, Feist Raymond E & Wurts Janny Imperium 01 Córka Imperium 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Buntokapi ryknął na posłańca, by przyniósł duży dzbana kamelowej wódki.Tego nie potrafił sobie odmówić.Służący rozsunęli przegrody, wypełnili balię wrzątkiem i stanęli wpogotowiu z mydłem i ręcznikami.Buntokapi zdjął szaty i poklepał swój coraz wydatniejszy brzuch.Wziął kubek wódki z ręki służącego i osuszył go jednym haustem.Służący pracowali z trwożliwą uwagą.%7ładen z nich nie miał ochoty wziąć cięgów za to, żeprzypadkiem chlapnie mydlinami do kubka i zepsuje smak wódki.Poddawał się rozkoszom kąpieli.Ich ręce masowały jego napięte mięśnie, a gorąco wprawiałogo w senny nastrój.Rychło zapadł w drzemkę.Nagle powietrze przeciął krzyk.Bunto zerwał się jak oparzony, przewracając wódkę iochlapując służących mydlaną wodą.Gorączkowo jął szukać broni.Spodziewał się ujrzeć służących,szukających bezpiecznych kryjówek, i odzianych w zbroje ludzi stawiających się na wezwanie.Alewokół panowała cisza.Popatrzył na muzyków, którzy czekali na jego rozkaz, lecz kiedy już otworzyłusta, następny krzyk rozdarł ciszę.Zrozumiał.Mara rodzi jego syna.Rozległ się kolejny krzyk, a zawarty w nim ból niepodobnybył do niczego, z czym zetknął się w swoim krótkim życiu.Mężczyzni ranni w bitwie głośno, gniewnie krzyczeli albo jęczeli cicho i żałośnie.Ale ten dzwięk.Słychać w nim było agonię kogośtorturowanego przez samego Czerwonego Boga.Sięgnął po wódkę i stwierdził, że kubek zniknął.Służący odnalazł go szybko na podłodze,napełnił i włożył mu w dłonie.Opróżniwszy go, Buntokapi rzekł:- Idz, zobacz, czy z moją żoną wszystko w porządku.Służący wybiegł i Buntokapi dał znakiinnemu, by nalał mu wódki.Minęły długie chwile, w których odgłosy męki Mary wypełniały nocnąciszę.Wkrótce powrócił służący z wiadomością:- Panie, Nacoya mówi, że to trudny poród.Skinął głową i wypił znowu, czując drętwe ciepło wódki biegnące do żołądka.Znowu rozległsię krzyk, a w ślad za nim cichy szloch.Rozdrażniony wrzasnął, przekrzykując hałas:- Zagrajcie coś, żywo i głośno.Muzycy uderzyli w instrumenty, intonując marszową melodię.Skończyła się wódka.Buntokapi poirytowany krzykami Mary, które raz po raz wdzierały się w muzykę, odrzucił dalekokubek i dał znak, aby przyniesiono następny dzban.Przystawił go do ust.Zwiat zaczynał mu już wirować przed oczami.Krzyki zdawały się osaczać go niczym niedająca się odepchnąć fala nieprzyjaciół.Pił, dopóki zmysły nie otępiały.A potem siedział głupawouśmiechnięty, aż woda całkiem wystygła.Zatroskani słudzy popędzili podgrzać następne wiadra,ponieważ nie okazywał żadnej ochoty do wstania.* * *Z czasem świt posrebrzył przegrody pokoju.Wyczerpana po bezsennej nocy, Nacoyarozsunęła drzwi gabinetu i zerknęła do środka.Buntokapi spał w balii z zimną wodą; rozdziawił ustai chrapał na cały głos.Pusty dzban po wódce stoczył się na podłogę pod jego bezwładną ręką.Trzejmuzycy posnęli nad instrumentami, a słudzy stali jak pokonani żołnierze, ze zwisającymi pomiętymiręcznikami w dłoniach.Zatrzasnęła przegrodę z odrazą.Jakże wdzięczna była losowi, że pan Sezunie doczekał tej chwili, by zobaczyć dziedzica tytułu, Buntokapiego, pana Acomę, leżącego w takimstanie, kiedy jego żona nacierpiała się, by urodzić mu zdrowego syna i następcę. Rozdział dziewiątySidła- Mara! - gniewny krzyk Buntokapiego wdarł się w poranną ciszę niczym ryk rozjuszonegobyka.Grymas wykrzywił twarz Mary.Instynktownie rzuciła okiem na stojące obok dziecięcełóżeczko, ale mały Ayaki spał dalej, nie zważając na wrzaski ojca.Powieki mocno zacisnął, a krępenóżki i rączki zaplątał w okrycie.Po dwóch miesiącach