,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy przechodziłem wzdłuż drutów, patrzyłem w jej okno lub drzwi.Gdy mnie zobaczyła, uśmiechała się i oboje robiliśmy nieznaczny ruch głową oznaczający powitanie.Robiłem to dyskretnie, żeby nie zauważył esesman stojący na posterunku i żeby nie widzieli inni więźniowie.Lubili ją wszyscy za jej mądre oczy, patrzące na nas z litością i współczuciem.Opowiadał mi jeden więzień, że widział ją raz w naszym obozowym szuhausie, do którego wezwano go na przesłuchanie.Widział, jak prowadzili ją esesmani na przesłuchanie, że jakoby miała ona w jakiś sposób pomagać więźniom.On też miał z nią porozumienie wzrokowe i mówił, że przed tym przesłuchaniem rozmawiała ona z więźniami.Po przesłuchaniu dopiero nabrała wody w usta i rozmawiała tylko oczami.Mnie i to dawało pewne zadowolenie.Wielkim dla mnie przeżyciem było spotkanie ze Stefkiem Krukowskim.Przyszedł do mnie jakiś więzień i powiedział, żebym szybko pędził na rampę, bo tam jest mój przyjaciel z Mauthausen.Przyjechał samochodem w asyście esesmanów i rozdaje chłopakom tytoń, żeby mnie szukali.Popędziłem na rampę kolejową - a nie było to od tunelu daleko.Gdy dobiegałem, samochód ciężarowy już ruszał.Krzyknąłem na Stefana, którego zobaczyłem na tyle platformy.Samochód zatrzymał się i Stefek wysiadł.Wy żarty i elegancko ubrany.Samochód z esesmanami czekał, a my rozmawialiśmy.Stefek był kapem w magazynie bieliźnianym i mundurowym dla SS - tak jak Heniek B.w Gusen.Tylko że Stefan - jak dowiedziałem się od niego po wojnie - doszedł do tego własnym sprytem i przemysłem, a nie dzięki poparciu i splotowi pewnych okoliczności, jak Heniek B.Rozmowa była krótka.Stefek mówił:- Powiedziałem szoferowi, że mam tu brata, i kazałem szukać ciebie, a nie wiedziałem, gdzie pracujesz.Pytałem się o ciebie w Mauthausen tych, co przybyli z Gusen.Powiedzieli mi, że nie żyjesz, ale ja im nie wierzyłem i tu kazałem ciebie szukać.Przyjechaliśmy po mundury na rampę.Odpowiedziałem mu, że był czas, gdy było mi ciężko, ale teraz po wyglądzie może ocenić, jak mi się żyje.No i najważniejsze, że żyjemy; teraz chyba dociągniemy do końca.Stefka w Mauthausen nazywali królem prominentów.Zorganizował się bardzo dobrze i dużo ludziom pomagał - ma też obecnie wielu obozowych przyjaciół - ale najlepszym przyjacielem nazywa on mnie, i dla mnie Stefek jest najlepszym przyjacielem, jakiego w życiu swym do chwili obecnej miałem.Nie rozmawiałem z nim wtedy dłużej jak 5 minut, bo szef jego machał ręką wołając:- Sztefek, komm!Ucałowaliśmy się.Stefan dał mi wyciągnięte z kieszeni kilka paczek tytoniu i papierosów.Nie chciałem brać, ale wcisnął mi w ręce mówiąc, że mu to zostało z tego, co miał rozdać, żeby mnie szukali.Gdy samochód już ruszył, krzyknął jeszcze:- Trzymaj się! Do zobaczenia na wolności!- Do zobaczenia na wolności! - odkrzyknąłem mu.- Już niedługo! - krzyknął jeszcze, i drugi raz zobaczyliśmy się dopiero na wolności, w Warszawie.Był wtedy lipiec 1944 r.Dużym urozmaiceniem były dla nas codzienne alarmy lotnicze w dzień.Trwał taki alarm od jednej do trzech godzin.W czasie alarmu wszystkich pędzono do tuneli.Gdy ogłaszali alarm, właziłem na rusztowanie i kładłem się na desce z marynarką pod głową.Wykorzystywałem alarmy na wypoczynek.Mimo poprawy warunków nie zaniedbałem wykorzystywania każdej dogodnej chwili do odpoczynku.Mimo gwaru na dole spałem sobie spokojnie na swojej desce, a ci z dołu patrzyli się i kombinowali, czy spadnę na dół, czy nie.Szczególnie wtedy, gdy przewracałem się z jednego boku na drugi.Deska była twarda i było zimno w tunelu, ale co spałem, to spałem.Nalotów nie było, były to tylko przeloty samolotów.W tunelach światło paliło się.Ale doszło do tego, że słyszeliśmy huk bomb bombardowanego Linzu, odległego o 24 km.Wtedy gasły w tunelach światła.Stasiu, urywaj się z tunelu w czasie alarmu! Tu bez alarmu zawalają się stropy i zabijają ludzi.Jak padnie chociaż jedna bomba, to będzie “familijny klops”.Niech tu uciekają ci, którzy nie znają tuneli.Może bezpiecznie było w tym miejscu, gdzie już ściany i strop obłożone były kamieniami - ale tam dalej to na pewno nie.Gdy wszyscy uciekli do tuneli, ja - gdy tylko zawyła syrena - gnałem na nasyp wysypiska i siadałem między wózki albo pod kapeluszem wózka.Gdy ogłaszano alarm, lokomotywa zabierała wszystkie stojące na zewnątrz wagoniki i wywoziła je jak najdalej od wejścia do tuneli.Przyjemnie tu było.Słońce, powietrze, i - samoloty aliantów, które leciały fala za falą i waliły bomby na Linz.Słychać było wybuchy, a nawet widać było maleńkie dymy wybuchów.To była radość - widzieć to własnymi oczami.Raz tylko miałem stracha.W pobliżu, nad Dunajem, była zapora artyleryjska i przez tę zaporę musiały samoloty przelecieć.Niebo było usiane dymkami wybuchów, białymi i czarnymi.Wokół padały odłamki pocisków artylerii przeciwlotniczej.Naliczyłem wtedy ponad l 200 samolotów - i więcej już nie liczyłem, chociaż szły one dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|