,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez większość tego czasu pełniłem służbę w Edessie, ale widzia-łem się z nim kilkakrotnie, choć krótko.Nic mi nie wspominał o tym,że wysłano do mnie jakiś list.Nic nie wiedział także o twoich przej-ściach.Nigdy nie wymienił twojego imienia, a przecież rozmawiali-byśmy o twoim zniknięciu jako członka Zakonu, gdyby hrabia cośo nim wiedział.- Hugon zmarszczył brwi.-To bardzo dziwne, gdyżhrabia zasiada w Najwyższej Radzie, więc chyba powinien wiedziećo wszystkim, co mnie dotyczy.Saint-Omer machnął ręką.- Wcale nie, Hugonie.Rada mogła nie widzieć potrzeby informo-wania kogokolwiek innego o tym, czego żądała od ciebie rok wcze-śniej.W każdym razie nie mamy pojęcia, jakie wydano ci polecenia.Może jednak byłoby dobrze, gdybyś teraz ich zawiadomił, że znówjesteś osiągalny.- Zrobię to, możesz być tego pewny.Lucien de Troyes jutro wracado Szampanii, a tam zda sprawę bezpośrednio hrabiemu Hugonowi,jako jego przedstawiciel.Zaraz go poszukam i powiem mu, co odciebie usłyszałem, więc zaniesie wiadomość o nas obu.- Jest jednym z nas?- Oczywiście, inaczej nie powierzyłbym mu żadnych wieści.Jestode mnie dwa lata dłużej w Zakonie, ale pochodzi z regionu Argonne,więc mogłeś nigdy go nie spotkać.- Doskonale.Zatem jest członkiem Zakonu.- Saint-Omer pod-niósł się i przez chwilę stał chwiejnie, machnięciem ręki zbywszy pró-bę pomocy Hugona.- Nic mi nie jest.Jestem tylko zmęczony i robisię zimno.Teraz idz i znajdz tego Luciena de Troyes, i opowiedz muwszystko, żeby mógł przekazać, że nie masz pojęcia, jakie zadanie ciprzydzielono.Sam znajdę swoją pryczę.Spij dobrze, a jutro znów po-rozmawiamy.Hugon życzył przyjacielowi dobrej nocy i za jego radą poszedł szu-kać Luciena de Troyes.Rycerz kończył przygotowania do wyjazdu.Wspaniałe rzymskie pokoje, które hrabia i jego przedstawiciele zaj-mowali przez ostatnie trzy lata, teraz stały puste, meble wyczyszczonei zapakowane.Kroki Hugona odbijały się głośnym echem, gdy szedłpo mozaikowych posadzkach.Znalazł Luciena w małej sypialni przyfrontowych drzwiach kwatery.Rycerz wysłuchał go uważnie, po czymobiecał niezwłocznie złożyć relacje hrabiemu Hugonowi i poprosićgo, żeby przekazał ją starszyznie Najwyższej Rady.Następnego ranka Hugon patrzył, jak Lucien rusza do domu w to-warzystwie niewielkiej, lecz dobrze uzbrojonej świty, która skierowałasię ku wybrzeżu, gdzie czekał statek mający przewiezć ich na Cypr,a stamtąd kolejne etapy podróży miały zaprowadzić ich do chrześci-jańskiej ojczyzny.Wiedział, że teraz, kiedy przełamał milczenie, otrzy-ma nowe wieści od Zakonu.Na razie był gotów zadowolić się czeka-niem i pomagać przyjacielowi w powrocie do zdrowia i sił.Patrzył, ażrycerz z Troyes i jego oddział znikli mu z oczu, po czym odwrócił sięi skinął na Arlona, każąc mu przynieść do naostrzenia miecze i innąbroń.dd4- Jakaś damulka na rynku pyta o ciebie.De Payns oparł czyszczoną broń o kolano i spojrzał na Arlona spodchusty, która osłaniała jego głowę przed prażącym słońcem.- Znamy go?- Nie.Skąd mielibyśmy znać? To damulka, jak mówiłem.- Powiedziałeś mu, gdzie może mnie znalezć?- Masz mnie za głupca? Jeśli ma cię znalezć, zrobi to sam.Wiem,jak zasłużyć na twoje podziękowania.To cholernie ciężka praca.I nig-dy nie wolno nikomu mówić, gdzie cię można znalezć.A cała mojanagroda to twoje cięte uwagi.W tym momencie de Payns zauważył, że od tylnej bramy karawan-seraju ktoś się zbliża.Za nieznajomym szedł sługa wiodący osiołkaz przytroczoną do grzbietu drewnianą skrzynią.Hugon przyjrzał sięprzybyłemu - damulce, jak nazwał go Arlo.Był wysoki i różowiutki,jak wszyscy od niedawna przebywający w Zamorzu, którzy nie zdą-żyli przywyknąć do palącego słońca i piekących podmuchów gorące-go wiatru, ciskającego piaskiem trącym skórę jak tarka.Aatwo byłoich rozpoznać po nowych szatach, nieodpowiednich w tym klimacie,o zbyt żywych i jaskrawych kolorach, kolczugach i zbrojach wciąż lek-ko zardzewiałych od wilgoci chrześcijańskich krain i niedawnej prze-prawy przez morze.Mijały miesiące w pustynnym powietrzu, zanimtaka kolczuga przybrała matową od piasku barwę, świadczącą o tym,że jej właściciel długo już tu przebywa.Damulki były dziewicami pośród wilków, niewinnymi wśród sa-tyrów, bladymi i niedoświadczonymi neofitami, jeszcze nie wypróbo-wanymi w boju z najdzikszymi wojownikami na świecie.W Zamorzużartowano, że ich bladość jest skutkiem przestrachu na myśl o ataku-jącym janczarze w pełnym uzbrojeniu.Ten roztaczał charakterystyczną aurę świeżości.Jego ubiór wciążmiał czyste barwy, a jasne i entuzjastyczne spojrzenie zdradzało, żejeszcze nie widział wroga.Podszedł prosto do ogniska Hugona i zwró-cił się bezpośrednio do niego.- Szukam pana Hugona de Payns i powiedziano mi, że znajdę gotutaj.Wiesz, gdzie on może być?- Znalazłeś go.Hugon, siedzący na kamieniu przy ognisku, odłożył miecz o dłu-giej klindze, rękojeścią do siebie, po czym wstał, widząc zdumieniena twarzy przybyłego i znając jego przyczynę - miał bowiem na sobiestrój, jakiego nie nosili chrześcijańscy rycerze.Nosił długą i powiew-ną szatę pustynnych nomadów i gdy wstał, odrzucił na plecy kapturburnusa.- Jestem Hugon de Payns.A kim ty jesteś?Mężczyzna zrobił trzy kroki naprzód i przyklęknął na jedno kolanoprzy ognisku, wyciągając rękę i chwytając dłoń Hugona, zanim zasko-czony rycerz zdążył ją cofnąć.-Wybacz mi, panie, obcesowy ton, ale szukałem cię, od kiedyzszedłem na ląd w Jafie ponad miesiąc temu.- Spojrzał na Hugona,wciąż zbyt zaskoczonego, żeby zabrać dłoń.- Nazywam się Gaspardde Fermond.Trudno cię znalezć, mój panie.- Nie jestem twoim panem.Jestem zwyczajnym rycerzem na służ-bie hrabiego Hugona z Szampanii i powinieneś znalezć mnie bez tru-du.Nie ukrywam się, mieszkam z innymi rycerzami.Przybysz zaczerwienił się, ale skinął głową na te słowa, wciąż niepuszczając dłoni, którą de Payns usiłował wyrwać.- Wiem o tym, mój panie, lecz kiedy przybyłem tu pierwszy raz,pytając o ciebie, ktoś posłał mnie do Jerycha, przysięgając, że jesteśtam.- Mówiłem ci, nie jestem twoim panem.- De Payns przechyliłgłowę na bok, spoglądając na niego zmrużonymi oczami.- A terazpowiedz mi, dlaczego mnie szukałeś? Kto cię do mnie posłał?-Wybacz mi, mój panie, ale naprawdę jesteś moim panem.Twójojciec osobiście pasował mnie na rycerza i obdarował ziemią w swejbaronii, tak więc jestem twoim lennikiem.Co do tego zaś, kto mnieprzysłał, sądzę, że się domyślisz, jeśli tylko przypomnisz sobie, ktowie, że tutaj jesteś.Mówiąc te słowa, damulka poruszył palcami, zaciskając je na knyk-ciach Hugona i przesuwając w charakterystyczny sposób.De Paynsnie okazał zaskoczenia.Z obojętną twarzą odpowiedział takim samymgestem i w końcu zabrał dłoń, po czym wskazał mu pobliski kamień.- Usiądz, Fermondzie - powiedział - i przyjmij dobrą radę.Nigdynie rezygnuj ze sposobności skorzystania z odpowiedniego do siedze-nia głazu, wybierając miejsce na obóz.W tej krainie jest ich napraw-dę mało, a frankońscy rycerze niechętnie siadają na ziemi.Kamienieodpowiedniej wielkości do siedzenia są tu bardzo cenione.Jeśli pobę-dziesz tu trochę czasu, przekonasz się, jak prawdziwe to słowa.A terazusiądz i powiedz, co dla mnie masz.- Hugon wskazał kciukiem.- Tojest Arlo, także z Payns [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|