,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To dzięki twoim pouczeniom.Kit machnął niedbale ręką.- Nie, ty tego dokonałaś.A skoro dziś odniosłaś sukces, spodziewam się, że bez trudu znajdziemy dla ciebie dobrego męża.Jutro rano pewnie nasz dom zamieni się w kwiaciarnię, kiedytwoi liczni wielbiciele zaczną przysyłać bukiety.Nim się obejrzysz, będziesz miała na palcu obrączkę, a my będziemy ci machać na pożegnanie, patrząc, jak odjeżdżasz w podróż poślubną.To będzie cudowny dzień, nieprawdaż? Cały plan Violet do tegowłaśnie zmierzał.- Tak, oczywiście.- Eliza była rada, że ciemności, zalegającew powozie, skrywają jej twarz.Mąż i małżeństwo to dokładnie to, czego pragnę, powtórzyłasobie.Tak właśnie, jak powiedział Kit.Ale czy on musi o tym mówić z takim entuzjazmem? Czy aż tak bardzo chciałby, żeby wreszcie zniknęła z jego życia?Zadowolenie, które towarzyszyło jej przez cały 'Wieczór, nagle gdzieś znikło.Jak nocna mgła pod dotknięciem nieubłaganychpromieni słońca.Splotła ręce na kolanach i wsłuchała się w odgłosynocy.Turkot kół na bruku, wołanie stróża nocnego.- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Kit, kiedy parę minut pózniejstanęli przed Raeburn House.Wyskoczył z powozu jako pierwszy,po nim wysiadł Adrian i obaj pomogli damom zejść na ziemię.- Vi, czy poprosiłaś Francois, żeby coś dla nas przyszykował?- Kit zwrócił się do szwagierki, gdy wszyscy czworo wchodzili do153domu.- Czy może mam iść do kuchni i zobaczyć, co uda mi sięwyszperać w spiżarce?- Wiesz dobrze, że masz zakaz wstępu do kuchni.- Violet ściągnęła rękawiczki i podała lokajowi wieczorową pelerynkę.- Francois omal nie złożył wymówienia ostatnim razem, kiedypostanowiłeś poszperać" w jego królestwie.Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby się na nas obraził, dobry francuski kucharz toprawdziwy skarb.Znam co najmniej dziesięć domów, w tym jednego księcia krwi, gdzie zatrudniono by go w okamgnieniu.Ale,pamiętając o twoim żołądku bez dna, poleciłam, żeby w bawialninaszykowano małe co nieco.- Violet, jesteś wspaniała.- Mrugnął do niej.- Kto jeszcze maochotę na przekąskę?- Ja chętnie napiję się brandy.- Adrian skierował się w stronęschodów.- Ja dziękuję.-Violet uniosła spódnice i podążyła za mężem.- Muszę zajrzeć do Georgianny.Pewnie jest głodna.Eliza weszła na schody za Kitem i oboje zatrzymali się na pół-piętrze.Kit odwrócił się do niej, jakby dopiero teraz przypomniałsobie o jej istnieniu.- A ty, Elizo? Przyłączysz się do nas?W gardle miała wielką kulę.Pokręciła głową.- To był wieczór pełen wrażeń.Lepiej pójdę się położyć.- Zatem dobrej nocy.Przez moment wyglądał, jakby miał zamiar powiedzieć cośjeszcze.Ale zamiast tego zamknął usta i zamilkł na dobre.Stałprzed nią, kiwając się na piętach i najwyrazniej miał ochotę opuścićją czym prędzej.- Dziękuję, dobranoc - powiedziała i poszła do sypialni zmęczonym, osowiałym krokiem.15413Gromki śmiech dobiegał zza drzwi salonu na parterze.- Co to za harmider? - Kit zwrócił się do Marcha, wchodzącprzez frontowe drzwi rezydencji Raeburn.Gdy podawał majordo-musowi kapelusz i rękawiczki, powietrze przeszył kolejny głośnywybuch wesołości.- To panna Hammond przyjmuje popołudniowe wizyty, milordzie.Głównie panów.Kit przetrawił tę nowinę.- Hm.- Półtorej godziny temu jego książęca wysokość zareagowałpodobnie i wyszedł do klubu.Mówił coś, że chciałby móc usłyszećwłasne myśli.Kit uśmiechnął się blado.- Jak długo już tam siedzą?- Pierwsi goście zaczęli się schodzić zaraz po lunchu - Marchurwał.-Jeśli pan pozwoli, milordzie, chciałbym pogratulować sukcesu.Musi pan się cieszyć, widząc, jak wspaniale panna Eliza radzisobie w tym sezonie.Mnie i reszcie służby trudno było nie zauważyć,jak ciężko pan z nią pracował, więc pewnie jest pan zachwycony.Kit powstrzymał się przed gniewnym grymasem.