,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jak się zowiesz? — zapytał go najpierw.— Ibrahim, syn Jusuffa.— Imię twoje jest piękne… Pozdrowienie tobie, Ibrahimie.Ów się zdumiał.— Czemu mnie pozdrawiasz teraz dopiero?— Albowiem widzę, że nie jesteś chciwy na pieniądze i nie chciałeś ich za wodę.I roztropny jesteś, Ibrahimie, synu Jusuffa, który oby żył sto lat.— Umarł już, czemu mu nie dajesz spokoju? — Tedy gdyby żył, oby żył trzy razy po sto lat.Widzisz sam, jak bardzo przypadłeś mi do serca; gdybym miał syna, chciałbym, aby do ciebie był podobny.— Nie mów tego, musiałbym ci bowiem odrzec, że chciałbym, abyś był podobny do mego ojca, który leży w grobie,— Bismillah! Twój ojciec jest w raju.— Rzekłeś! Ojciec mój nie ukradł konia… Tak to oni sobie mówili, jasnem było bowiem,że ów jeździec czeka na coś i tymczasem w wielkiem wprawia się myśleniu i jakoby zaprawia język, jak rycerz, co, zanim na bitwę wyjedzie, długo krzywą szablą macha, głośno pokrzykując dla nadania męstwa swojemu sercu, które nie zna trwogi; roztropnym jednak będąc, wie, iż wszelka wrzawa wiele mu pomoże.Długa też minęła chwila, zanim ów rzekł:— Ibrahimie, synu Jusuffa, zali tędy nie przejeżdżał na wielbłądzie Abdul Azis, przyjaciel mój i krewny, wielki jednakże złodziej i wuj szakala?— Nie był tu nikt taki… Czemu pytasz?— Albowiem jeśli nie był, tedy przyjedzie, ja zaś mam z nim sprawę i obawiam się, aby mnie nie napadł i nie obdarł, na wszystko się bowiem waży ten człowiek.Proszę cię tedy, Ibrahimie, abyś dawał baczenie i obronił mnie w razie potrzeby.— Jaką z nim masz sprawę?— Oto ten człowiek chce kupić ode mnie tego konia.— Jak rzekłeś?— Konia chce kupić ode mnie.— Tego konia kupi kalif, kiedy się o nim dowie— Kalif mi nie zapłaci tego, co mi za niego chce dać Abdul Azis.— Allah! Rozum ci się pomieszał…— Czemu mnie krzywdzisz? Popatrz na mnie i wiedz, żebym ci mógł jednem uderzeniem pięść wybić oko i wytłuc trzy razy po dziesięć zębów ale jestem łaskawy, albowiem widzę, że konia mego miłujesz.— Więcej, niż ciebie…— Prorok ci za to ciężka i śmiertelna zapłaci chorobą, albo trądem, albo gniciem wątroby.Teraz zaś słuchaj, albowiem zdaje mi się, że na krańcu pustyni widać dwa wielbłądy.To jedzie on, który oby nie dojechał.Wiesz, co mi chce dać za mego konia?— Uszy moje szerokie są, jak bramy Bagdadu…— Chce mi dać swoją córkę.Oh!Rzekłszy to, przymknął skisłe oczy i uśmiechnął się obleśnie, szeroko otworzywszy plugawy pysk, z którego wiele pociekło mu śliny na rzadką brodę, na znak, że dusza jego w wielkim jest zachwycie i widzi niebo.Ibrahim zadumał się smutno i, zdaje się, głębokie w sobie ważył myśli, gdyż miał w oczach wielka troskę, która usiadła mu na twarzy pomiędzy oczyma, jak zły, dziki ptak, co usiadł na drzewie i szponem drze korę.To jedno jednak było widać jasno, iż wielką dla swojego towarzysza czuje wzgardę i w dobrej swej duszy z końskim go porównywa nawozem.Ów się w tej chwili obudził z zachwycenia i, spostrzegłszy, że tamci są już niedaleko, zawołał cicho konia po imieniu, potem zaś, podniósł się, uszedł kilka kroków i czekał, aż uczuł blisko szybki i świszczący oddech zadyszanych wielbłądów, podobny do owych westchnień, które wydaje z piersi stara i opasła niewiasta, nagłą żądzą jak płomień objęta.Wtedy chwycił wielbłądy za uzdzienice, mocno śmierdzące, przepojone bowiem były starym, stęchłym tłuszczem dla tem większej giętkości, i silnem ramieniem zmusił wielbłądy, aby sprawnie uklękły, co uczyniły patrząc roztropnie i smutno, dwie bowiem są smutne rzeczy na świecie: dwoje oczu wielbłąda.Uskoczył na ziemię Abdul Azis, drab rosły, jak palma i bezczelny na pysku, czarnym jak u szejtana; oczy miał zezem patrzące i bardzo niespokojne, tak, iż zdawało się, że wszystko widzi odrazu i wszystko naokół radby ukraść; zasię za nim szła, słaniając się po szybkim wielbłądzim biegu, niewiasta, z twarzą zakrytą czarczafem; zgrabnej była postaci i wiotka, co łacno poznasz, jeśli mądre m okiem przejrzeć zdołasz z grubego sukna uczynione szaty, chociaż powiada inny mędrzec, że łacniej dowiesz się, co jest we wnętrzu ziemi, niźli odkryjesz wady konia i niewiasty.Tego nie wie i Prorok.Kobieta stała w milczeniu, oni zasię witali się pięknie, używając słów smakowitych i nadobnych jak przystoi mężom, o których jeden Allah tylko wie, że jeden i drugi jest to złodziej wielki i wcale nie mały.Mówił oto Abdul Azis:— Od trzydziestu dni myślę o tem, abyś był szczęśliwy i aby żołądek twój nie chorzał nigdy, Mohammedzie, bracie mój, światłości moich dni.Obyś nigdy nie widział szakala smutku i węża zgryzoty, a szabla twoja oby wielkie spełniała czyny [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|