, Brust Steven Vald Taltos 01 Jhereg 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem już wiedział.Nawet ja poczułemw umyśle radość świadomości przebywającej w użytej broni Morgantich.Alierą krzyknęła.Mogło to być zagrane, mogło być prawdziwe, ale był tonaprawdę przerazliwy krzyk.Wstrząsnął mną, ale bardziej zszokował mnie wyrazjej twarzy, gdy ostrze zagłębiło się w jej ciało.Mellar próbował je wyszarpnąć, aleokazało się to niemożliwe  sztylet po prostu nie chciał wyjść.Aliera osunęła sięna posadzkę i umilkła.Sztylet bez oporu opuścił jej ciało i teraz Mellar stał nadzwłokami z bronią Morgantich w garści i tak głupim wyrazem twarzy, że miłobyło popatrzeć.183 Przez sekundę panowała cisza i bezruch.Mellar gapił się na sztylet.Ja i dru-gi ochroniarz znieruchomieliśmy o dwa kroki od niego i gapiliśmy się na niego.A wszyscy pozostali gapili się albo na nas, albo na ciało Aliery.Do Mellara do-tarło, że właśnie stracił ochronę Morrolana  teraz każdy mógł go zabić, tylkomusiał się pospieszyć, bowiem gdy tylko Morrolan dowie się, co zaszło, zrobito własnoręcznie.Cały plan szlag trafił i pozostało mu tylko jedno  ucieczka.Mając czas i pieniądze, wymyśli coś nowego, ale najpierw musi przeżyć.I w tym momencie  zgodnie z moimi oczekiwaniami  wystarczył dro-biazg, by panika wzięła górę nad rozsądkiem.A tym drobiazgiem była podjęta nachama przez Daymara próba sondowania psychicznego.Mellar ją poczuł, krzyknął i spanikował. Wydostań nas stąd!  polecił.Niestety mnie.Ponieważ byłem na to przygotowany, nie zareagowałem w żaden sposób.Ga-piłem się nadal na leżącą na podłodze Alierę z tak głupim i zszokowanym wyra-zem twarzy, na jaki tylko mogłem się zdobyć.Iluzja ma to do siebie, że mimikęi gesty powtarza niezwykle wiernie.Tłum zaczynał reagować i miałem nadzie-ję, że Nekromantka nie dopadnie Mellara przed teleportacją.On też zdał sobiesprawę z niebezpieczeństwa, bo polecił mojemu towarzyszowi: Rusz się! Zabieraj nas stąd!W jego głosie słychać było panikę.Równocześnie jednak coś musiało do niego dotrzeć, gdyż odwrócił się kumnie i wytrzeszczył oczy.Albo iluzja Daymara przestawała działać, albo czymśmusiałem wzbudzić jego podejrzenia, bo zaczął się cofać, gdy sala wokół naszniknęła.Musiałem podjąć błyskawiczną decyzję.Gdyby Mellar zwrócił się do dru-giego ochroniarza, nadal niczego by nie podejrzewał i nie byłoby problemu zabiłbym go i spróbował dogadać się z ochroniarzem.Albo jego także spróbo-wałbym zabić, gdyby mi się nie udało.Teraz sytuacja wyglądała odmiennie mogłem zlikwidować tylko jednego z nich w tak krótkim czasie.Gdybym spró-bował równoczesnego ataku na obu, istniała zbyt duża szansa, że nie zabiłbymżadnego z nich.Problem sprowadzał się do tego, kogo wybrać.Mag zajęty byłblokadą uniemożliwiającą wyśledzenie miejsca docelowej teleportacji za pomocąmagii, za to Mellar już sięgał po broń.Mimo to zdecydowałem, że pierwszymcelem będzie mag-ochroniarz.Powodów było kilka.Po pierwsze, gdybym się z nim nie dogadał, byłby groz-niejszym przeciwnikiem, bo umiejętności magiczne dawały mu zbyt wielką prze-wagę.Po drugie, Mellara musiałem zabić tak, by nie można go było przywrócićdo życia.Nie jest to łatwe, jeśli ma się do czynienia ze świadomym tego i nadodatek przygotowanym do starcia przeciwnikiem.Gdybym zdołał go zabić, alenie ostatecznie, ochroniarz na pewno nie gadałby ze mną, tylko walczył.A gdy-184 by mnie pokonał, wystarczyłoby, żeby ożywił Mellara lub teleportował się wrazz jego ciałem do kogoś, kto to potrafi, i cała akcja poszłaby na marne.W rzeczywistości nie przeprowadziłem naturalnie całego tego wywodu my-ślowego świadomie  wniosek, że należy zabić maga, pojawił się nagle w moimumyśle i wprowadziłem go natychmiast w życie.Prawą ręką sięgnąłem po rapier,lewą po trzy zatrute strzałki.Cisnąłem je i rzuciłem się w tył.Pierwszy cios Mellara był chybiony  znalazłem się poza zasięgiem ostrza.Przewróciłem się na ziemię i poderwałem, równocześnie wyciągając rapier.I za-blokowałem w ostatnim momencie drugi cios, który rozłupałby mi czaszkę.Miał chłop krzepę  klingi zadzwoniły aż miło.A zaraz potem usłyszałemprzyjemny odgłos walącego się na ziemię ciała.Ochroniarza miałem z głowy nawet jeśli nie ostatecznie, to na pewno na czas walki.Praktycznie dopiero wówczas zdałem sobie sprawę z tego, gdzie się znalezli-śmy.A znalezliśmy się na polanie w dżungli, czyli jakieś trzysta mil od CzarnegoZamku albo sto mil na zachód od Adrilankhi.Oznaczało to, że bez Pathfinderaprzyjaciele nie zdołają wyśledzić teleportu dość szybko, by mi pomóc.Należałozałożyć, że mag zdążył dokończyć blokadę, Aliera tak szybko nie stanie na nogi,więc zdany byłem wyłącznie na własne siły.Nie były to miłe założenia, ale za torozsądne.Mellar zaatakował ponownie.Cofnąłem się, mając nadzieję, że nie mam zaplecami niczego, o co mógłbym się potknąć.Nie żywiłem złudzeń  nie byłemrównie dobrym szermierzem jak on, a na dodatek żołądek niedwuznacznie da-wał mi do zrozumienia, że na długo ma dość teleportów, niekoniecznie własnych.Nawet te w cudzym wykonaniu przestały mu odpowiadać.W związku z tym mnó-stwo energii poświęcałem na walkę z nim i śledzenie ruchów przeciwnika, a niena pojedynek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl