,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lorn silnie i bezbłędnie wyczuwała tych, których szukała.Minąwszy wzgórza, ujrzała przed sobą wewnętrzny mur obronny.Gdzieś za nim, w dolnym mieście, krył się sierżant Sójeczka i jego drużyna.Przedzierając się przez gęsty tłum, jedną dłoń trzymała na pasie do miecza, drugą zaś masowała czerwoną, obrzękłą skórę wokół rany.Wartownik stojący przy Bramie Zgryzoty odsunął się od muru, o który się opierał, i zaczął spacerować powoli w kółko, uderzając butami o brukowce.Zatrzymał się, by poprawić spiczasty hełm.Poluzował rzemień o jedną dziurkę.Podszedł do niego drugi strażnik, starszy mężczyzna, niski i krzywonogi.– Niepokoją cię ci durnie? – zapytał, odsłaniając w uśmiechu więcej szczerb niż zębów.Pierwszy z żołnierzy wyjrzał za bramę.– Parę lat temu omal nie doszło tu do zamieszek – wyjaśnił.– Byłem przy tym – odparł starszy mężczyzna, spluwając na bruk.– Musieliśmy obnażyć nasze halabardy i przelać trochę krwi.To ich utemperowało.Nie sądzę, by zapomnieli o tej nauczce.Nie ma się czym przejmować.To nie jest twój stały posterunek, prawda?– Nie, zastępuję kolegę.– Tak to już jest, co? A gdzie zwykle stoisz?– Pod Barbakanem Despoty, od północy do trzeciego dzwonu – odpowiedział Niszczyciel Kręgu.Znowu poprawił hełm, licząc na to, że ukryte, przyjazne oczy dostrzegły jego sygnał.Kobieta, która przed kilkoma minutami weszła do miasta, znakomicie zgadzała się z podanym przez Węgorza rysopisem.Wiedział, że się nie myli.Wyglądała na wojowniczkę, ubierała się jak najemniczka i próbowała ukryć plamy krwi sączącej się z rany na barku.Spojrzał na nią jedynie przelotnie, lecz lata praktyki sprawiły, że to wystarczyło.Zauważył wszystko, czego kazał mu wypatrywać wysłannik Węgorza.– To cholernie ciężka służba – stwierdził stojący obok mężczyzna, spoglądając na Park Despoty.– A przecież byłeś tu już o świcie.– Pokiwał głową.– Te sukinsyny orzą w nas ostatnio bez litości.Podobno w mieście roi się od szpiegów imperium i podobnych typów.– Wcale się nie zanosi, żeby miało być lepiej – zgodził się Niszczyciel Kręgu.– Mam tu sterczeć jeszcze trzy godziny.Myślisz, że na potem dali mi trochę wolnego czasu, bym mógł wpaść w święto do żony i dzieciaków? – Żołnierz splunął raz jeszcze.– A gdzie tam.Staruszek Berrute będzie musiał stać i patrzeć, jak inni się bawią w jakimś cholernym majątku.Niszczyciel Kręgu wstrzymał oddech, a potem westchnął.– Mówisz o fecie u pani Simtal?– Masz cholerną rację.Pieprzeni rajcy będą zadzierać nosy, a mnie każą odgrywać posąg, chociaż nogi mam obolałe jak nie wiem co.Niszczyciel Kręgu uśmiechnął się do siebie.Sprzyjało mu szczęście.Jego towarzysz miał pełnić służbę dokładnie tam, gdzie chciał go wysłać Węgorz.Na dodatek staruszek żalił się na to głośno.– Potrzebują takich posągów – zauważył.– Czują się przy nich bezpieczniej.– Zbliżył się do Berrute’a.– Skarżyłeś się sierżantowi na chore nogi?– A po co? – burknął żołnierz.– On tylko przekazuje rozkazy.Sam ich nie wymyśla.Niszczyciel Kręgu spojrzał na ulicę, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym położył dłoń na ramieniu towarzysza i popatrzył mu w oczy.– Posłuchaj, ja nie mam rodziny.Dla mnie to taki sam dzień jak każdy inny.Zastąpię cię, Berrute.Ale zgłoszę się do ciebie, kiedy będę potrzebował chwili wolnego.W oczach starego żołnierza błysnęła szczera ulga.– Niech Nerruse cię błogosławi – rzekł, znowu się uśmiechając.– Umowa stoi, przyjacielu.Hej, nie wiem nawet, jak masz na imię!Niszczyciel Kręgu rozciągnął usta w uśmiechu i przedstawił mu się.Większość świętujących bawiła się na ulicach i szynk „U Quipa” był prawie pusty.Przyboczna Lorn weszła do środka i odczekała chwilę, by jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku.Dotarło do niej kilka przypadkowych głosów, połączonych ze stukotem drewnianych kart.Weszła do niskiego pomieszczenia.Zza szynkwasu przyglądała się jej tępym wzrokiem stara, rozczochrana kobieta.Przy stoliku pod ścianą siedziało trzech ludzi.Miedziane monety lśniły w blasku lamp pośród kałuż rozlanego piwa.Mężczyźni trzymali w dłoniach karty.Ten, który opierał się plecami o ścianę, miał na głowie skórzaną czapkę naznaczoną śladami płomieni.Podniósł wzrok, spojrzał Lorn w oczy i wskazał na puste krzesło.– Usiądź, przyboczna – powiedział.– Przyłącz się do gry.Zamrugała z wrażenia, a następnie ukryła szok wzruszeniem ramion.– Nie uznaję hazardu – odparła, siadając na rozklekotanym krześle.Mężczyzna spojrzał na trzymane w rękach karty.– Nie o to mi chodziło – uściślił.– Płot mówił o innej grze – mruknął ten, który siedział po lewej.Zwróciła się ku niemu.Był niski, chudy i miał grube nadgarstki.– Jak się nazywasz, żołnierzu? – zapytała cicho.– Skrzypek.Ten, który przegrywa, to Młotek.Czekaliśmy na ciebie.– Tak też sądziłam – odparła z przekąsem, odchylając się na krześle.– Jesteście zadziwiająco dobrze poinformowani, panowie.Czy sierżant jest gdzieś w pobliżu?– Sprawdza okolicę – wyjaśnił Skrzypek.– Za jakieś dziesięć minut powinien się zjawić.Wynajęliśmy w tej pułapce na szczury pokój na zapleczu.Tuż pod murem poziomu.– Podkopaliśmy się pod ten cholerny mur we dwóch ze Skrzypkiem – dodał Płot.– Ma u podstawy siedem stóp grubości.Po stronie Daru jest opuszczony dom.– Uśmiechnął się.– To nasze zapasowe wyjście.– A więc jesteście sabotażystami.A Młotek? To uzdrowiciel, zgadza się?Młotek skinął głową, nadal przypatrując się kartom.– No jazda, Skrzypek – odezwał się.– To twoja gra.Podawaj następną zasadę.Skrzypek pochylił się.– Dżokerem jest Rycerz Domu Ciemności – oznajmił.– On też otwiera grę.Chyba że ktoś ma Dziewicę Śmierci.W takim przypadku można otworzyć z połową puli i podwoić ją po wygraniu kolejki.Młotek położył na stole Dziewicę Śmierci i rzucił na środek blatu pojedynczego miedziaka.– No to zaczynajmy.Skrzypek podał mu następną kartę.– Dajemy pulę teraz, Płot, dwa miedziaki na głowę, a jeśli wyjdzie Herold Śmierci, będzie piekiełko.Lorn obserwowała przebieg dziwacznej gry.Ci ludzie grali Talią Smoków.Zdumiewające.Skrzypek wynajdywał improwizowane zasady, a mimo to karty na stole na jej oczach układały się w regularny wzór [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|