obcowania z Buntokapim niemowlę potrafiłoprzespać spokojnie burzę z piorunami.Bez dwóch zdań był synem swego ojca: pulchny i z dużągłową, która w czasie porodu odebrała Marze chęć życia.Ten ogromny wysiłek doszczętnie jąwyczerpał.Mając ledwie osiemnaście lat, czuła się wciąż zmęczona, jak staruszka.Kiedy pierwszyraz zobaczyła syna, ogarnął ją smutek.W skrytości ducha miała nadzieję, że będzie to gibkie,zgrabne dziecko, takie, jakim musiał być w niemowlęctwie Lano.Jednak Buntokapi obdarzył jąmałym brutalem o czerwonej twarzy i okrągłej głowie, z obliczem pomarszczonym niczym twarzmalutkiego starca.Gdy tylko nabrał powietrza w płuca, rozdarł się, idąc w zawody ze swym ojcem, ijuż udawał to samo grozne spojrzenie.Lecz kiedy Ayaki spał, było to także jej dziecko.Będziemusiała wyplenić wszelkie cechy, jakie odziedziczył po Anasatich, a pielęgnować te pochodzące odAcomów.Nie pozwoli, aby był taki, jak jego ojciec.- Mara! - rozdrażniony krzyk Buntokapiego rozległ się tuż obok i przegroda do pokojudziecinnego rozsunęła się z trzaskiem.- Tutaj jesteś, kobieto.Szukam cię po całym domu.Wszedł jak chmura gradowa.Mara pokłoniła się pogodnie, z ulgą odkładając swe robótki.- Byłam przy naszym synu, mężu.Twarz Buntokapiego złagodniała.Podszedł do łóżeczka, w którym leżał zaniepokojonyhałasem chłopiec.Buntokapi wyciągnął rękę i przez moment Mara przestraszyła się, że zmierzwiczarne włosy chłopca, jak robił to z psami.Jednak jego mięsista dłoń delikatnie rozprostowałakołderkę, zwiniętą pomiędzy małymi nóżkami.Przesadnym szeptem, gdyż tak naprawdę Ayakasiego niełatwo było zbudzić, zapytała:- Czego sobie życzysz, mężu?- Muszę udać się do Sulan-Qu.eee, w interesach - Buntokapi wyprostował się znadłóżeczka, starannie udając brak entuzjazmu.- Nie wrócę na noc, być może nie będzie mnie takżejutro.Pokłoniła się ugodowo, ale nie umknął jej uwadze pośpiech, z jakim mąż wyszedł z komnaty. Nie trzeba było zbytniej przenikliwości, by odgadnąć, że męża nie zatrzymają w Sulan-Qu żadneinteresy.W ciągu ostatnich dwóch miesięcy coraz mniej czasu poświęcał posiadłości, aż zacząłotwarcie zaniedbywać obowiązki.Gdy Jican znowu przejął nadzór nad dobrami, informował o wszystkim swoją panią.Buntokapi nadal jednak wtrącał się w wyznaczanie przez Keyokego żołnierzy na różne posterunki.Na to nie mogła na razie nic poradzić, ledwo co zyskawszy nadzór nad domowymi sprawami.Z obrzydzeniem popatrzyła na robótkę, zadowolona, że pod jego nieobecność nie będziemusiała dla zachowania pozorów ciągnąć tego dalej.Coraz bardziej potrzebowała czasu, byobmyślać przyszłe posunięcia.Podejrzliwa natura jej męża częściowo ułatwiała to zadanie;Buntokapi na swój toporny sposób zdawał sobie sprawę, że talent Mary do handlu przyćmiewa jegozdolności w tej dziedzinie, i poprzestawał na pilnowaniu, żeby tylko nie miała zbyt wiele dopowiedzenia.Nigdy nie przyszło mu do głowy, że przed małżeństwem nie gorzej radziła sobie zesprawami wojskowymi.Dlatego też nie zamierzał wnikać w dziwne praktyki, jak choćby noszenieprzez Papewaio czarnej chusty.Pomimo urzeczenia rzemiosłem wojennym Buntokapi nigdy nie stałsię bliski swoim żołnierzom.Nie interesował się ich pochodzeniem, inaczej odkryłby, że niektórzyżołnierze Acomów to niegdysiejsi szarzy wojownicy.Nie miał dość wyobrazni, aby ogarnąć takiezmiany obyczaju, choć z drugiej strony zbyt często dawał dowody, że nie jest tylko prostymwojownikiem.Jednak nie miał ani cienia wyrafinowania - słuchając jego dudniącego śmiechu na dziedzińcu,kiedy zbierał swoją eskortę, zastanawiała się, co też próbował tak niezdarnie ukryć przed nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl