, Brown Dan Anioly i demony(1) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak nawet oni byli zgodni, że jeśli chodzi o zwalczanie nieprzyjaciół Boga, to jest on człowiekiem, który najlepiej sobie z tym poradzi.W minionym tygodniu ze względu na przygotowania do konklawe gwardziści często spotykali się z kamerlingiem i zauważyli, że jest on nieco zdenerwowany, a w jego zielonych oczach maluje się wyraz napięcia.Jednak nic w tym dziwnego, stwierdzano powszechnie, w końcu nie tylko ma na głowie zorganizowanie świętego konklawe, ale na dodatek musi się tym wszystkim zajmować tuż po stracie swojego mentora.Chartrand dość szybko po przybyciu do Watykanu usłyszał historię zamachu bombowego, w którym matka kamerlinga zginęła na jego oczach.Bomba w kościele.a teraz to wszystko dzieje się od nowa.Niestety, wówczas władzom nie udało się odnaleźć zamachowców.prawdopodobnie jakiejś grupy antychrześcijańskiej, jak twierdzili, i cała sprawa się rozmyła.Nic dziwnego, że kamerling pogardzał biernością.Dwa miesiące temu w spokojne popołudnie Chartrand wpadł na kamerlinga przechadzającego się po Watykanie.Ventresca najwyraźniej rozpoznał w nim nowicjusza i zaprosił go, żeby towarzyszył mu podczas spaceru.Nie rozmawiali o niczym szczególnym, ale kamerling stworzył taką atmosferę, że Chartrand od razu poczuł się swobodnie w jego towarzystwie.– Ojcze – spytał w pewnej chwili – czy mogę zadać dziwne pytanie?Kamerling uśmiechnął się.– Tylko jeśli ja mogę udzielić dziwnej odpowiedzi.Chartrand roześmiał się.– Pytałem już o to wszystkich znanych mi księży, ale nadal nie rozumiem.– A co takiego cię kłopocze? – Kamerling szedł krótkim, szybkim krokiem, przy którym przód sutanny podskakiwał mu do góry.Czarne buty na gumowej podeszwie doskonale do niego pasują, pomyślał Chartrand, odzwierciedlając niejako jego istotę.nowoczesne, ale skromne i widać na nich oznaki zużycia.Chartrand wziął głęboki oddech.– Nie rozumiem, o co chodzi z tym wszechmocnym i łaskawym Bogiem.– Czytasz Pismo Święte – uśmiechnął się kamerling.– Próbuję.– Jesteś zagubiony, ponieważ Biblia opisuje Boga jako wszechmogącego i łaskawego.– Właśnie.– Oznacza to po prostu, że Bóg wszystko może i dobrze nam życzy.– Rozumiem samo pojęcie.tylko, że widzę pewną sprzeczność.– Tak.Sprzecznością jest cierpienie.Głód, wojny, choroby, które dotykają ludzi.– No, właśnie! – Chartrand wiedział, że kamerling go zrozumie.– Na świecie dzieją się straszne rzeczy.Ludzkie tragedie świadczą raczej o tym, że Bóg nie może być jednocześnie wszechmocny i mieć dobre intencje.Gdyby nas kochał i posiadał moc, by zmienić naszą sytuację, to uchroniłby nas przed cierpieniem, prawda?Kamerling zmarszczył brwi.– Czy rzeczywiście?Chartrand zaniepokoił się.Czyżby przekroczył pewne granice? Może to jedno z tych religijnych pytań, których nie należy zadawać?– No.jeśli Bóg nas kocha i potrafi nas chronić, to musiałby to robić.Wygląda na to, że jest On albo wszechmocny i o nas nie dba, albo łaskawy i nie ma mocy, by nam pomóc.– Ma pan dzieci, poruczniku?Chartrand zaczerwienił się.– Nie, signore.– Wyobraź sobie, że masz ośmioletniego syna.Kochałbyś go?– Oczywiście.– Czy zrobiłbyś wszystko, co w twojej mocy, żeby uchronić go przed cierpieniem w życiu?– Oczywiście.– Czy pozwoliłbyś mu jeździć na desce?To pytanie go zaskoczyło.Kamerling zawsze był dziwnie „na czasie” jak na księdza.– No, chyba tak – odparł.– Oczywiście, że bym mu pozwolił, ale przestrzegłbym go, żeby był ostrożny.– Zatem jako ojciec tego dziecka udzieliłbyś mu pewnych podstawowych dobrych rad, a potem pozwoliłbyś mu odejść i popełniać błędy?– Nie biegałbym za nim i nie rozpieszczał go, jeśli o to ojcu chodzi.– A jeśli upadłby i zdarł sobie kolana?– Nauczyłby się bardziej uważać.Kamerling uśmiechnął się.– Zatem chociaż posiadałbyś moc, żeby interweniować i uchronić swoje dziecko przed bólem, zdecydowałbyś się okazać mu miłość, pozwalając mu uczyć się samemu?– Oczywiście.Cierpienie jest częścią dorastania.Dzięki niemu się uczymy.Kamerling skinął głową.– Właśnie.90Langdon i Vittoria obserwowali Piazza Barberini ukryci w cieniu alejki w zachodnim końcu placu.Kościół znajdował się naprzeciw nich – zamglona kopuła wyłaniała się z grupki słabo widocznych w mroku budynków po drugiej stronie placu.Wraz z nadejściem wieczoru zapanował miły chłód, toteż Langdon dziwił się, że tak mało osób przebywa na dworze.Jednak dobiegające z otwartych okien odgłosy z telewizorów przypomniały mu, gdzie wszyscy się podziali.–.nie otrzymaliśmy jeszcze żadnych komentarzy z Watykanu.zamordowanie dwóch kardynałów przez iluminatów.satanistyczny kult w Rzymie.spekulacje na temat dalszej infiltracji.Wieści rozprzestrzeniały się równie błyskawicznie, jak pożar wzniecony przez Nerona, i przykuwały uwagę nie tylko Rzymu, ale i całego świata.Langdon zastanawiał się, czy rzeczywiście zdołają zapobiec katastrofie.Czekając, przyglądał się placowi i stwierdził, że pomimo wtargnięcia tu nowoczesnych budynków, wcale nie stracił on swego eliptycznego kształtu.Wysoko w górze na dachu luksusowego hotelu mrugał ogromny neon, jak nowoczesna świątynia ku czci dawnego bohatera.Vittoria zdążyła już mu wskazać ten zadziwiająco pasujący do sytuacji napis:HOTEL BERNINI– Za pięć dziesiąta – poinformowała go, najpierw jednak wciągając głębiej w cień.Przez cały czas obiegała wzrokiem plac i teraz pokazywała mu coś na środku.Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i zesztywniał.Na wprost nich szły ukośnie przez plac dwie ciemne postacie, oświetlone teraz lampą uliczną.Obie były w pelerynach, a na głowach miały czarne mantyle, tradycyjne nakrycie głowy katolickich wdów.Langdonowi wydawało się, że to kobiety, ale trudno było mieć pewność w panującym mroku.Jedna z postaci wyglądała na starszą i posuwała się zgięta, z wyraźnym wysiłkiem.Druga – wyższa i silniejsza – wspierała ją.– Daj mi broń – zażądała Vittoria.– Nie możesz po prostu.Błyskawicznym, kocim ruchem dziewczyna wsunęła mu dłoń pod marynarkę i już po chwili trzymała w niej pistolet.Potem bezgłośnie, zupełnie jakby nie dotykała stopami bruku, pomknęła w lewo, zataczając łuk, żeby znaleźć się za plecami idącej pary.Langdon stał przez chwilę osłupiały, po czym, klnąc pod nosem, ruszył za nią.Para posuwała się bardzo powoli, tak że w ciągu pół minuty znaleźli się za nią.Vittoria założyła niedbale ręce na piersiach, ukrywając w ten sposób broń, a jednocześnie mogąc jej w każdej chwili użyć.W miarę jak się zbliżali, dziewczyna szła coraz szybciej, a Langdon usiłował za nią nadążyć.Kiedy natrafił stopą na kamyk, który zazgrzytał i wyprysnął mu spod buta, Vittoria spojrzała na niego gniewnie.Jednak osoby przed nimi chyba nie usłyszały, gdyż były zajęte rozmową.Kiedy zbliżyli się do nich na jakieś dziesięć metrów, do Langdona dobiegły ich głosy, ale nie słyszał słów, tylko niewyraźne mamrotanie.Idąca obok niego Vittoria przyspieszała z każdym krokiem.Rozluźniła ramiona, tak że pistolet był teraz widoczny.Sześć metrów.Głosy stały się wyraźniejsze – jeden znacznie głośniejszy niż drugi.Gniewny.Pełen nacisku.Langdon wyczuwał, że to głos starej kobiety.Burkliwy.Niski.Starał się dosłyszeć, co mówi, ale w tej chwili inny głos przeciął ciszę.– Mi scusi! – przyjazny ton Vittorii rozjaśnił plac jak pochodnia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl