, John Fowles Mag 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale póki od nich nieusłyszę - nie uwierzę.Ze wszystkich sił przywoływałem obraz Julie w morzu, Julie w tych wszystkich chwilach,kiedy musiała być szczera; pocieszała mnie myśl o jej angielskości, o jej pochodzeniu z tej samej warstwyspołecznej co ja, o łączących nas wspomnieniach uniwersyteckich.Ktoś, kto sprzedałby siebie - nawetConchisowi - musiałby być pozbawiony poczucia humoru, obiektywnego spojrzenia na świat, byłby kimśpowierzchownym, nie zdającym sobie sprawy, co traci, wymieniając zasady przyzwoitości na luksus, rezygnującze spraw ducha dla zadowolenia ciała.Nie, nie nale\ało się tym pocieszać.Choć mój angielski naiwnysceptycyzm nie dopuszczał myśli o takiej europejskiej sprzedajności, to i tak zagadka pozostawała nie rozwiązana.Dlaczego te dwie czarujące dziewczyny godziły się z nieobecnością wielbicieli, akceptowały pobyt w tym klasztorze Conchisa? Julie była niewątpliwie pod jego wielkim intelektualnym wpływem, a poza tym to jegobogactwo.obie dziewczyny były wyraznie przyzwyczajone do luksusu, choć się do tego nie przyznawały.Dałemza wygraną. Usłyszałem, \e Hermes wychodzi przez rzadko u\ywane drzwi pod boczną kolumnadą i zabiera się do ichzamykania.Im szybciej przystąpię do działania, tym lepiej.Odwróciłem się i ruszyłem w stronę bramy,zeskoczyłem na placyk.Hermes zawołał:- Lunch, kyrios.Nie zatrzymując się machnąłem ręką: do diabła z lunchem.Przy chacie stał jego osiołek z przytroczonymiju\ workami.Wieśniak, jakby się bał nie wypełnić co do joty rozkazów Conchiisa, pobiegł w stronę osła.Poszedłem dalej nie zwracając na niego uwagi, choć widziałem, \e schyla się po coś, co le\y pod drzwiami chaty.Potem usłyszałem, \e mnie goni.Odwróciłem się z gniewem, aby kazać mu odejść, i zamarłem.Miał w ręku koszyk z sitowia.Ten sam, który towarzyszył Julie podczas naszej wspólnej niedzieli.Przyjrzawszy mu się zajrzałem Hermesowi w oczy.Podał mi go przymilnie.I powiedział po grecku: musisz gowziąć.Po raz pierwszy, odkąd go znałem, na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.Dalej się wahałem.Potem postawiłem torbę, wziąłem koszyk i otworzyłem go: dwa jabłka, dwiepomarańcze, dwie paczuszki w białym papierze i schowana w głębi butelka francuskiego szampana.Odsunąłemjedną paczuszkę, by zobaczyć markę: Krug.Spojrzałem ze zdumieniem.Hermes wypowiedział jedno słowo:- Perimeni.Pani czeka.I wskazał na skały za prywatną pla\ą.Spojrzałem, myśląc, \e zobaczę sylwetkę Julie.Wśród ciszysłyszałem warkot motorówki.Hermes potworzył to samo słowo.Kiedyś to zrozumiesz.śeby zachować pozór godności, doszedłem do wąwozu statecznym krokiem.Potem zacząłem biec.Tymrazem posąg Posejdona w słonecznym blasku wyglądał mniej majestatycznie.Z ręki Posejdona zwisała kartkapapieru, trzepocząc na wietrze jak zapomniana sztuka bielizny na sznurze.Na kartce narysowana była rękawskazująca kierunek skał.Przedarłem się przez krzaki w stronę pinii.56Drzewa rosły rzadko, zobaczyłem ją niemal od razu.Stała na brzegu skał, miała na sobie jasnobłękitnespodnie, ciemnogranatową bluzkę, ró\owy kapelusz od słońca i patrzyła w moją stronę.Pomachałem ręką,odpowiedziała mi, ale ku mojemu zdumieniu zamiast wyjść mi naprzeciw, zaczęła schodzić stromym zboczem izniknęła.Byłem zbyt podniecony, \eby się nad tym zastanawiać; mo\e chciała zasygnalizować jachtowi, \ewszystko się udało.Zacząłem biec.Nie więcej ni\ dwadzieścia pięć sekund upłynęło od chwili, gdy jązobaczyłem, do momentu, kiedy znalazłem się tam, gdzie ona poprzednio stała.Nie mogłem uwierzyć własnymoczom.Strome, mo\e dwudziestojardowe zbocze kończyło się urwistym stokiem.Nie widziałem, gdzie by się tumo\na ukryć, niewielkie głazy i kamienie, trochę niewysokich zarośli - a Julie znikła.Jej ubranie rzuciłoby mi sięw oczy, gdyby.postawiłem koszyk i torbę i ruszyłem w kierunku, w którym poszła.Nic to nie dało.Nigdzie nie było skał, ukrytego wąwozu.Znalazłem się na urwistym brzegu; nie, tędy mógłby zejść tylko alpinista, i to zpomocą liny.Sprzeciwiało się to wszelkim prawom fizyki.Julie rozpłynęła się w powietrzu.Spojrzałem na jacht,wciągano właśnie na pokład motorówkę, stało tam z dziesięć osób, załoga i pasa\erowie, jacht ruszył z wolna wmoim kierunku, jeszcze raz zostałem wykpiony.Nagłe tu\ za sobą usłyszałem teatralnie brzmiący kaszel.Odwróciłem się.co za niezwykły widok.Wpołowie zbocza zobaczyłem wystające z ziemi głowę i ramiona Julie.Opierała się łokciami o skałę.Za nią jakponura czarna aureola widniało jakieś koło.Ale ona śmiała się łobuzersko.- Czy coś zgubiłeś? Mo\e ci pomóc szukać?- Chryste Panie!Podszedłem do niej i zatrzymałem się o jakieś sześć stóp.Ona wcią\ się śmiała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl