, Jadwiga Łuszczewska Pamietnik Deotymy 1834 1897 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego pseudonimu D e o t y m y nie wybierałam sobie sama.Wybrała go dla mnie mojamatka, zachęcona odwieczną legendą, która twierdzi, że ta nazwa ma p r z y n o s i ć s z c z ęś c i e.W razie wolnego wyboru byłabym wolała może imię z jakimś innym znaczeniem,gdyż b a n i e s i ę B o g a uważam za najniższą z cnót.Ale wola matki, zawsze dla mnieświęta, okazała się i tutaj dobroczynną, bo istotnie przyniosła mi szczęścia wiele, nad zasługę,i raz jeszcze dowiodła, że Niebo zazwyczaj wysłuchuje macierzyńskich życzeń.Jednocześniez głosami pism publicznych, listownie odzywali się i najstarsi koryfeusze naszego piśmien-nictwa.Naprzód klasycy: kasztelan Franciszek Wężyk, kasztelan Kajetan Kozmian,Franciszek Salezy Dmochowski, biskup Aętowski, choć ludzie sędziwi, choć tak dawnomilczący, pierwsi raczyli przemówić do młodej panienki w listach pełnych błogosławieństw iw poezjach pełnych zachęty.Dziwiono się powszechnie, czemu ci starcy, którzy większychode mnie przyjęli tak twardo, tutaj okazali tyle powolności? Ja dobrze rozumiem jej powody.Nie widzieli we mnie ducha buntu i stąd ich pobłażanie.Ja nie chciałam żadnych szkółwywracać, żadnych ołtarzy niszczyć, bo czułam, że co wielkie, to samo się ostoi, a co kruche,to samo upadnie.Ja czciłam starszych nie tytko za ich zasługi, ale już za to, że są starsi, żewięcej zaznali i więcej przecierpieli.Miałam zawsze tak wrodzoną, jak i przez wychowaniewpojoną, cześć dla siwych włosów i dziś, gdy na mnie przyszła kolej wieku, chciałabymnieraz powiedzieć tym, co są młodzi, a już pyszni: Ach, żebyście wiedzieli, jak to się opłaca być za młodu pokornym!Chronologicznym porządkiem po klasykach podnieśli głos romantycy: A naprzód Odyniec,który za czasów pierwszej swojej bytności w Warszawie znał się poufale z moim ojcem, teraznapisał do niego prześliczną odezwę, po czym wszedł ze mną w rozmowę listowną; rozmowata przez długie lata, choć  nieznajomych i dalekich , łączyła nas bardzo ściśle, aż przyszła iosobista znajomość, i owa szczera przyjazń, co stała się dla mnie równie miłą; jak chlubną.Z Zygmuntem Krasińskim nigdy się, nie spotkałam, bo człowiek ten przy całej swojejwielkości miał tak dzikie usposobienie, że ilekroć zjechał do Warszawy, siedział w swoimpałacu jak zaklęty i nikogo nie widywał, prócz kilku wybranych.Przez nich to jednak doszłanas wiadomość o wielkiej życzliwości, z jaką czytuje on i ocenia moje próbki, a życzliwośćtakiego mistrza stała się dla mnie wspaniałą podnietą.Ale czekał mnie jeszcze większy zaszczyt Baron Edward Rastawiecki, wróciwszy w owychczasach z Paryża, opowiadał nam, że gdy odwiedzał Adama Mickiewicza, ten z wysokąłaskawością wyrażał się o improwizacjach i nawet czytał mu wiersz, napisany przez siebie doimprowizatorki.Nie mogliśmy darować Rastawieckiemu, że nie przywiózł nam tego wiersza!Trudno mu się jednak było i dziwić; w owych czasach niesłychanych postrachów inieobliczonych trudności paszportowych, nikt nie miał chęci do przewożenia tajemnychprzesyłek.Tymczasem wkrótce po jego powrocie zjawia się w  Tygodniku Petersburskimwiersz takiejże treści, podpisany literą M.Rastawiecki czyta go i poznaje wierszMickiewicza.To już była chluba nieledwie przestraszająca swym ogromem.Artyści nie okazali się mniej życzliwymi od pracowników pióra: przez długie lata obdarzanonas mnóstwem portretów olejnych, litografii, medalionów, popiersi.Nie wiedziałam już, jakrozdzielać godziny artystycznych posiedzeń, jak dziękować za tyle skarbów.Mogę jednak z ręką na sercu wyznać, że nigdy, ani na jedną gadzinę owe zaszczyty niezawróciły mi głowy.A rzecz ta łatwo się tłumaczy.Nie mogłam być upojona, gdyż byłamciągle z a t r w o ż o n a.Trwożyło mnie poczucie ogromnej odpowiedzialności, jaką na mniewkładają takie głośne początki, bo jeśli noblesse oblige, to i succs oblige.Rozumiałam doskonale, że wszystkie owe zachęty są mi dawane tylko jakby n a k r e d y t,w przewidywaniu tych rzeczy, które powinnam kiedyś zrobić.Tak, p o w i n n a m! Ale czyzrobię? I jak je zrobić? To była moja troska nieustanna, to był zarazem i bodziec do pracy.22 2.Pracowałam od początku szalenie.O ilości tej pracy nikt nie może mieć jasnego pojęcia,bo większa jej połowa nigdy nie widziała światła dziennego i nigdy gonie zobaczy.Większajej połowa, złożona ad acta, pozornie na nic się nie przydała, a jednak jakże była potrzebną wmoim pasowaniu się ze sztuką! Służyła mi za szereg twardych ć w i c z e ń, za próbnąmęczarnię krwawych e t i u d, na których póty się zaprawiałam i wprawiałam, aż doszłampowoli do niejakiego zapanowania nad moim narzędziem.Już przez rok 1852 i 1853, w czasie najgęstszych improwizacji przybywało także tylewierszy p i s a n y c h; że z nowym rokiem 1854 ukazał się cały pierwszy tom Improwizacji ipoezji, których wydanie, mówiąc nawiasem, bardzo nam się nie podobało, jako niezgrabne ipretensjonalne.Ale cóż było poradzić z uporem wydawcy, który sądził, że się popisał, jaknikt jeszcze w Polsce?Oprócz tych prac ulotnych, pisały się już w owym czasie i duże poemata.Jakie, czyż trzebapytać? Owe Jadwigi, Wandy, Sobiescy, Tadeusze, których postacie od dzieciństwa moją myślnawiedzały, o które tak truchlałam w obawie, aby wielcy mi ich nie wydarli, teraz wszystkiestanęły przede mną i ogromnym chórem zaczęły wołać o życie.Z początku najwięcej mnie nęciły ideały kobiece, zwłaszcza Wanda i Jadwiga, międzyktórymi chętnie stawiałam i Dąbrówkę, dla dopełnienia trylogii niewieściej.Dąbrówka jednaknajmniej mnie porywała, Wandy jeszcze nie mogłam dobrze wyrozumieć, więc najpierwrzuciłam się do Jadwigi.Miał to być dramat nie sceniczny, ale fantastyczny, niby jak Faustczy Manfred, z chórami na niebie i ziemi.Plan osnuł się wcale dobrze, ale gdy wzięłam się dojego wykonania, przebóg! dopiero wtedy zobaczyłam, jaka jest przepaść między tworzeniemkrótkich wierszy a długich poematów.Jadwigę napisałam wówczas aż dwa razy, ale, niestety! oba rękopisy najokrutniej niepodobały się moim rodzicom, a wkrótce potem i mnie samej.Na domiar zniechęceniadorwałam się do arcydzieła Szajnochy: Jadwiga i Jagiełło, a wobec tych obrazów takichżywych, takich kolorowych, mój poemat, pływający we mgle abstrakcji, wydał mi sięcmentarnym widmem.Powiedziałam sobie, że jeszcze za wcześnie na taki trudny przedmiot iobie Jadwigi poszły do szafy, gdzie dotąd leżą, czekając zmartwychwstania (które już poczęści nastąpiło, jak się to poniżej pokaże).Powstawały w tymże samym czasie i dwa inne fantastyczne dramaciki; jeden pod tytułem:Dwie księgi, osnuty na przepysznej legendzie z życia Stanisława Lubomirskiego, zwanego Salomonem polskim.Ten przedmiot bardzo mnie przykuwał, bo przedstawiał zakrójwysoce filozoficzny; jeden też zeń Monolog, ogłoszony w pismach, zyskał sobie łaskaweuznanie.Całości jednak wówczas nie skończyłam, bo jeszcze była dla mnie za ciężka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl