,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. 1 tak, moja droga, już widzę, że wszystkiego zabrać nie damy rady, chociażw normalnym kraju majątek można by za to dostać.Ale Poldzio prosił, żeby mujawnego świństwa nie robić.Utrzyma całość, powiada, pod warunkiem, że to bę-dzie zabytek.Muzeum regionalne, tak to nazwał, a różne hieny się na to rzucają.No, zresztą, sama z nim pogadaj.Rezultat pogadania był taki, że wywiezione z Błędowa pamiątki zmieściły siędo tej jednej karety.Resztę, choćby i z pieczęciami, Poldzio obiecał bezpiecznieprzechować do lepszych czasów, boć przecież taka bolszewicka głupota wiecznietrwać nie może.Co bez pieczęci, niech jaśnie panie biorą, byle szumu i hałasu nierobić. Myśli mama, że mamy prawo zabrać rzeczy panny Dominiki? spytałaniespokojnie Justyna w chwili pakowania skromnych szczątków mienia. Niekradniemy tego? Czy masz zle w głowie, moje dziecko? zgorszyła się Dorota. Skąd ciw ogóle przychodzi na myśl, że są tu jakieś rzeczy panny Dominiki? Pamiętam ją przecież.Gospodarstwa mnie uczyła.Ten sekretarzyk, w jejpokoju to stało, pisała przy nim, robiła rachunki. No i co z tego, że w jej pokoju, nie przyjechała tu przecież z własnymimeblami, domowe to było, tutejsze.Używała i tyle.Bo co.? Bo ja bym go wzięła dla siebie.Prześliczny jest, istne cudo! I wąski dosyć,u ciotki Barbary się zmieści. To bierz.Ale czekaj, opróżnić go trzeba, pełno w nim jakichś szpargałów.W tym miejscu córka wykazała więcej rozumu niż matka.31 Ale skąd, właśnie ze wszystkim! Mamo, to takie piękne, te rachunki, te opi-sy która kura jakie jajko zniosła, te wyliczenia cukru, pieprzu, mięsa, te przepisyna roladę, te recepty na zioła. Ależ bierz, jeśli chcesz! Szufladki i drzwiczki zamykane, czekaj, kluczy-ki. Są tutaj, na jednym kółku.Aż się dziwię, że nie zginęły, ona musiała byćnieziemsko porządna! Umarła, zdaje się, jakoś nagle, i niech mama popatrzy, za-dbała, żeby wszystko było na swoim miejscu! Bo jestem pewna, że to ona, naj-pierw zawiesiła na haczyku kluczyki, a potem położyła się, żeby umrzeć.Możenawet jakąś ostatnią wolę tu gdzieś zostawiła. Gdzie jej było do ostatniej woli, skoro nikogo nie miała na świecie westchnęła Dorota. Pamiętam ją lepiej niż ty, całe życie tu spędziła, sierotabez grosza.Nie miała szczęścia do przodków, trzy pokolenia, o ile wiem, samychutracjuszy i rozpustników, już jej dziadek stracił Błędów, a ojciec roztrwonił reszt-ki i umarł młodo.Matka jeszcze wcześniej.Powinowaci nam byli i dlatego babciawzięła ją do siebie.Co ja mówię, jaka babcia, babcia babci to była, małą dziew-czynką wzięła ją do siebie.W Justynie zalęgła się chęć upamiętnienia jakoś panny Dominiki, reliktu prze-szłości. Tym bardziej biorę całość.Panna Dominika też zabytek.Niech jej rachunkiprzejdą do historii. A proszę cię bardzo, niech przejdą.Skoro są kluczyki, wszystko możnazamknąć i niech przejedzie w dwóch częściach, góra i dół.Wezmę to biurkodla ojca, nie poznali się na nim.No i oczywiście książki.Tym sposobem uchowane jako tako resztki zawartości błędowskiego dworuulokowane zostały w trzech miejscach.Trochę w Kośminie, a trochę u Ludwikana Służewie i u Barbary na ulicy Madalińskiego.Zauroczona sekretarzykiem pan-ny Dominiki Justyna znalazła przedwojennego stolarza meblowego, który podjąłsię renowacji antyku.Rzecz oczywista, przy renowacji należało mebel opróżnićz całej zawartości.Nie pracująca zawodowo, nie cierpiąca z racji opieki Barbary zbyt wielkichbraków finansowych, nie zagęszczona mieszkaniowe dzięki przytomności umy-słu ciotki, Justyna wiodła życie, niedostępne całej reszcie społeczeństwa.Pięcio-pokojowe mieszkanie, oficjalnie zamieszkałe przez pięć rodzin, nie stanowiło soliw oku kwaterunku i miało szansę ocaleć w ludowej zawierusze.W porównaniuz ogólną sytuacją krajową jej egzystencja przypominała raj.Jedno grzeczne dziecko, Pawełek, stanowiło samą roztkliwiającą przyjem-ność.Anielka, siostra Bolesława, żywa, inteligentna i w najmniejszym stopniunie rozwydrzona, dostarczała rozrywki.Miała swój pokój, którego część, oddzie-32loną parawanami, zajmował Pawełek, drugi pokój należał do Barbary, w trzecimmieściła się sypialnia Justyny i Bolesława, czwarty, salon, stanowił teren wspólny.Piąty, cichutko i grzecznie, zajmowały dwie przygarnięte po wojnie, kompletniezramolałe staruszki, nie wiadomo jakim cudem jeszcze trwające na tym świecie.Marcelina, przedwojenna osobista służąca Barbary, mieszkała w służbówce przykuchni i niczego więcej od życia nie wymagała.Razem wziąwszy, było to istneniebo.Dla jeszcze większego, zgoła już nieziemskiego: problem zaopatrzenia nie ku-lał zbytnio, bo produkty podstawowe przychodziły z Kośmina.To schab kaszanka,to mostek cielęcy, to wołowe na pieczeń, to konfitury na miodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|