,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od razu polepszył mi się humor.Wtedy, niczym narastający grzmot, doszedł mnie tętent końskich kopyt.Wierzchowiec próbował nabrać szybkości, lecz coś krępowało mu ruchy.Sadzazwolniła, rzuciła łbem, zarżała.W tej samej chwili dostrzegłem konia wynurzają-cego się z lasku u stóp wzgórza.Dzwigał dwóch dodatkowych ludzi: jeden uczepiłsię podpierśnika, drugi strzemienia.Zwiatło księżyca rozbłysło na wzniesionymostrzu, postać uwieszona u nogi jezdzca spadła w śnieg, wyjąc przerazliwie.Dru-ga, uczepiwszy się uzdy, próbowała zatrzymać konia.Dwie następne wybiegłyspomiędzy drzew i ścigały walczących.Rozpoznałem księżnę Ketriken na Zmigłej i wbiłem pięty w boki Sadzy.Za-reagowałem odruchowo.Nie zastanawiałem się, co małżonka następcy tronu robitutaj nocą, sama, wydana na pastwę rabusiów.Zauważyłem natomiast, jak pewnietrzyma się w siodle, jak doskonale radzi sobie z koniem, jak skutecznie się bro-ni przed napastnikami, którzy usiłowali ściągnąć ją na ziemię.W cwale dobyłemmiecza.Dziwne mam wspomnienie tego starcia biel i czerń, obraz podobny do117przedstawienia górskiego teatru cieni, walka niemal bezgłośna, przerywana tylkoochrypłymi krzykami ofiar kuznicy.Księżna cięła jednego przez twarz.Krew zalała mu oczy, ale ciągle próbo-wał ściągnąć księżnę z siodła.Inny, obojętny na ranę towarzysza, szarpał sakwy,w których mieściła się zapewne ledwie skromna porcja jedzenia i okowity tyleco zostało z prowiantu na wycieczkę.Sadza zaniosła mnie w pobliże człowieka uwieszonego na uzdzie Zmigłej.Tobyła kobieta.Zamachnąłem się mieczem doświadczenie podobne do rąbaniadrewna na opał.Taka dziwna walka.Wyczuwałem księżnę Ketriken, strach jejklaczy i osiągniętą szkoleniem odwagę bitewną Sadzy, a od napastników nic.Zu-pełnie nic.%7ładnych wybuchów wściekłości, przekleństw, bólu.Dla mojego szó-stego zmysłu, dla Rozumienia, w ogóle ich tutaj nie było; tylko śnieg i wicher,z którymi także musiałem walczyć.Niczym we śnie obserwowałem, jak księżna chwyta napastnika za włosy, od-chyla mu głowę, odsłania gardło.Krew błysnęła czarnymi w świetle księżyca kro-plami, spryskała jej płaszcz, zostawiła błyszczącą smugę na szyi i łopatce klaczy.Ciało wstrząsane spazmami padło na śnieg.Ciąłem ostatniego napastnika, leczchybiłem.Księżna nie.Zatańczyło krótkie ostrze sztyletu; przez kaftan oraz klat-kę żeber dosięgło płuc, uciekło. Naprzód! rzuciła księżna Ketriken w noc i wcisnęła pięty w brzuchklaczy, kierując Zmigłą na szczyt wzgórza.Z wierzchołka, nim zanurkowaliśmy w dół, na mgnienie oka ujrzeliśmy świa-tła Koziej Twierdzy.U stóp wzgórza ciągnęły się gęste zarośla i płynął strumień teraz ukryty pod śniegiem.Popędziłem Sadzę, wysforowałem się na prowadzeniei zmusiłem Zmigłą do skrętu, nim wpadła na przeszkodę.Księżna nie odezwałasię słowem, pozwoliła mi dalej prowadzić.Skryliśmy się w lasku na drugim brze-gu strumienia.Jechałem najszybciej, jak śmiałem w tych okolicznościach, spię-ty, gotów odeprzeć kolejny atak.W końcu dotarliśmy do drogi i w tej chwilichmury ponownie zaciągnęły niebo, przesłaniając księżyc.Zwolniłem, pozwoli-łem koniom odetchnąć.Jakiś czas jechaliśmy w milczeniu, nasłuchując odgłosówpogoni.Wreszcie poczuliśmy się bezpieczniejsi.Usłyszałem zduszone, drżące wes-tchnienie księżnej Ketriken. Dziękuję ci, Bastardzie. Nie udało jej się do końca opanować głosu.Nie odezwałem się, gdyż czułem, że wystarczy jedno moje słowo, a przyszłakrólowa zacznie szlochać.Nie winiłbym jej za takie zachowanie, lecz ona samamiałaby do siebie pretensję.Wkrótce się opanowała.Poprawiła strój, wytarła szty-let i ukryła go na piersiach.Przemówiła do klaczy uspokajająco, poklepała ją poszyi.Przyglądałem się księżnej z prawdziwym podziwem. Jak mnie znalazłeś? zapytała w końcu. Szukałeś mnie?Potrząsnąłem głową.Znowu zaczynał padać śnieg.118 Wyjechałem na polowanie, zapuściłem się zbyt daleko.Szczęśliwy zbiegokoliczności poprowadził mnie tą drogą.Zgubiłaś się, pani? Czy będą cię szukać?Pociągnęła nosem, wzięła głębszy oddech. Niezupełnie odezwała się drżącym głosem. Wybrałam się z Wład-czym na przejażdżkę.Towarzyszyło nam kilka osób.Kiedy zaczęło się zanosićna burzę, wszyscy zawróciliśmy do Koziej Twierdzy.Ja z Władczym jechałamna końcu.Opowiadał mi pewną legendę z rodzinnego księstwa swej matki i zo-stawaliśmy coraz bardziej z tyłu. Z trudem przełknęła ślinę. Byliśmy dośćdaleko za orszakiem podjęła spokojniej gdy nagle lis wyprysnął z zarośliobok ścieżki.Władczy krzyknął: Huzia! Na lisa! i puścił się w pogoń.Zmi-gła skoczyła za nim.Jechał jak szalony, położył się koniowi na karku, okładał goszpicrutą. Było w głosie księżnej zdumienie i przerażenie, ale także podziw.Zmigła poniosła [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|