- O tak, absolutnie zachwycony.Chwilę pózniej wysoki mężczyzna w granatowym surduciewyszedł z salonu, stukając obcasami o marmurową posadzkę.>Kit, zaskoczony, uniósł wysoko brwi.- Vickery? A ty co tutaj robisz?Przez twarz przyjaciela przemknął wyraz lekkiego zakłopotania.- Winter.Czyżbyś dopiero wrócił z targów w Raycroft?- Tak, właśnie wszedłem do domu.- Kit założył ręce na piersi.- Szczerze mówiąc, spodziewałem się, że cię tam spotkam.Wystawiono na sprzedaż mnóstwo fantastycznych koni, szkoda, żeś toprzegapił.155- No tak, ale w moich stajniach właściwie już pełno, a pozatym.miałem na dziś inne plany.Jak widać.Ciekawe, jak długo to trwa? Vickery zaleca się do Elizy Hammond? Pomyśleć tylko, że nie tak dawno, siedząc naprzeciwniego, obmawiał Elizę, nie pozostawiając na niej suchej nitki.Ciekawe, czy odprawiłaby go z kwitkiem, gdyby o tym wiedziała?- Cóż, miło cię było zobaczyć - powiedział Vickery.- Pewniespotkamy się jutro, bo panna Hammond obiecała, że da się zabraćna przejażdżkę moim nowym powozem.No proszę, teraz już ją zabiera na przejażdżki.Czy ten człowieknie ma wstydu?Kit powstrzymał grymas niezadowolenia.- Tylko nie jedz za szybko, żeby ci nie wypadła gdzieś na zakręcie.Vickery przyglądał mu się przez dłuższą chwilę.W końcuuznał, że Kit żartuje.- Ha, ha, nie obawiaj się.Będzie bezpieczna jak niemowlę w kołysce.- I kołyski się przewracają.- Ta się nie przewróci.Nic jej nie będzie, już ja się o to postaram.- Nie wątpię.Vickery uśmiechnął się do niego niewyraznie, po czym z wdzięcznością przyjął z rąk Marcha swój kapelusz.Nasadziwszy go na głowę,skinął Kitowi na pożegnanie i wyszedł.Nim jeszcze majordomus zdążył zamknąć za nim drzwi,w progu pojawił się kolejny dżentelmen.- Witaj, March.- Wicehrabia Lancelot Brevard przywitał sięjak ze starym znajomym.- Jak się miewasz tego pięknego popołudnia?- Zwietnie, milordzie.A pan?- Wyśmienicie.- Panna Hammond jest w salonie, milordzie.- March pospieszył z informacją, doskonale znając cel wizyty wicehrabiego.156Brevard podziękował służącemu, po czym odwrócił głowę.Oczy mu błysnęły.- Winter.Nie zauważyłem cię.Kit wcisnął ręce w kieszenie spodni.- Nie miałem zamiaru się czaić.Brevard zaśmiał się lekko.- Wchodzisz? - Znowu śmiech dobiegł zza drzwi salonu.-Wydaje się, że niezle się tam bawią.- Na to wygląda.Ale nie, idę do siebie, - Strzepnął niewidoczny pyłek z klapy surduta.- Mam plany na wieczór.- A, czyli nie zobaczymy cię dziś w operze?- My?- Tak, panna Hammond obiecała wybrać się tam dziś wieczorem ze mną i z moją siostrą.Przyszedłem uzgodnić ostatnieszczegóły.- Nigdy nie przepadałem za operą.- No cóż, to jest rzecz, którą albo się lubi, albo nie.- Brevardoparł dłoń na biodrze.- Szkoda, że minęliśmy się ostatnio u Jacksona.Masz tam fantastyczną reputację.Podobno znowu rozłożyłeśna deskach jego najlepszego zawodnika.Kit skinął głową.- Staram się nie wyjść z wprawy.- Któregoś rana musimy umówić się na pojedynek.- Brevarduśmiechnął się zachęcająco.- Jasne, z przyjemnością.- Pójdę już przywitać się z damami.Do zobaczenia, Winter.'- Do widzenia.Gdy Brevard wchodził do salonu, melodyjny głos Elizy, witającej nowo przybyłego, wybił się ponad inne.A więc wybierała się z nim wieczorem do opery? Nawet niewiedział.Właściwie nie znał już jej rozkładu zajęć tak dobrze,jak kiedyś.W ciągu tych trzech tygodni, jakie upłynęły od baluu Lymondhamów i jej powtórnego wejścia w towarzystwo, ichdrogi stopniowo zaczęły się rozchodzić.157Nie było już wspólnych poranków, spędzanych w domu na lekcjach, ani konnych spacerów po parku [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|