, Feist Raymond E Mistrz magii 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Martin, mimo że obezwładniał go strach, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył, zebrał resztki odwagi.– Nie będę stał i przyglądał się bezczynnie, jak z zimną krwią zarzynasz bezbronnych! – krzyknął.W odpowiedzi ponownie zabrzmiał daleki głos, w którym pobrzmiewał majestat pradawnych dziejów i odzyskana po­tęga.– Ci ludzie przybyli do mojego świata, Martin.Nikt nie ma prawa pożądać ziemi, która jest moim królestwem, która pozostaje pod moją władzą i której ja bronię, ja i tylko ja! Czy i ty, Martinie, chcesz wejść do mego świata? – Tomas odwrócił się na pięcie z nadludzką szybkością i na ziemię zwaliło się bez głów dwóch następnych Tsuranich.Martin nie wytrzymał i zaatakował, przebywając dzielącą ich przestrzeń jednym skokiem.Odepchnął Tomasa od więźniów.Wczepieni w siebie runęli na ziemię.Martin chwycił za nadgarstek ręki trzymającej złoty miecz.Martin, silny jak tur, który mógł nieść na plecach całymi kilometrami upolowanego byka, nawet nie mógł marzyć, by się równać z Tomasem.Z łatwością, jakby podnosił z ziemi niesfornego niemowlaka, Tomas odepchnął Martina, po czym błyskawicznie poderwał się na nogi.Łowczy znowu skoczył na niego, lecz tym razem Tomas czekał gotowy.Chwycił po prostu Martina za ubranie i przyciągnął do siebie.– Nikt nie będzie się sprzeciwiał mej woli – powiedział i cisnął Martina ponad łąką, jakby ten ważył dziesięć razy mniej niż w rzeczywistości.Leciał w powietrzu wysokim łu­kiem, machając rękami i nogami i starając się kontrolować upadek.Gruchnął o ziemię z głuchym sieknięciem wyciśnię­tego z płuc powietrza.Dolgan rzucił się mu na pomoc, ponieważ wszystkie Elfy nadal stały jak w transie, zahipnotyzowane wydarzeniami do­okoła.Wódz Krasnoludów chlusnął wodą z bukłaka w twarz Martina i potrząsnął nim energicznie, by mu przywrócić przy­tomność.Kiedy po chwili Martin doszedł do siebie, powitały go zduszone okrzyki przerażonych niewolników przyglądają­cych się rzezi Tsuranich.Potrząsając głową i mrugając oczami, starał się odzyskać ostrość widzenia.Potworne sceny rozgrywające się przed jego oczami pływały i rozmywały się w rozedrganym wirze.Kiedy wreszcie przejrzał, aż wciągnął powietrze przez zaciśnięte z przerażenia zęby.Tomas zwalił na ziemię ostatniego żołnierza i zbliżał się powoli do skurczonych i sparaliżowanych strachem niewolni­ków.Z przerażenia nie mogli wykonać najmniejszego ruchu.Oczami wychodzącymi z orbit patrzyli oniemiali na tego, który niósł im zagładę.W tym momencie przypominali Martinowi stadko saren schwytanych nagle nocą przez smugę światła.Z ust Martina wydobył się upiorny, gardłowy ryk, kiedy Tomas zabił pierwszego niewolnika, żałośnie wyglądającego, wątłego mężczyznę.Wielki Łowczy próbował zerwać się na nogi.W głowie mu wirowało.Dolgan pomógł mu, wspierając go swym ramieniem.Tomas wzniósł swój miecz i kolejny niewolnik padł mar­twy na ziemię.Złocista klinga błysnęła, wznosząc się znowu ku górze.Tomas wpatrywał się martwym wzrokiem w twarz następnej ofiary.Okrągłe ze strachu oczy, mały, nie więcej niż dwunastoletni chłopak, patrzył jak sparaliżowany, czekając na cios, który zakończy jego życie.Niespodziewanie czas jakby przerwał krępujące go więzy.W umyśle Tomasa pojawił się unieruchomiony obraz z prze­szłości.Przypatrywał się z uwagą ciemnej grzywie rozrzuconych w nieładzie włosów i wielkim, brązowym oczom chło­pca.Dziecko przykucnęło, przywierając do ziemi, i czekało na wiszącą ponad głową śmierć.Kręciło machinalnie głową, a usta powtarzały w kółko bezgłośnie jedno słowo: – Nie.nie.nie.W słabym świetle nad polanką Tomas ujrzał nagle starego ducha, niewyraźną wizję dawno zapomnianego przyjaciela.Więź, którą zapamiętał z najwcześniejszych lat dziecinnych, połączyła się na powrót ze świadomością [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl