, Potop II Henryk Sienkiewicz(2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I rozkazał podwoić ogień.Lecz rozkazy jego spełniono zbyt gorliwie.W pośpiechu za wysoko podnoszono działa, skutkiem czego kule poczęły przenosić.Niektó-re dolatywały, szybując nad kościołem i klasztorem, aż do przeciwle-głych szańców szwedzkich; tam druzgotały dylowania, rozrzucały kosze, zabijały ludzi.Godzina jedna upłynęła, potem druga.Z wieży kościelnej rozlegała się ciągle uroczysta muzyka.Miller stał z perspektywą w Częstochowie.Patrzył długo.Obecni zauważyli, że ręka, którą trzymał perspektywę przy oczach, drżała mu coraz silniej; na koniec zwrócił się do obecnych i zakrzyknął:– Strzały nie szkodzą wcale kościołowi!Tu gniew niepohamowany, szalony ogarnął starego wojownika.Ci-snął lunetę o ziemię, aż rozbryzła się w sztuki.– Wścieknę się od tej muzyki! – wrzasnął.W tej chwili inżynier de Fossis przygalopował do niego.– Panie jenerale – rzekł – podkopu nie można robić.Pod warstwą ziemi skała leży.Tutaj trzeba by górników.Miller zaklął; lecz jeszcze nie dokończył przekleństwa, gdy znowu oficer z częstochowskiego szańca przybiegł pędem i salutując po żoł-niersku, ozwał się:– Największe działo nam rozbito! Czy zaciągnąć drugie ze Lgoty?NASK IFPUGZe zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG183Ogień istotnie osłabł nieco – muzyka rozlegała się coraz uroczy-ściej.Miller odjechał do swojej kwatery, nie rzekłszy ani słowa.Lecz nie wydał rozkazów wstrzymujących walkę.Postanowił zmęczyć oblężonych.Wszak tam w twierdzy zaledwie dwustu ludzi było załogi, on zaś miał ciągle świeżych żołnierzy do zmiany.Nadeszła noc, działa grzmiały bez ustanku! lecz klasztorne odpowiadały żywo, żywiej nawet niż w dzień, bo ognie szwedzkie wskazywały im cel gotowy.Nieraz bywało, że ledwie żołnierze obsiedli ogni-sko i wiszący w nim kocieł, gdy naraz nadlatywała z ciemności faskula klasztorna jakby duch śmierci.Ognisko rozbryzgiwało się w drzazgi i skry, żołnierze rozbiegali się z wrzaskiem nieludzkim i albo szukali przy innych towarzyszach schronienia, albo błąkali się wśród nocy, zziębli, głodni, przerażeni.Koło północy ogień klasztorny wzmocnił się tak dalece, że w pro-mieniu strzału ani podobna było rozpalić drewek.Zdawało się, że ob-lężnicy mówią mową dział następne słowa: „Chcecie nas zmęczyć.próbujcie, sami wyzywamy!”Wybiła godzina pierwsza i druga.Począł mżyć drobny deszcz w postaci mgły zimnej a przenikliwej, która zbijała się miejscami jakoby w słupy, kolumny a mosty, czerwieniące się od ognia.Przez owe fantastyczne słupy i arkady widać było chwilami groźne zarysy klasztoru, który się zmieniał w oczach; raz zdawał się wyższym niż zwykle, to znów jakoby zapadał w otchłań.Od szańców aż do jego murów wyciągały się jakieś złowrogie sklepienia i korytarze utworzone z mgły i ciemności, a tymi korytarzami nadlatywały kule śmierć niosą-ce.Chwilami całe powietrze nad klasztorem stawało się jasne, jakby je oświeciła błyskawica.Wówczas mury, wyniosłe ściany i wieże zary-sowywały się jaskrawo, potem znów gasły.Żołnierze poczęli patrzeć przed siebie z trwogą ponurą i zabobonną.Raz w raz też trącił jeden drugiego i szeptał:– Widziałeś? Ten klasztor zjawia się i znika na przemian.To nie ludzka moc!– Widziałem lepiej – mówił drugi.– Celowaliśmy tym właśnie działem, co pękło, gdy nagle cała forteca poczęła skakać i drygać, jakoby ją kto na linie do góry podnosił i zniżał.Celuj tu do takiej fortecy, trafiaj!To rzekłszy żołnierz rzucił szczotkę działową i po chwili dodał: NASK IFPUG184Ze zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG– Nic tu nie wystoimy!.Nie powąchamy ich pieniędzy.Brr!zimno! Macie tam maźnicę ze smołą, zapalcie, choć ręce ogrzejem!Jeden z żołnierzy począł rozpalać smołę z pomocą siarkowanych nici.Rozpalił naprzód kwacz, potem zaczął go z wolna zanurzać.– Zgaście światło! – zabrzmiał głos oficera.Lecz niemal jednocześnie rozległ się szum faskuli, potem krzyk krótki, urywany i światło zgasło.Noc ciężkie przyniosła straty Szwedom.Naginęło mnóstwo ludzi przy ogniach; w niektórych miejscach rozegnano ich tak, że niektóre pułki, raz wpadłszy w zamieszanie, nie mogły do samego rana przyjść do sprawy.Oblężeni, jakby chcąc okazać, że snu nie potrzebują, strzelali coraz gęściej.Brzask oświecił na murach twarze zmęczone, blade, bezsenne, ale ożywione gorączką.Ksiądz Kordecki w nocy leżał krzyżem w kościele; skoro świt, pojawił się na murach i błogi głos jego rozlegał się przy działach, na kortynach, koło bram:– Bóg dzień czyni, dzieci.Niech będzie światło jego błogosławione! Nie ma szkód ni w kościele, ni w zabudowaniach.Ogień ugaszo-ny, życia nikt nie stracił.Panie Mosiński! kula ognista wpadła pod kolebkę waszmościnego dzieciątka i zgasła, szkody mu nijakiej nie uczyniwszy.Podziękuj Najświętszej Pannie i odsłuż jej!– Niech będzie Jej imię wysławione! – odrzekł Mosiński – służę, jak mogę!Przeor poszedł dalej.Świtało już zupełnie, gdy stanął przy Czarnieckim i Kmicicu.Kmicica nie spostrzegł, bo przelazł na drugą stronę obejrzeć dylowania, które kula szwedzka nieco uszkodziła.Ksiądz zaraz spytał:– A gdzie to Babinicz? Zali nie śpi?– Ja zaś miałbym spać w taką noc! – odpowiedział pan Andrzej gramoląc się na mur.– Toż bym sumienia nie miał! Lepiej czuwać na ordynansie Najświętszej Panny.– Lepiej, lepiej, służko wierny! – odrzekł ksiądz Kordecki.Lecz pan Andrzej zobaczył w tej chwili połyskujące z dala mdłe światełko szwedzkie i zaraz zakrzyknął:– Ogień tam, ogień! rychtuj! wyżej! w nich psubratów!Uśmiechnął się ksiądz Kordecki jak archanioł, widząc taką gorliwość, i wrócił do klasztoru, by spracowanym polewki piwnej, smako-wicie kostkami sera kraszonej, podesłać.NASK IFPUGZe zbiorów „Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej” Instytutu Filologii Polskiej UG185Jakoż w pół godziny potem pojawiły się niewiasty, księża i dziad-kowie kościelni niosąc dymiące garnki i dzbany.Chwycili je skwapliwie żołnierze i wkrótce wzdłuż całych murów rozległo się łakome siorbanie.Chwalili też sobie ów napitek mówiąc:– Nie dzieje się nam krzywda w służbie u Najświętszej Panny! wikt zacny!– Gorzej Szwedom! – mówili inni – źle im było warzyć strawę tej nocy, gorzej będzie przyszłej.– Mają dosyć, psiawiary! Pewnie we dnie dadzą sobie i nam od-pocznienie.Już im teraz i armacięta musiały od ciągłego kichania po-chrypnąć.Lecz żołnierze mylili się, bo dzień nie miał przynieść spoczynku.Gdy rankiem oficerowie, przychodzący z raportami, donieśli Millerowi, że skutek nocnej strzelaniny jest żaden, że owszem, im samym przyniósł znaczne szkody w ludziach, jenerał zaciął się i kazał dalej ogień prowadzić.– Przecie się wreszcie znużą! – rzekł do księcia Heskiego.– W prochach ekspens niezmierny – odrzekł ów oficer.– Przecie i oni ekspensują?– Oni muszą mieć nieprzebrane zapasy saletry i siarki, a węgla sa-mi im dostarczymy, jeśli uda nam się choć jedną budę zapalić.W nocy podjeżdżałem pod mury i mimo huku słyszałem wyraźnie młyn, nie może to być inny młyn jak prochowy.– Każę do zachodu słońca strzelać tak mocno jak wczoraj.Na noc odpoczniem.Zobaczym, czyli poselstwa nie wyślą.– Wasza dostojność wiesz, że wysłali do Wittenberga?– Wiem, wyślę i ja po największe kolubryny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl