, Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Smocze Oko 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie życzył sobie tracić jeźdźców z powodu beztroski albo ambicjonalnych rozgrywek, i koniec.Mieli przed sobą pięćdziesiąt lat walki z Nićmi i w takiej sytuacji nie wolno było dopuścić do strat w szeregach, albo ryzykować, że towarzysze walki ulegną kontuzji popisując się bezsensowną bohaterszczyzną.Jeśli sądzisz, że ryzykowałabym życiem jakiegokolwiek jeźdźca…K’vin pobiegł do weyru królowej skacząc po trzy stopnie na raz.Starał się opanować furię zanim stanie przed Zulayą, by wyjaśnić jej, czemu nagle zaczął komenderować jej królową.Musisz mnie informować o każdym niesprawnym jeźdźcu albo smoku, zawsze i wszędzie, Meranath.Powinnaś o tym wiedzieć.Na Pierwsze Jajo, od czego jesteś przywódczynią królowych?— Bo ja jej dosiadam! — na skalną półkę wybiegła rozzłoszczona Zulaya, z oczyma błyszczącymi urazą.— Jak śmiesz odzywać się do mojej królowej!— Jak ona śmie ukrywać przede mną informacje?Zulaya wpatrywała się w niego oniemiała, gdyż K’vin nigdy jeszcze nie skarcił ani jej, ani Meranath, choć sama przed sobą przyznawała po cichu, że w paru wypadkach słusznie by im to się należało.— Wiedziałaś, w jakim stanie jest P’tero? — zapytał gniewnie, a ona cofnęła się przed nim do weyru.Wspaniale wyglądał w gniewie: oczy ciskały błyskawice, twarz skamieniała… uosobienie urażonej dumy.— Tisha coś mówiła, że Maranis był niezadowolony z jego powrotu do służby.Tkanka na bliznach jest cienka…— A ty mi nic nie powiedziałaś?— To tylko błękitny jeździec…— Dla mnie ważny jest każdy z moich jeźdźców! — ryknął Przywódca Weyru, przyciskając zwinięte w kułak pięści do ciała, by nie wybuchnąć nagromadzoną furią.— Za dwa dni rozpocznie się Opad.Cały Weyr musi być w gotowości.Muszę być pewny każdej osoby, którą poproszę, by stawiła czoło Niciom.Nie życzę sobie sekretów, tajemnic, ani też…— K’vinie — zaczęła Zulaya, wyciągając do niego rękę.— Kev, wszystko jest w porządku.Weyr czeka w gotowości.Może jesteśmy zbyt napięci, ale to nam wyjdzie na dobre…— Wyjdzie nam na dobre? — K’vin odepchnął jej rękę.— Kiedy w szeregu stają jeźdźcy, którzy nie są w stanie podołać wymaganemu wysiłkowi?Zaczął nerwowo chodzić po weyrze.Zulaya obserwowała go z uśmiechem ulgi i dumy.Będzie z niego doskonały Przywódca, o wiele lepszy od B’nera.Zatrzymał się, niemal na nianie wpadając.Wpatrywał się w jej twarz oczyma lśniącymi z gniewu i desperacji.— Co cię znowu tak cieszy, do diabła? — spytał podejrzliwie, bo takiego uśmiechu jeszcze u niej nie widział.— To, że w pełni nad wszystkim panujesz — odpowiedziała, nie zmieniając wyrazu twarzy.— Ano, nie da się ukryć, prawda? — a potem, spełniając jej ciche marzenia, wziął ją w ramiona i zaczął całować, władczo, po męsku, w pełni świadom swej przywódczej roli w Weyrze.Ani śladu nie pozostało po wahaniach i uległości.Od dawna miała nadzieję, że kiedyś wreszcie go do tego sprowokuje.Następnego dnia rano K’vin w dalszym ciągu doskonale nad wszystkim panował.Przed świtem Meranath powiedziała im, że B’nurrin i Shanna już czekają.— Na co czekają? — zdziwił się K’vin, niechętnie odsunął się od Zulayi i sięgnął po spodnie.Czas już wyruszać, dodał Charanth.— Dokąd? — spytał niechętnie jego jeździec.— Dokąd? — powtórzyła sennie Zulaya.Na południe.Tak mówią, odparli Meranath i Charanth.K’vin natychmiast sobie przypomniał, że właśnie tego dnia mieli przyjrzeć się Niciom.Pomyślał to bardzo, bardzo cicho, na samym dnie umysłu, żeby Charanth nie usłyszał.Przecież oba smoki spały, gdy B’nurrin przyjechał z tą propozycją.I bardzo dobrze, bo w przeciwnym wypadku cały Weyr wpadłby na pomysł obserwowania pierwszego Opadu.— B’nurrin chce, żebyśmy z nim polecieli — powiedział na głos, rzucając Zulayi ostrzegawcze spojrzenie.Na chwilę zmarszczyła brwi, a potem twarz jej się nagle wygładziła i usłyszał: — Aha.Z konspiracyjnym uśmiechem wyskoczyła z łóżka, i ciągnąc za sobą prześcieradło poszła po ubranie dojazdy.Gdy się mijali, przyciągnęła jego głowę do swoich ust.— Mogłabym wziąć miotacz…— To już lepiej napisz sobie na czole, dokąd lecimy — mruknął w odpowiedzi.— Mamy przecież tylko obserwować.— Tak, obserwować… — a potem dodała głośniej: — Gdzie spotykamy się z B’nurrinem, Meranath?— Sami to wiemy, nie pamiętasz? — K’vin ujął ją za ramiona i lekko potrząsnął, a potem szepnął: — Lądowisko.— Jak mogłam zapomnieć?Jeśli nawet smok z jeźdźcem, stojący na warcie na krawędzi krateru zastanawiali się, dlaczego Przywódcy wymykają się z Weyru przed świtem, nie spytali o to.Jeździec wesoło pomachał im ręką, gdy przelatywali obok.Ianath mówi, żeby policzyć do trzech i lecimy, powiedział Charanth do jeźdźca zdziwiony, że nie wie, o co chodzi.Wybieramy się na Lądowisko, odpowiedział K’vin, spoglądając w stronę Meranath.Zulaya podniosła dłoń z wyprostowanym kciukiem na znak, trzymała tę samą wiadomość.K’vin wyobraził sobie wyschniętą równinę pokrytą wulkanicznymi popiołami, między górą Garben a zatoą Monako i trzykrotnie pokiwał głową.Start!Charanthowi gwałtownie zaburczało w brzuchu, a w myślach zabrzmiało bardzo zdziwione Och! K’vin poczuł, że smok się przechyla.Dzięki temu podświadomie przygotował się trochę na widok, jaki się przednimi otworzył: w powietrzu panował niemały tłok.Tylko dzięki dodatkowemu smoczemu zmysłowi, Charanth i Meranath uniknęli niebezpiecznych zderzeń.K’vin odwrócił się i spostrzegł, że spośród Przywódców Weyrów zabrakło tylko S’nana i Sarai, choć być może kryli się miedzy tymi, którzy tylko na moment wyskakiwali z pomiędzy, bojąc się, że ktoś ich rozpozna.Kątem oka pochwycił na południowym niebie błyski błękitu, brązu, a nawet jeden czy dwa zielone cienie, które natychmiast zniknęły.Na spotkaniu nie stawili się bynajmniej tylko Przywódcy ze swymi smokami: oprócz nich kręciło się tu ze trzydzieści brązowych i spiżowych bestii.Tego było już za wiele dla K’vina, obdarzonego nie byle jakim poczuciem humoru.Dobrze się stało, że zapiął pasy bezpieczeństwa, bo ryknął takim śmiechem, że obijał się o grzebienie na smoczym karku.Czy wszystkich jeźdźców na Pernie ogarnęła nieodparta potrzeba pojawienia się właśnie w tym miejscu dziś rano? Naturalnie, że teren Lądowiska był ogólnie znany.Ale to, że aż tyle osób na własną rękę postanowiło tu przylecieć… w dodatku wszyscy pewnie żywili przekonanie, że nikt więcej nie zdecyduje się na tak śmiały krok.Oprócz niego, jeszcze kilka osób zwijało się ze śmiechu.W tym momencie bardziej groziło im zmoczenie się z nadmiernej radości, a nie ze strachu na widok Nici.Ta myśl przywołała go do porządku.I znów, nie tylko jego.Śmiech ucichł, gdy wszystkie smoki i wszyscy jeźdźcy zwrócili się na pomocny wschód, jak pociągnięci niewidzialnym sznurkiem.A tam, w górnej części nieba, majaczyła już ta, częstokroć opisywana, srebrzystoszara mgiełka.Nie drgnęło ani jedno smocze skrzydło, nie poruszył się ani jeden jeździec, gdy pierwsze pasma zaczęły spadać do morza.Nici! Nie sposób było wybrać trafniejszej nazwy.Nici!Słowo to odbrzmiewało w smoczych umysłach jak echo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl