, de musset alfred spowiedŸ dziecięcia wieku 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zacząłem stawić przyjemności, które można znalezć tylko w tym mie-ście; bale, teatry, rozrywkę na każdym kroku.Krótko mówiąc, skoro czujemy się szczęśliwi,nie widzę, czemu mielibyśmy zmieniać miejsce: co do mnie, nie myślę wyjeżdżać tak rychło.Spodziewałem się, że Brygida będzie obstawać przy genewskim projekcie, i w istocie taksię stało.Nalegała wprawdzie dość słabo, ale na pierwsze słowa udałem, że się poddaję; na-stępnie, zmieniając przedmiot, zacząłem mówić o rzeczach obojętnych, jakby tamto było za-łatwione. Czemu - dodałem - Smith nie miałby jechać z nami? Prawda, ma tu zajęcia, które gotrzymają, ale czyż nie może dostać urlopu? Zresztą talenty, które posiada, a z których nie chcekorzystać, czyż nie powinny mu zapewnić wszędzie swobodnej i przyzwoitej egzystencji?Niech jedzie z nami bez ceremonii; powóz jest duży, ofiarujemy mu miejsce.Trzeba, abymłody człowiek przetarł się w świecie; nic smutniejszego w jego wieku niż zamykać się wciasnym kole.Nieprawdaż? - zwróciłem się do Brygidy.- No, moja droga, może ty uzyskaszto, czego by mnie odmówił; nakłoń go, aby nam poświęcił jakie sześć tygodni.Odbędziemypodróż razem, a wspólna przejażdżka po Szwajcaria pozwoli mu z tym większą przyjemno-ścią powitać swój gabinet i pracę.Brygida poparła mnie, jakkolwiek brała to jedynie za żart.Smith nie mógł opuścić Paryżapod grozą utraty miejsca, nie bez żalu tedy odmówił, przytaczając ten powód.Kazałem przy-nieść butelkę dobrego wina i tak, wśród moich nalegań, pół żartem, pół serio, rozbawiliśmysię wszyscy troje.Po obiedzie wyszedłem na kwadrans, aby się upewnić, że wykonano merozkazy; wróciłem z wesołą miną i siadając do klawikordu, zaproponowałem nieco muzyki. Zostańmy wieczór w domu - rzekłem - wierzcie mi, nie chodzmy do teatru; nie jestemzdolny współdziałać z wami, ale umiem słuchać i rozumieć.Gdyby się Smith nudził, każemymu grać i spędzimy czas milej niż poza domem.Brygida nie dała się prosić; chętnie zaczęła śpiewać, Smith towarzyszył jej na wiolonczeli.Podano poncz, niebawem płomień palącego się rumu rozweselił nas swoim blaskiem.Odklawikordu przenieśliśmy się do stołu, znalazły się i karty.Wszystko poszło, jak sobie ży-czyłem; zapanowała atmosfera szczerej zabawy.114 Miałem oczy wlepione w zegar i czekałem niecierpliwie, aż wskazówka wskaże dziesiątą.Pożerał mnie niepokój, ale miałem tę siłę, aby go nie zdradzić.Wreszcie chwila nadeszła;usłyszałem bicz pocztyliona i odgłos kopyt w dziedzińcu.Brygida siedziała obok; wziąłem jąza rękę i spytałem, czy jest gotowa do drogi.Spojrzała zdziwiona, myśląc zapewne, że tożarty.Odparłem, że w czasie obiadu wydała mi się tak zdecydowana, iż nie zwlekając posze-dłem zamówić konie; w tym właśnie celu wyszedłem.Równocześnie wszedł służący zoznajmieniem, iż rzeczy już w powozie i że czekają tylko na nas.- Czy to serio? - spytała Brygida - chcesz jechać tej nocy?- Czemu nie - odparłem - skorośmy się zgodzili oboje, że mamy opuścić Paryż?- Jak to! teraz? w tej chwili?- Oczywiście; czyż wszystko nie jest gotowe od miesiąca? Widzisz przecie, że trzeba byłojedynie przytroczyć walizy; z chwilą gdy stanęło na tym, że nie zostajemy, czyż nie lepiejjechać jak najprędzej? Uważam, że trzeba wszystko robić w ten sposób, niczego nie odkładaćdo nazajutrz, Jesteś dziś wieczór w wenie do podróży: chwytam tedy sposobność.Po co cze-kać i zwlekać bez końca? Nie mógłbym znieść tego życia.Chcesz jechać, nieprawdaż? Jedz-my; to zależy tylko od ciebie.Zapanowała chwila głębokiego milczenia.Brygida podeszła do okna, ujrzała, że w istociezaprzężono, Mój ton zresztą nie mógł zostawić żadnej wątpliwości.Mimo że postanowieniebyło nagłe, ostatecznie wyszło ono od niej: nie mogła się zaprzeć własnych słów ani wymy-ślić przyczyn do odwłoki.Jakoż powzięła decyzję; zadała mi kilka pytań jakby dla upewnie-nia się, czy wszystko w porządku; po czym widząc, iż niczego nie zaniedbano, rozejrzała sięwkoło.Wzięła szal i kapelusz, odłożyła je, przepatrzyła jeszcze pokoje. Jestem gotowa -rzekła - służę ci; jedziemy więc? mamy jechać? Wzięła światło, przeszukała mój pokój,swój, otworzyła kufry i szafy.Poprosiła o klucz od sekretarzyka, który, jak mówiła, zarzuciłsię jej.Gdzież mógł być? Miała go w ręku przed godziną. Prędko, prędko, jestem gotowa,powtarzała w nadzwyczajnym podnieceniu.Jedzmy, Oktawie, chodzmy. To mówiąc szukałaciągle; podeszła wreszcie, aby usiąść obok nas.Siedziałem na kanapie i patrzałem na Smitha stojącego przede mną.Nie zmienił zachowa-nia, nie wydawał się zmieszany ani zdziwiony, ale dwie krople potu spływały mu po skro-niach.Słyszałem, jak w palcach jego trzeszczy kościany żeton, który trzymał w ręku; kawałkiupadły na ziemię.Wyciągnął ku nam ręce. Szczęśliwej podróży, przyjaciele! - rzekł.Znów zapanowało milczenie; przyglądałem się wciąż Smithowi, czekałem, aby dodał sło-wo. O ile tu jest jakaś tajemnica - myślałem - kiedyż ją przejrzę, jeśli nie w tej chwili? Mu-szą ją oboje mieć na ustach.Niech wyjdzie z nich bodaj cień, a pochwycę ją. Słuchaj, Oktawie - rzekła Brygida - gdzie sądzisz, że się zatrzymamy? Napisze pan donas, nieprawdaż, panie Henryku? Nie zapomni pan o mej rodzinie i zrobi pan w tej sprawie,co pan będzie mógł?Odpowiedział wzruszonym głosem, ale z pozornym spokojem, że zobowiązuje się z całegoserca być jej pomocny i że dołoży starań w tej mierze. Nie mogę - rzekł - ręczyć za nic,wobec listów, które pani otrzyma, nadzieja niewielka.Ale nie będzie to z pewnością mojawina, gdybym mimo wszystko nie mógł pani rychło przesłać pomyślnej wiadomości.Niechpani liczy na mnie, jestem jej szczerze oddany.Dodawszy jeszcze kilka uprzejmych słów dla nas obojga, miał się ku wyjściu.Wstałem iwyprzedziłem go; chciałem ostatni raz zastawić ich jeszcze chwilę razem.Ledwie zamknąłemdrzwi, ogarnięty szałem zawiedzionej zazdrości, przylgnąłem czołem do dziurki od klucza.- Kiedy panią zobaczę? - spytał Smith.- Nigdy - odparła Brygida - bądz zdrów, Henryku.Podała mu rękę.Skłonił się, podniósł rękę do ust.Ledwie miałem czas rzucić się w tył wciemności; minął mnie nie widząc i wyszedł.115 Zostawszy sam z Brygidą, uczułem w sercu bezgraniczny smutek.Czekała na mnie zpłaszczem przewieszonym przez ramię; wzruszenie malujące się na jej twarzy zbyt było ja-sne, aby się omylić.Znalazła klucz, którego szukała; sekretarzyk był otwarty.Siadłem z po-wrotem przy kominku.- Słuchaj - rzekłem - zawiniłem tyle wobec ciebie, iż trzeba mi czekać i cierpieć bez pra-wa do skargi.Odmiana twoja wtrąciła mnie w taką rozpacz, że nie mogłem się powściągnąć,aby nie spytać o przyczynę; dziś już nie pytam.Czy bardzo ci ciężko wyjechać? powiedz tyl-ko; poddam się.- Jedzmy! jedzmy!- odparła.- Jak zechcesz, ale bądz szczera [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl