, Arct Bohdan Cena zycia (3) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Za³atwione.Co tutaj?Peter poruszy³ siê, obróci³ twarz¹ do cywi³a.- W porz¹dku.Za piêtnaœcie minut zapadnie mrok - zauwa¿y³ podnieconym g³osem.- Za piêtnaœcie minut nast¹pi krótkie spiêcie – dorzuci³ z odcieniem dumy Len Hitchcock.Krwisty kr¹g s³oneczny opad³ ju¿ pomiêdzy pnie bananowców, znikn¹³ za nimi, skry³ siê pod horyzontem, zaton¹³ w bezmiarze oceanu.Niebo czerwienia³o jeszcze na zachodzie, ale szybko przybiera³o kolor ciemnofioletowy, przechodz¹cy od strony wschodniej w granat i czerñ.By³o jeszcze wzglêdnie jasno, ale mrok zapada³ szybko.Obok Shannona i McNeilla, rozmawiaj¹cych niby od niechcenia z Hitchcockiem, przeszli powolnym krokiem, trzymaj¹c siê pod rêce, Vincent z Tannerem.Przechadzali siê tam i na powrót, pozornie bez celu, nie oddalali siê jednak bardziej ni¿ o dwadzieœcia kroków od bramy, rzucali ukradkowe spojrzenla na McNei³la.Równie¿ w pobli¿u.bramy siedzieli w kucki dwaj.bosmani z „Repulse”, George Brown oraz Teddy Clay, i dzielili siê wra¿eniami z ostatnich chwil swego pancernika.Spierali siê zajadle o liczbê japoñskich samolotów, o miejsca trafieñ torped, o dok³adn¹ godzinê opuszczenia pok³adu ton¹cego okrêtu.O dwa kroki od nich Cookins, Goblin, Smith, McCarthy i Turnhouse zabawiali sle gr¹ w koœci, sporz¹dzonych z kawa³ków bambusu.Podniecali siê, wygrywali lub przegrywali porcje ryby i kubki wody - jutrzejsz¹ racjê ¿ywnoœciow¹.Porucznik Joseph Alcock i polski marynarz, Tadeusz Grocholski, wymieniali uwagi na temat przebiegu kampanii w Polsce.Czêsto dopomagali sobie ¿ywymi gestami d³oni, kreœlili na ziemi strategiczne szkice, wymieniali iloœæ dywizji hitlerowskich i polskich, zdumiewali siê nad kolosaln¹ przewag¹ powietrzn¹ Niemców.Henri Duval, drobny i czarny, wprost miniaturowy przy zwalistym sier¿ancie Franku Sommersie, dyskutowa³ z tym ostatnim o blaskach i cieniach zawodowego boksu.Opowiada³ jakieœ dowcipy, sypa³ pieprznymi anegdotkami, co chwila wtr¹ca³ francuskie wyrazy i zwroty.Lotnicy White i O'Brien zaciêcie sprzeczali siê o potrzebê i cel u¿ywania samolotów rozpoznawczych, o znaczenie bombowców i myœliwców.Od czasu do czasu lekcewa¿¹co odpowiadali na niefachowe pytania zadawane przez Herberta Hancocka.Wszystko to stwarza³o tak naturalny i niewinny obraz, i¿ Peter, bacznie lustruj¹cy ca³y teren przy bramie, na krótk¹ chwilê zapomnia³, co znaczy³ ogl¹dany widok, w jakim celu dziewiêtnastu ludzi uparcie tkwi³o w wyznaczonym miejscu.Trudno by³o uœwiadomiæ sobie, ¿e pozornie nie znaj¹cy siê i obojêtni sobie jeñcy, tylko czekali na sygna³ Alana McNeilla i ¿e za parê minut przy bramie rozegraj¹ siê sceny nie przewidziane przez dwóch ospa³ych japoñskich ¿o³nierzy, stojacych po drugiej stronie drutów kolczastych z karabinami niedbale przewieszonymi przez ramiê.- Jeszcze kilka minut - mrukn¹³ McNeill takim tonem jakby mówi³ o pogodzie, meczu tenisowym czy te¿ ogl¹danym kiedyœ f ilmie.D³onie Shannona poczê³y dygotaæ, na czo³o wyst¹pi³ kroplisty pot.Z trudem prze³kn¹³ œlinê.Wargi mia³ zaschniête, w gardle coœ œciska³o, w ¿o³¹dku odczuwa³ mdlace ssanie.-Zupe³nie jak przed bojowym startem, co? – rzuci³ McNeill, odgaduj¹c stan nerwów towarzysza.- Mhm.Pan te¿ tak siê czuje?-Ja nigdy nie by³em lotnikiem, Peter.Vincent ci¹gle przechadzaj¹cy siê z Australijczykiem, którego mundurowa koszula podejrzanie wydyma³a siê na piersiach, szepn¹³ do McNeilla:- Podnoszê ludzi na nogi.Teraz wszyscy bêdziemy spacerowaæ.- W porz¹dku, John,McNeill przest¹pi³ z nogi na nogê.W zapadaj¹cych ciemnoœciach oczy œwieci³y mu jak u drapie¿nika.By³ nadal zadziwiaj¹co spokojny, jak wytrawny dowódca przed rozpoczêciem decyduj¹cego ataku.- Robi siê bardzo ciemno, Peter.Uwaga.Nerwy w garœæ.- Tak.tak.rozumiem.Do drewnianego budynku wartowni, stoj¹cego o kilkadziesi¹t kroków od wejœciowej bramy, wszed³, nie spiesz¹c siê, japoñski gocio.Dziewiêtnaœcie par oczu obserwowa³o jego ruchy, dziewiêtnaœeie par piêœci zaciska³o siê kurczowo, dziewiêtnaœcie par nóg prê¿y³o siê do skoku.„Nie uda siê, nic z tego nie wyjdzie.- goni³y niesk³adne myœli pod czaszk¹ Shannona.- Wpadniemy, nie wywalimy bramy.- A potem nast¹pi³ nagly przeskok ze skrajnego pesymizmu w krañcowy optymizm: - Zwiejemy, nie po³api¹ siê.dostanê siê na wolnoœæ.bêdê lata³.”McNeill po³o¿y³ mu rêkê na ramieniu, mocno œcisn¹³ je palcami.- Spokojnie, Peter.Wszystko we w³aœciwym czasie.Hitchcock nie nawali³.- nie zdo³a³ dokoñczyæ zdania.W oknie wartowni ujrzeli jaskrawy, pomarañczowy b³ysk, rozleg³a siê donoœna eksplozja i wrzask przera¿onego kaprala.B³ysk zgas³, obozowe œwiat³a nie zapali³y siê, a ciemnoœæ wydawa³a siê teraz niemal kompletn¹ czerni¹.- Spiêcie! Spiêcie! Uda³o siê! - dar³ siê na ca³e gard³o Hitchcock, nie mog¹c d³u¿ej nad sob¹ zapanowaæ.- Pipe down, stupid! [40] - warkn¹³ McNeill, nie sil¹c sie tym razem na grzecznoœæ.Obróci³ siê do reszty , i krzykn¹³ donoœnie: - Teraz, ch³opcy, jazda!Zerwa³ siê z miejsca, skoczy³ do przodu i na czele rozpêdzonej gromady natar³ na bambusow¹ bramê [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl