, Brown Dan Kod Leonarda da Vinci (4) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była rozczarowana, ale chyba wiedziała, że tak trzeba.Oboje milczeli dłuższą chwilę.W końcu Sophie wzięła go za rękę i wyprowadziła z kaplicy.Powędrowali na wzniesienie w kierunku domu i stanęli na płaskiej skałce.Stąd rozciągał się przed nimi widok na krajobraz Szkocji, nasycony bladym światłem księżyca, które przesiąkało przez żeglujące po wieczornym niebie chmury.Stali w ciszy, trzymając się za ręce, walcząc z coraz większym zmęczeniem.Właśnie pojawiły się pierwsze gwiazdy, a na zachodzie mały punkcik światła jaśniał mocniej niż wszystkie inne.Langdon uśmiechnął się, kiedy go zobaczył.To Wenus.Starożytna Wielka Bogini świeciła z nieba na ziemię równym, cierpliwym światłem.Noc robiła się coraz chłodniejsza, przenikliwy wiatr wiał gdzieś z dolin.Po chwili Langdon spojrzał na Sophie.Oczy miała zamknięte, a na ustach spokojny, pozbawiony napięcia uśmiech.Langdon czuł, że powieki mu opadają coraz ciężej.Ścisnął jej dłoń.— Sophie?Powoli otworzyła oczy.Jej twarz była przepiękna w świetle księżyca.Uśmiechnęła się do niego sennie.— Dobranoc.Langdon poczuł niespodziewany smutek, kiedy sobie zdał sprawę, że będzie musiał wrócić do Paryża bez niej.— Może mnie już nie będzie, kiedy się obudzisz.— Poczuł ściskanie w gardle.— Przepraszam cię, ale nie jestem za dobry w.Sophie wyciągnęła rękę i dotknęła delikatnie jego twarzy.Potem, pochylając się, pocałowała go czule w policzek.— Kiedy cię znowu zobaczę?Langdonowi zakręciło się w głowie, utonął w jej oczach.— Kiedy? — Myślał intensywnie.— Wiesz co, w przyszłym miesiącu mam wykład podczas konferencji we Włoszech.We Florencji.Będę tam przez cały tydzień i nie będę miał wiele do roboty.— Czy to zaproszenie?— Będziemy mieszkać w luksusie.Dają mi pokój w Brunelleschi.Sophie uśmiechnęła się zaczepnie.— Śmiało pan sobie poczyna, panie Langdon.Skulił się w sobie — źle to zabrzmiało.— Miałem na myśli.— O niczym bardziej nie marzę, Robercie, niż o tym, żeby spędzić z tobą tydzień we Florencji.Ale pod jednym warunkiem — mówiła teraz poważniej.— Żadnych muzeów, żadnych kościołów, żadnych grobów, sztuki ani relikwii.— We Florencji? Przez tydzień? Przecież tam nie ma nic innego do roboty.Sophie pochyliła się i znów go pocałowała, tym razem w usta.Przytulili się do siebie, najpierw delikatnie, a potem z całej siły.Kiedy się od niego oderwała, jej oczy błyszczały nadzieją.— Dobrze — powiedział Langdon z trudem.— W takim razie jesteśmy umówieni.EpilogRobert Langdon obudził się, nie wiedząc, czy to sen, czy jawa.Coś mu się śniło.Na szlafroku leżącym obok jego łóżka zobaczył wyhaftowane słowa HOTEL RITZ PARIS.Blade światło przenikało przez żaluzje okienne.Czy to wieczór, czy świt? — zastanawiał się.W ciepłym łóżku czuł się rozluźniony i wypoczęty.Spał prawie dwa dni.Teraz usiadł powoli na łóżku i zrozumiał, co go obudziło.Bardzo dziwna myśl.Zauważył, że jego umysł skupia się na czymś, czego przedtem w ogóle nie brał pod uwagę, próbując uporządkować zalew informacji.Czy to możliwe?Zamarł na dłuższą chwilę.Wyszedł z łóżka i przeszedł do wykładanej marmurem łazienki.Wszedł pod prysznic i odkręcił mocno wodę, silne strumienie masowały mu ramiona.Ta myśl wciąż nie dawała mu spokoju.Nie może być.Dwadzieścia minut później Langdon wychodził z hotelu Ritz na plac Vendôme.Zapadała noc.Przespane kamiennym snem dni wybiły go z rytmu, zagubił się w czasie.Ale myśli miał przedziwnie jasne.Obiecywał sobie, że przed wyjściem z hotelu zatrzyma się na dole na kawę z mlekiem, żeby rozjaśnić umysł, ale nogi same go poniosły wprost do wyjścia na ulicę, w paryski zmrok.Szedł na wschód rue des Petites Champs.Czuł rosnące podniecenie.Skręcił na południe w rue Richelicu, gdzie poczuł w powietrzu słodki zapach kwitnących jaśminów z pobliskich ogrodów królewskich.Szedł dalej na południe, aż zobaczył to, czego szukał — słynną królewską arkadę — błyszczący bezmiar polerowanego czarnego marmuru.Poszedł dalej i przemierzał wzrokiem powierzchnię pod stopami.W parę sekund znalazł to, co miało tam być — kilka brązowych medalionów wtopionych w chodnik w idealnie prostej linii.Każdy miał około trzydziestu centymetrów średnicy i wygrawerowane litery N i S.Nord.Sud.Odwrócił się na południe i spojrzał w przód, tak by jego wzrok rysował przedłużającą się linię wyznaczoną przez brązowe medaliony.Ruszył dalej tą trasą, nie spuszczając wzroku z chodnika.Kiedy minął narożnik koło Comédie-Française, zobaczył pod stopami kolejny brązowy medalion.Tak!Ulice Paryża, czego Langdon dowiedział się już wiele lat temu, przyozdabiało sto trzydzieści pięć takich medalionów zatopionych w chodnikach, na dziedzińcach, w jezdniach; wyznaczały one oś miasta północ-południe.Szedł już kiedyś odcinkiem, który poprowadził go od Sacré-Coeur, na północ w kierunku Sekwany, a w końcu dotarł do historycznego Obserwatorium Paryskiego.Tutaj odkrył znaczenie pradawnej ścieżki, którą podążał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl