, Lackey Mercedes Cena Magii 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To, że wewnątrz enklaw Pana Słońca osadzono szpiegów, było rzeczą pewną.- Co chcesz powiedzieć przez to “być może”? - spy­tał kasztelan, położywszy rękę powyżej oznaczenia repre­zentującego oddział Gwardii.- Czym się różni cud od magicznego zaklęcia? - za­pytał arcykapłan, przenosząc wzrok z Arveda na Vanyela i z powrotem.- Cud pochodzi od bogów, magia od maga - rzucił kasztelan zirytowany.- To czysto subiektywne - zauważył arcykapłan.- Dla laika nie istnieje żadna zauważalna różnica.Ten Prorok może mieć w swych szeregach magów, utrzymując, że ich moc pochodzi od Pana Słońca, a tym samym nie przekra­czając granic swej surowej doktryny.- Do licha.Masz rację - powiedział cicho lord mar­szałek.- Ciekawe tylko, ilu ich ma.- Tego nie sposób ustalić - stwierdził Vanyel, gdy wszystkie oczy zwróciły się na niego.- Nie sądzę jed­nakże, by miał u siebie kogoś, komu nie zdołałby stawić czoła herold.Moi agenci nie donoszą o żadnych “cudach” poza uzdrawianiem i dziwacznymi iluzjami, nawet podczas pościgów Dzieci Proroka za magami.Wszyscy potężni ma­gowie w służbie korony Karsu byli powszechnie znani i albo zostali zabici, albo uciekli z kraju.To nie znaczy jednak, że dysponujący darami magii ludzie nie skończą w przyszłości jako duchowieństwo Pana Słońca; coś takiego właściwie mogę zagwarantować.Ale nie otrzymają skutecznego tre­ningu, ponieważ nie będzie tam nikogo, kto miałby wystar­czające doświadczenie, aby ich gruntownie przeszkolić.Prawdopodobnie też nie będą mieli pozwolenia na używanie darów w celach bojowych.- Dlaczego? - zdziwił się arcykapłan.Van uśmiechnął się nieznacznie i wskazał palcem punkt oznaczający agenta.- Bo gdy odkryją, co potrafią, cóż ich powstrzyma od ogłoszenia się wybrańcami bogów i zrobienia dokładnie te­go samego, co zrobił Prorok?- Tyle że z większym powodzeniem, bo będą przecież dysponowali “cudami” na dowód swej potęgi - rozmyślał na głos arcykapłan z na wpół przymkniętymi oczami.- Interesujące rozumowanie.To wielkie szczęście, że mamy ciebie po swojej stronie, Vanyelu.Van ukłonił się z rozmyślną ironią.- Herold zazwyczaj jest aż nadto dobrze zaznajomiony z wszelkimi przejawami perfidii, i to dla dobra wszystkich, nie wyłączając jego własnego, panie - powiedział.- Można by nawet powiedzieć, że to należy do jego obo­wiązków.- Znać się na tym i nie wykorzystywać tego? - Uśmiech arcykapłana był szczery, oczy mu się od niego ożywiły.- Jestem tego świadom, mój synu.Myślę, że większość z was dobrze by się czuła w szeregach ducho­wieństwa, gdyby nie Towarzysze, które was wybrały.- Większość? - wybuchnął zduszonym śmiechem Vanyel, wiedząc, że arcykapłan pozostaje w błogiej nieświa­domości, co do jego związku ze Stefenem.- Niektórzy może tak, lecz zapewniam cię, panie, nie wszyscy.Żadną miarą.Nadto jesteśmy przywiązani do ziemskich spraw, aby zechciało nas przyjąć którekolwiek ze zgromadzeń!Powiedziałby jeszcze więcej, lecz nagle.żar zalał mu oczy.Wielka ręka zacisnęła się na jego piersi płuca zajęły się ogniem.Chciał oddychać, ale to tylko spotęgowało ból Sercem szarpnęły spazmy, raz, drugi.i naraz pękło.Vanyel uświadomił sobie, że leży na stole, a reszta rad­nych, łącznie z jego ojcem, szaleją próbując go ocucić.Wbił wzrok w linie na mapie tuż pod jego nosem, nie umiejąc sobie przypomnieć, co to jest.- Vanyelu!Był przemarznięty, w piersi czuł ból.- Obróćcie go, durnie, przecież nie może oddychać! Zamrugał, patrząc na cienie tańczące dookoła, i usiłując przypomnieć sobie, gdzie.i kim.jest.- Van? - zapytała bezsilnie Yfandes, dołączając się do jazgotu głosów w jego głowie.- Mc ci nie jest?- O co chodzi? Co się stało? Miał już kiedyś taki atak? Vanyel, zamroczony, poruszył się, papier mapy zaszele­ścił pod nim.“Posiedzenie Rady.Byłem na posiedzeniu Rady.”- Van? - Spytał ktoś z większym naciskiem.- Yfandes.Daj mi chwilkę.- Co.- wydyszał.Próbował odepchnąć się od sto­łu, ale miał zbyt słabe i rozdygotane ręce; był zbyt oszoło­miony, żeby choć pomyśleć, co zrobić.Dwie osoby chwy­ciły go za ramiona i podniosły.To byli Trev i Joshel.Posadzili go na krześle.Właśnie wtedy zaczął bić Dzwon Śmierci.“Lissandra.” - Wiedział to w momencie, gdy tamci dwaj popatrzyli na siebie ponad jego głową i równocześnie wymówili to samo imię.- Idź ty - powiedział Treven do Joshela.- Do­wiedz się, co się stało.- Lekko potrząsnął Vanyela za ramię.- Czy to właśnie czułeś? Czy to właśnie czułeś przed chwilą?Vanyel pokiwał głową i zmusił się do odpowiedzi.- Ja.Tak.To było coś bardzo bolesnego, nagłego.Jak to, co przytrafiło się Kilchasowi, tylko jeszcze gorsze.- Wzdrygnął się.- Nie rozumiem.dlaczego czuję, jak umierają? Dlaczego zdarza się to tylko mnie?- Może dlatego, że ty jesteś autorem tego zaklęcia - zaryzykował Treven.- My o zajściu dowiadujemy się po fakcie, a ty czujesz wszystko w czasie, gdy to się dzieje.A może dlatego, że oni obydwoje byli razem z tobą w tej pierwotnej sieci.Albo dlatego, że są fizycznie blisko.PozaKilchasem i Lissandrą tu, w Przystani, nie umarli inni he­roldowie.- Przypuszczam.- Vanyel nadal oszołomiony oparł głowę na kolanach.- Rzeczywiście, nieźle się to na mnie odbije, jeżeli będę tak padał przy okazji śmierci każdego herolda.- Ciągle odczuwał niemal fizyczny ból, wciąż je­szcze znajdował się pod zbyt silnym wpływem szoku, żeby odebrać emocjonalny wstrząs śmierci maga heroldów.- Yfandes? Co z jej Towarzyszem?- Szukamy - usłyszał.- Shonsi zniknęła z naszego pola postrzegania w momencie, kiedy odczułeś śmierć Lis­sandry.Nic ci nie będzie?- Chyba.nie.- Znaleźliśmy ją - przerwała mu Yfandes.- Na północnym krańcu Łąki.Wygląda tak jak gdyby biegła, upadła i skręciła kark.Vanyel westchnął i zamknął oczy.- Jeśli czuła to co ja, nie dziwi mnie, że taki szok zwalił ją z nóg.Wydarzyło się coś potwornego.W głowie czuł pulsujący ból wywołany wstrząsem i my­ślenie przychodziło mu z coraz większym trudem.Właśnie z wysiłkiem uniósł głowę, kiedy do Sali Rady, pokasłując, wszedł Joshel.- Wygląda na to, że miała wypadek ze swą alchemi­czną aparaturą - powiedział Josh.- Gdy weszliśmy do jej komnaty, unosiły się tam jakieś wyziewy.Musieliśmy otworzyć okno, żeby wyleciały.Spójrzcie.Uniósł w górę szklany słój - był oszroniony na wierzchu.- Właśnie tak zadziałały te wyziewy zaraz po wycieku - wgryzły się w przedmioty.Doszliśmy do wniosku, że na małym piecyku pękł jakiś pojemnik, z którego wydoby­wały się te opary.Możemy tylko przypuszczać, że to pękło i zawartość rozlała się na ogień, a Lissandrą zdążyła się tego nawdychać w śmiertelnej dawce, zanim otworzyła okno.- Odniosłem wrażenie, jakbym miał ogień w płucach - powiedział Vanyel.- Nie mogłem oddychać i paliły mnie oczy.- Może nawet nic nie widziała i dlatego nie otworzyła okna - kontynuował Josh.- Biorąc pod uwagę siłę, z jaką te opary wywołują korozję, musiała prawie oślepnąć.Znaleźliśmy ją w połowie drogi pomiędzy stołem roboczym a drzwiami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl