, Feist R.E Adept magii 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– To był podstęp.Tak nie można.Oszukujesz! – wy­rzuciła z siebie jednym tchem.Kopała w tył bezradnie, a on zanosił się śmiechem.– Carline, nie wychodź tak daleko w przód.Zbyt się od­słaniasz.Nawet wtedy, kiedy wygląda to na łatwą zdobycz.Masz dobrą szybkość, ale za bardzo następujesz.Naucz się cierpliwości.Poczekaj, aż będzie czysta sytuacja, i wtedy do ataku.Nie wolno ci do tego stopnia tracić równowagi.Jeżeli zrobisz to w prawdziwej walce, już nie żyjesz.Pocałował ją szybko w policzek i bezceremonialnie ode­pchnął od siebie.Carline potknęła się, odzyskała z trudem równowagę i od­wróciła do Rolanda.– Łobuz! No, spróbuj teraz zadrzeć z królewską osobą.Obchodziła go powoli z lewej strony, trzymając miecz w po­gotowiu.Pod nieobecność ojca Carline wymusiła w końcu na bracie, aby zezwolił jej na pobieranie lekcji walki u Rolanda.Ostatni argument, którego użyła i który przechylił szalę zwy­cięstwa na jej stronę, brzmiał: “A co mam zrobić, jeżeli Tsurani wedrą się do zamku? Mam ich zaatakować igłami do wyszy­wania?” Arutha poddał się jej namowom bardziej dlatego, że miał już dosyć jej ciągłego marudzenia nad uchem, niż z prze­konania, że nauka walki może się jej kiedyś do czegoś przydać.Carline przypuściła nagle gwałtowny atak, mierząc wyso­ko.Zmusiła Rolanda do wycofania się w przeciwny koniec niewielkiego placyku na tyłach głównego zamku.Oparł się plecami o niski murek i czekał spokojnie.Rzuciła się w przód, a on w tym samym momencie zgrabnie odskoczył w bok.Owi­nięty materiałem koniec miecza Carline uderzył w mur w miej­scu, w którym stał przed chwilą.Przeskoczył koło niej i dla zabawy płaską stroną miecza klepnął w siedzenie.Stanął za jej plecami.– I nie trać panowania nad sobą, bo stracisz głowę.– Och! – krzyknęła gniewnie.Odwróciła się błyskawi­cznie.Stanęli naprzeciw siebie.Na jej twarzy malował się gniew pomieszany z rozbawieniem.– Ty potworze!Roland stał w pozycji gotowości z udawaną skruchą na twarzy.Zmierzyła krokiem dzielącą ich odległość i zaczęła powoli zbliżać się do niego.Miała na sobie, ku oburzeniu lady Mamy, ciasno opinające ciało męskie spodnie i krótką bluzę, ściągniętą w talii pasem do miecza.W ostatnim roku jej ciało zaokrągliło się i obcisły strój mógł być uważany za skandali­czny.Carline miała już osiemnaście lat i w żadnym razie nie można jej było nazwać dziewczynką.Stopy obute w czarne, sięgające kostek i wykonane na jej specjalnie zamówienie trze­wiki ostrożnie pokonywały dzielącą ich przestrzeń.Długie, błyszczące, kruczoczarne włosy, ściągnięte tasiemką w koński ogon, kołysały się rytmicznie na plecach w takt kroków.Roland bardzo lubił lekcje z Księżniczką.W swoich spot­kaniach odkrywali na nowo dobrą zabawę, a Roland dodatko­wo żywił cichą nadzieję, że jej uczucia przyjaźni do niego rozwiną się w coś więcej.Regularnie spotykali się, ćwicząc walkę mieczem lub udając się, wtedy kiedy Fannon uznał to za bezpieczne, na konne przejażdżki w okolicach zamku.Czas spędzony wspólnie wpływał na powstanie między nimi silnej więzi braterstwa, uczucia, którego w przeszłości Roland nie umiał osiągnąć.Chociaż Carline spoważniała bardzo, odzy­skała dawną żywość i poczucie humoru.Roland stał zatopiony w myślach.Zniknęła mała Księżni­czka, rozpieszczone i rozpaskudzone dziecko, które z nudów stało się kapryśne i żądało wszystkiego dla siebie.W jego miejsce pojawiła się młoda, rozsądna kobieta o silnej woli, utemperowanej trudnymi przejściami.Roland ocknął się i zamrugał oczami.Spojrzał w dół.Ostrze jej miecza miał przytknięte do szyi.Teatralnym gestem cisnął miecz na ziemię.– Pani, poddaję się! Zaśmiała się.– O czym tak marzyłeś, Rolandzie? Delikatnie odsunął jej miecz.– Wspominałem, w jaki szał wpadła lady Mama, kiedy po raz pierwszy pojechałaś konno w tym stroju i wróciłaś utyt­łana w błocie, nie wyglądając zupełnie na damę.Carline uśmiechnęła się na wspomnienie tamtego wydarzenia.– Myślałam, że chyba przez tydzień nie ruszy się z łóżka.– Odłożyła miecz.– Bardzo bym chciała wynaleźć jakiś powód, dla którego mogłabym częściej w nim chodzić.Jest taki wygodny.Roland kiwnął skwapliwie głową i uśmiechnął się szeroko.– I bardzo ponętny.Z teatralną przesadą odsunął się od niej o krok i przesunął powoli wzrok po okrągłościach kształtnego ciała.– Chociaż to akurat należy chyba zawdzięczać osobie, która go nosi.Zadarła nos do góry, patrząc na niego z dezaprobatą.– Jesteś, panie, łobuz i pochlebca.i stary rozpustnik.Zachichotał, schylił się i podniósł miecz.– Chyba wystarczy na dzisiaj, Carline.Nie jestem w sta­nie pogodzić się z więcej niż jedną porażką dziennie.Jeszcze jedna i ze wstydem przyjdzie mi opuścić na zawsze mury tego zamku.Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie.Złapała miecz.Spo­strzegł, że jego uwaga trafiła w cel.– Och! Ośmieszony przez dziewczynę? – Ruszyła na niego z wyciągniętym przed siebie mieczem.Zaśmiał się wesoło, przyjął pozycję do walki i cofał się wolno.– O pani, to wielce niestosowne.Zniżyła miecz, wpatrując się w niego gniewnym wzrokiem.– Od zajmowania się moim wychowaniem i manierami mam lady Mamę, Rolandzie.Nie pozwolę, żeby taki bufon jak ty mnie pouczał.– Bufon! – krzyknął i skoczył w przód.Przyjęła jego pchnięcie na klingę i zamachnęła się do uderzenia.Roland zatrzymał jej cios i pozwolił, aby jego ostrze ześlizgnęło się po jej broni.Stanęli tuż przy sobie, twarzą w twarz, w pozycji corps a corps.Roland chwycił wolną dłonią jej prawy nad­garstek i uśmiechnął się.– Nie dopuść nigdy, byś się znalazła w tej pozycji.Szarpała, usiłując się wyswobodzić, lecz on mocno trzymał.– Dopóki Tsurani nie zaczną wysyłać swoich kobiet, aby z nami walczyły, większość, z którymi przyjdzie ci się ewen­tualnie potykać, będzie od ciebie znacznie silniejsza, a z tej odległości będą mogli zrobić wszystko, na co im przyjdzie ochota.– Powiedziawszy to, przyciągnął ją bliżej siebie i po­całował.Odchyliła się do tyłu z wyrazem zdumienia na twarzy.Miecz nagle wypadł jej z dłoni.Z zadziwiającą siłą przyciągnęła Rolanda gwałtownie do siebie i pocałowała równie namiętnie.Kiedy oderwał się od niej i odsunął trochę, w jej spojrzeniu malowało się zdumienie pomieszane z tęsknotą.Na ustach po­jawił się ciepły uśmiech, oczy błyszczały.– Rolandzie, ja.– zaczęła miękko.W tym momencie po okolicy rozniosło się bicie w dzwon na alarm, a z murów, po drugiej stronie zaniku dały się słyszeć krzyki: “Atak! Atak!”Roland zaklął cicho pod nosem i odsunął się od Carline.– A niech to szlag trafi, żeby w takim momencie! Pośpiesznie ruszył w stronę przejścia wiodącego na główny dziedziniec.Obejrzał się przez ramię uśmiechając.– Pani, proszę, nie zapomnij, co chciałaś powiedzieć.Uśmiech znikł momentalnie z jego twarzy, kiedy spo­strzegł, że dziewczyna podąża za nim z mieczem w dłoni.– Carline, gdzie ty się wybierasz? – spytał śmiertelnie poważnym głosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl