, Henry Kuttner Kraina Mroku (2) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak ja się tutaj znalazłem? Jak śmieli ci leśni zwiadowcy zbuntować się przeciwko mnie? Krew huczała mi w uszach, a cała ta leśna kraina wirowała przed oczyma.Kiedy odzyskałem równowagę, gotów byłem chwycić za broń i ściąć całe żniwo tych parweniuszy jak kosiarz pszenicę.Ale zaraziPo pierwsze: zdradziło mnie Zgromadzenie - przyjaciele na śmierć i życie.Dlaczego to zrobili, dlaczego? Kiedy sprowadzili mnie z powrotem z innego świata, z obcej krainy - Ziemi, byli raczej zadowoleni na mój widok.Leśnych ludzi mógłbym zabić, kiedy bym chciał, ale nie to było najważniejsze.Ganelon - to człowiek przebiegły.Mogę przecież potrzebować pomocy leśnych ludzi, kiedy będę się mścił.A potem, no cóż, potem.Intensywnie wysilałem pamięć.Cóż takiego mogło się wydarzyć, że Zgromadzenie obróciło się przeciwko mnie? Mógłbym przysiąc, że nie było to pierwotnym zamiarem Medei - zbyt szczerze witała mnie tutaj z powrotem.Mogła ulec wpływowi Matholcha, ale dlaczego, w imię czego? A może to sprawka Edeyrn albo samego Starca - Ghasta Rhymiego.W każdym razie dowiedzą się o swojej pomyłce tam przy wychodzącym w otchłań Złotym Oknie.- Edwardzie - kobiecy głos, słodki i wystraszony, dobiegł do mnie jakby z bardzo daleka.Przedzierałem się przez wiry szaleńczej furii i nienawiści.Nagle ujrzałem bladą twarz w aureoli falujących włosów, zakłopotane zielone oczy i przypomniałem sobie.Obok Arles stał jakiś obcy mężczyzna, którego zimne, szare oczy utkwione we mnie wywołały wstrząs, jakiego potrzebowałem, by wrócić do równowagi psychicznej.Patrzył na mnie tak, jakby mnie znał, to znaczy jakby znał Ganelona.Nigdy przedtem nie widziałem tego człowieka.Był niski i krzepki, wyglądał młodo pomimo przetykanej siwizną krótko ostrzyżonej brody.Miał bardzo silnie opaloną twarz, prawie na kolor ziemistego brązu.Ubrany w obcisły zielony kombinezon stanowił doskonałe uosobienie leśnego zwiadowcy, przemykającego się ukradkiem przez las, niewidzialnego i groźnego.Patrząc na jego potężne muskuły zrozumiałem, że może być z niego trudny przeciwnik.Sposób, w jaki mi się przyglądał, zdradzał bezgraniczną wrogość.Prawy policzek ściągała mu wyblakła, nieregularna blizna, wykrzywiając wąskie usta ku górze w sardonicznym, przylepionym na stałe grymasie.Za to w lodowatych szarych oczach nie było nawet cienia uśmiechu.Zauważyłem, że krąg leśnych ludzi cofnął się, otaczając nas jednak nadal pierścieniem i obserwując.Brodaty wyciągnął rękę i zamaszystym ruchem odsunął Arles za siebie.Zrobił krok naprzód w moją stronę, bez broni.- Nie, Lorrynie! - krzyknęła Arles.- Nie rób mu krzywdy.Lorryn gwałtownie zbliżył twarz do mojej twarzy.- To Ganelon! - stwierdził.Na dźwięk tego imienia przez otaczający nas leśny lud przeszedł szmer strachu i nienawiści.Zobaczyłem, jak ukradkiem dłonie przesuwają się w stronę rękojeści broni.Zauważyłem również, że twarz Arles zmieniła wyraz.Dawna przebiegłość Ganelona przyszła mi z pomocą.- Nie - powiedziałem, pocierając czoło.- Wszystko w porządku, jestem Bondem.Tamci ze Zgromadzenia dali mi jakiś narkotyk, który jeszcze działa.- Co to za środek?- Nie wiem - odpowiedziałem Lorrynowi.- Był w winie Medei, które wypiłem.Poza tym zmęczyła mnie ta długa wyprawa dzisiaj w nocy.Zrobiłem kilka chwiejnych kroków w bok i oparłem się o głaz, potrząsając jednocześnie głową, jak gdybym chciał wyzwolić się z tego stanu.Tylko czujnie nadstawiałem uszu.Cichy, podejrzliwy szept milkł stopniowo.Poczułem dotknięcie chłodnych palców.- Ależ, mój drogi - Arles zwróciła się do Lorryna - czy ty myślisz, że ja nie odróżniam Edwarda Bonda od Ganelona? Lorrynie, jesteś głupcem.- Gdyby nie byli jednakowi, przecież nigdy nie zamienilibyśmy ich - powiedział Lorryn szorstko.- Musisz być pewna, Arles, całkowicie pewna.Teraz szmer znów przybrał na sile.- Lepiej wiedzieć na pewno - szemrali leśni ludzie.- Nie możemy ryzykować, Arles.Jeżeli on jest Ganelonem, musi umrzeć.W zielonych oczach Arles znów pojawiła się wątpliwość.Odepchnęła moje ręce i przyglądała mi się.Nadal nie dowierzała.Odwzajemniałem każde jej spojrzenie.- No i co, Arles? - spytałem.- Wiem, że to niemożliwe, ale Lorryn ma rację - mówiła z drżeniem warg.- Wiesz równie dobrze jak my, że nie możemy ryzykować.Mieć z powrotem szatańskiego Ganelona, po tym wszystkim, co się wydarzyło, to byłaby klęska.Szatan, diabeł Ganelon.To prawda, nienawidził leśnego ludu, ale teraz pałał inną, jeszcze potężniejszą nienawiścią.Gdy miał chwilę zamroczenia, zdradziło go Zgromadzenie.Leśny lud może poczekać, ale zemsta - nie.To właśnie szatański Ganelon doprowadzi Caer Secaire i Zamek do zagłady, burząc go nad głowami Zgromadzenia!Będzie to wymagało prowadzenia przemyślanej gry [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl