachu.Fanyi z kolei przeczesywała śmieci w poszukiwaniu strzępów materii, na której widniały kreski i wzorki stanowiące jej zdaniem przykłady dawnej sztuki pisania.Te, które dawały się spakować, upychała do małej sakwy.W końcu oczyścili całkiem spory kawałek podłogi, na którym, choć ściśnięci, mogli się pomieścić.Wężacze odmówiły wejścia na pokład, mimo iż Fanyi wabiła je pieszczotliwie.Zamiast tego usadowiły się w cieniu przechylonego statku.Po Rhinie nie było śladu.Zlustrowawszy dokładnie część pustyni wokół statku Sander nie dostrzegł też nic, co świadczyłoby o tym, iż są ścigani przez amfibiany.Podzielili się garstką suszonych owoców Fanyi, po czym wydzielili sobie i wężaczom po kilka łyków wody.Następnie skuleni oczekiwali nadejścia zmroku.Na zewnątrz było piekielnie gorąco, tu jednak nie odczuwało się tego piekącego, bezlitosnego skwaru, więc zdołali się zdrzemnąć.Sandera zbudził przeraźliwy skowyt, który towarzyszył mu przez większą część życia.Nie można było pomylić wycia kojota.Przeczołgał się nad Fanyi, mamroczącą coś przez sen, i przystawił drabinę, żeby wyjść na pokład.Rhin stał na tylnych łapach, wbijając pazury przednich w wyżłobienia burty statku.Zaskowyczał ponownie, przejmująco, chcąc zwrócić na siebie uwagę.Nie było to jednak ostrzeżenie.Sander zjechał w dół po linie.Rhin obwąchał go radośnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl