, Makuszynski Kornel Bezgrzeszne lata (SCAN dal 938) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Walił go rzemieniem w przypaloną u męczeńskiego stosu polędwicę, walił bez końca.A Krwawy Byk — wojownik przewspaniały, wódz nieustraszony, połykał łzy i śmiał się bez słowa.Nie takie bowiem cierpiał męki!Ojciec krawiec przestał bić, bo myślał, że syn jego pierworodny zwariował.Rozdział trzeciMój pierwszy wierszGodzi się to opowiedzieć, jak z miłego i porządnego chłopca za podszeptem szatana i wskutek tego, ze go w chłopięctwie za wszystko bijali, rzadko zaś za to, co było zapowiedzią nieszczęścia — wyrasta człowiek zgubiony, zmarnowany i niepożyteczny, taki, jednym słowem, co pisze wiersze i książki.Opowiadam to ze zgrozą, ku nauce innych, których najpierw czart kusi, a wydawca potem obdziera ze skóry.Opowiem tedy, jak i kiedy przywiedziony zostałem do zguby, nieszczęsny człowiek, którego teraz wytykają palcami z litościwym szeptem:— Patrz, patrz! to ten, co tak pisze…Za pierwszy wiersz uważam ten, od którego się liczy datę potrzebną do jubileuszu, to znaczy do tej uroczystości, kiedy człowieka odziewają w stary frak, gadają niemądre mowy i ofiarują jeszcze jeden pamiątkowy, ale za to tandetny kałamarz za statuetką kolegi Homera.Zabawne jednak są terminatorskie lata szewca poezji, należy więc wielkie zdarzenie w poetyckim żywocie poprzedzić wstępem krótkim, lecz nudnym.Pierwszy w życiu wiersz napisałem, mając lat równo jedenaście.W owym czasie ludzie nosili jeszcze włosy i ja też, ulegając temu nawykowi bez sensu, miałem czuprynę godną Buszmana.To widocznie przywiodło mnie do zbrodni.Byłem uczniem pierwszej klasy gimnazjum w słynnym mieście S…, dlatego słynnym, że była tam fabryka zapałek, która się paliła do fundamentów co pół roku: było to zajmujące i szczerą budziło we mnie radość.Innych powodów do sławy miasto to nie miało nigdy.To, że ja się tam urodziłem, nie poprawiło mu opinii.W tym to mieście i w jego gimnazjum nauczał miłości Boga srogi ksiądz, który w imieniu wszystkich potęg niebieskich walił w kark twarde głowy, co było przyjmowane z pokorą wobec nieba.Jednego dnia jednak, kiedy po pogodnej nocy lód na stawku był jak szkło i kiedy dusze rżały z radości, wspomniawszy łyżwy, srogi ksiądz pod karą piętnastu milionów lat piekła zakazał chodzić na ślizgawkę.Ha! To było straszne…Szukaliśmy w szkolnym katechizmie o tym wzmianki, czy Mojżesz przypadkiem nie zakazał swoim Żydkom ślizgawki.Nigdzie ani śladu, ani słowa o tym.Więc się nam stała niesprawiedliwość.Dusza moja, która miała wtedy jeszcze włosy na młodym, zapalczywym łbie, zapłonęła jak zapałka.Uśmiechnąłem się jak szatan… Nie będzie ślizgawki? dobrze! — ale będzie wiersz! Nie! Nie wiersz, lecz satyra, taka, jakiej jeszcze świat ani miasto S… nie widziały; satyra krwawa jak trzydziestoletnia wojna, jak rzeźnia miejska, satyra pełna żółci, octu, jadu, trucizn i klątwy.Oblizałem pióro, umaczałem je w kałamarzu, a ponieważ nadziała się na nie mucha, samobójczyni, otarłem je o włosy i jak szpon wparłem je w kajet.Jęknęła sroga dusza srogiego księdza.Ja nic.Na twarzy śmiertelny spokój, śmierć i marmur, w sercu burza, w ustach język, wywalony na zewnątrz, gdyż to pomaga bardzo w tym wieku przy pisaniu.Powstała w ten sposób jedna z najbardziej gorzkich satyr tego wieku.Ksiądz został sponiewierany.Rymy były takie:Na próżno jędzaw ubraniu księdzaZ lodu nas spędza!W pierwszej b klasiew zimowym czasienikt mu nie da się!!!Druga zwrotka była jeszcze potężniejsza, ale jej już nie pamiętam.Nazajutrz dwie klasy pierwsze, oddziały a i b — oszalały.Patrzono na mnie z podziwem, jak na bohatera.Osiemdziesięciu młodych idiotów powtarzało wspaniałe moje rymy z upojeniem i z zachwytem.Ach! ach! jak krótką jest sława, jak marny los gotuje swojemu wybrańcowi! Znalazł się zdrajca, brzydki chłopiec, maminsynek, który ten cudowny poemat przepisał i zaniósł podczas przerwy do księdza.Ksiądz nie poznał się na wzniosłości poematu: wziął mnie na kolano i trzecią strofę wypisał mi rytmicznie tam, gdzie nikt nigdy nie zagląda, aby czytać wiersze.Obok stała Muza i płakała.Ja zaciąłem usta, choć ksiądz był mocny.Rozmyślałem potem, że nie powinni pozwolić, aby ksiądz był tak mocny w ręku.Ha! ha! Ksiądz pobił mnie, ale nadaremne były jego wysiłki; nie zabił mojej sławy.Chodziłem w niej jak w słońcu.Ba, nauczyciel matematyki uśmiechał się do mnie, choć byłem straszliwy w tej dziedzinie bałwan, ale matematyk i ksiądz — nigdy nie są w komitywie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl