, Gordon R. Dickson Smoczy rycerz T2 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I wtedy przy pomocy wojsk i Magii wyrzuci Anglików zupełnie, raz nazawsze.Odwrócił się, by spojrzeć na sir Raoula.- Raoulu - odezwał się - myślisz może, że mile byś widział wyparcie Anglików, nawettakim kosztem, ale powiadam ci, że nie jest to ani odpowiedni czas, ani odpowiedni sposób.Cowięcej, kraj pod rządami Malvinne'a nie będzie już Francją, jaką znałeś, ale cieknącym wrzodemna obliczu Europy, z którego rozprzestrzeni się zło, próbując zagarnąć nie tylko terytoriaprzylegające do waszego kraju, ale i ostatecznie Anglię i cały świat.A ponadto im dłużej będzieistniało to państwo, tym potężniejsze się stanie, aż nie będzie już można go powstrzymać.- Nie potrzebujesz mi tego mówić - odparł francuski rycerz.- Wiem, dobrze wiem, żegdzie dzieje się wedle woli Malvinne'a, nic dobrego z tego nie wynika.Ale co możemy zrobić?- Jest tylko jedna nadzieja - stwierdził Carolinus.Popatrzył znów na Jima.- I zakazanejest mi nawet doradzenie sposobu, w jaki to przeprowadzić, Jamesie.Sam jakoś musisz dotrzećna pole bitwy; w porę, by powstrzymać wojnę; tak aby żadna strona nie wygrała; zdemaskowaćfałszywego księcia i sprawić, że prawdziwy, tu obecny Edward zostanie rozpoznany w swoimmajestacie.Dopiero wstał świt, a chociaż całą noc byliście na nogach, doradzam wam wyruszyćbezzwłocznie.Powiedziałem Raoulowi, gdzie będzie miejsce spotkania, leży ono niedaleko polatej wcześniejszej bitwy pod Poitiers, Anglicy bowiem otrzymali wieści o nadciągających Fran-cuzach i skręcili na południe szukając lepszej pozycji obronnej.Jim nagle zdał sobie sprawę, że Mag powiedział prawdę; rzeczywiście dniało.Zdawałosię nieprawdopodobieństwem, że cała noc mogła przejść na ich ucieczce z zamku i wykładzieCarolinusa, ale brzask nadchodzącego dnia rozjaśnił już niebo na wschodzie, powodując, żebladły płomienie ogniska, które zapadło się i wypaliło tak, iż zostały z niego tylko żarzące sięwęgle.- Przygotowałem konie dla nas wszystkich - powiedział Raoul.- Mamy własne konie i ekwipunek w obozowisku - sprzeciwił się Brian.- Nie możemybyć teraz daleko od niego.- Istotnie, to blisko - odezwał się Bernard.- Mogę sprowadzić je w parę minut.- Tylko ekwipunek, Bernardzie - zarządził Raoul.Uśmiechnął się do nich złośliwie.-Byłoby to osobliwe, gdyby francuski rycerz we Francji nie mógł was zaopatrzyć w lepsze wierzchowce niż te, o które się wystaraliście.A ja mogę. Rozdział 31 Konie dla wszystkich odnosiło się do doprawdy bardzo dobrych zwierząt,wyekwipowanych w siodła, ogłowia i cały potrzebny sprzęt.Z konieczności wierzchowce byłyjednak przeznaczone wyłącznie dla ludzi.Secohowi i Araghowi nie pozostało nic innego, jaktylko podróżować własnym napędem.Dla smoka, który potrafił latać, nie stanowiło to problemu.Co zaś się tyczy wilka, beztrudności nadążał za końmi, wyraznie czerpiąc złośliwą uciechę z tego, że niepokoiły się, ilekroćzbliżył się do nich za bardzo.To rozmyślne straszenie koni doprowadziło do tego, że Jim musiałw końcu poprosić go, żeby przestał.Aragh nawet nie udawał, że nie rozumie, o czym mówi Jim.- Muszę przyznać, że miałem niezłą zabawę - wyznał wilk.- Jednak zważywszy naokoliczności i to, że mamy przed sobą ważne zadanie, zrobię, jak mówisz, Jamesie, i będętrzymał się nieco bardziej z dala.To znaczy, chyba że droga stłoczy nas razem, a wtedy, jeśliwasze duże, czworonożne gamonie będą się denerwować, że jestem za blisko, nie wiń mnie za to.- W takim przypadku - obiecał Jim - nie będę.Secoh nie mógł dotrzymać im krokupiechotą tak jakAragh.Smok, człapiąc na tylnych łapach, potrafił nadążyć za końmi idącymi stępa, choćnie bez pewnego wysiłku.Jednakże Raoul wykorzystywał otwarte połacie terenu, by puszczaćkonie kłusem.Jimowi, który mimo rocznego pobytu w tym świecie nie stał się jeszczeprawdziwym jezdzcem, sprawiało to nieco trudności.Ale Secohowi było jeszcze ciężej.Mógłbiec na tylnych łapach, zajęcie to pochłaniało jednak dużo energii i nie był doń odpowiedniozbudowany.Poza tym jego obecność płoszyła konie jeszcze bardziej niż obecność Aragha.Wreszcie znalezli rozwiązanie.Wysyłali Secoha przodem do miejsca, w którym miał się znimi spotkać.On udawał się tam na skrzydłach, a potem czekał ich nadejścia.Sprawdzało się tocałkiem niezle; smok leciał jakieś piętnaście minut do pół godziny drogi przed nimi i dołączał doreszty, kiedy przystawali, by dać odetchnąć koniom albo zjeść coś i wypić.Wciąż utrzymywała się słoneczna i ciepła, ale nie za ciepła pogoda.Zwietnie wyrabialisię z czasem i wkrótce przekroczyli szlak francuskiej armii.Widzieli ślady i słyszeli relacjenaocznych świadków spośród miejscowej ludności, do których sir Raoul mógł się zbliżyć, żeby ich przepytać.Ci sami osobnicy uciekliby przed Jimem i każdym z towarzyszy.Wszyscypotwierdzali, że armia była przynajmniej o dobre dwa dni drogi przed nimi.Trop wedługfrancuskich gospodarzy zdawał się zakręcać na zachód.Wszyscy zgodzili się, że to znaczy, iżFrancuzi dowiedzieli się, że brytyjskie wojska zmierzają w tym kierunku, i podążali teraz żwawoich śladem.- Nigdy nie udało ci się powiedzieć mi, skąd się tu wziąłeś.Powiedziałeś, że jesteś ambasadorem ? - zapytał Jim Secoha na jednym z popasów.Zatrzymywali się teraz częściej, pod pozorem odpoczynku dla koni albo zjedzenia czynapicia się czegoś, albo też z każdego innego powodu, jaki potrafili wymyślić.Prawda leżała wtym, że wszystkim, poza smokiem i sir Raoulem, śmiertelnie chciało się spać, a żaden nie chciałbyć pierwszym, który zaśnie w siodle [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl