, Alfred Szklarski Tomek Wsrod Lowcow Glow 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mianowałeś mnie i Tomka zbrojną strażą; to, co chcesz uczynić, należy do nas! Ja idę pierwszy, gdyby coś złego się stało, Tomek mnie zastąpi!Smuga wzrokiem zmierzył Nowickiego, po chwili jednak lekko drwiący uśmiech pojawił się na jego ustach.- Żałuję, że nie wyznaczyłem ci funkcji kucharza obozowego, wtedy nie sprawiałbyś mi kłopotów - odparł.Kapitan poweselał i powiedział:- Dla nas obydwóch taki taniec nie pierwszyzna, ale pan jesteś bardziej wszystkim potrzebny niż ja! W razie, czego pan i Tomek osłonicie mnie ogniem!- Trudno, muszę ci ustąpić! Dużo ryzykujesz.Kapitan tylko błysnął oczami i odwrócił się na pięcie.Kolbę karabinu opuszczonego lufą w dół oparł na prawym biodrze, palec położył na spuście.Trzymając oburącz broń gotową do strzału zbliżył się do wiechcia z trawy, nogą strącił go ze ścieżki i poszedł dalej.Smuga, Tomek oraz wierny Ain'u'Ku szli za nim o kilkanaście kroków.Trzymali broń w pogotowiu, gdyż Dingo drżał jak w febrze.Nie mieli wątpliwości, że są obserwowani z ukrycia.Lada chwila z gąszczu mogły posypać się strzały z łuków i dzidy.Tomek zerknął za siebie.W pewnej odległości ujrzał Bentleya i nieco pobladłego Jamesa Balmore'a.Za nimi szły dziewczęta.Wszyscy trzymali broń w ręku.Tragarze przystanęli zastraszeni.Nie było wątpliwości, że w razie ataku nawet Wilmowski i obydwaj preparatorzy w tylnej straży nie zdołają ich powstrzymać od panicznej ucieczki.Nowicki nie oglądał się na przyjaciół.Miarowym krokiem szedł naprzeciw niebezpieczeństwu.Nie znał uczucia lęku, gdy chodziło tylko o jego życie.Naraz na drodze wyrosła przed nim nowa przeszkoda.Na ścieżce tkwiły wbite w ziemię trzy dzidy, pochylone ostrzami w kierun­ku, z którego właśnie nadchodził.- Master! Jeszcze krok, a zginiesz! - rozległ się w tej chwili ostrzegawczy krzyk wiernego Ain'u'Ku.Nowicki w lot domyślił się, że boss-boy oznajmia mu, co oznaczają umieszczone w ten sposób dzidy.Bez namysłu lewą dłonią powyrywał je z ziemi i odrzucił na bok.Przyspieszył kroku.Mrużąc oczy, aby nie raził ich blask słoneczny, przeszywał wzrokiem zieloną gęstwinę.Nie do­strzegł nikogo.Wtem usłyszał świst puszczonej strzały.Nie zdążył uskoczyć.Haczykowate ostrze wbiło się prosto w jego lewą pierś.Czerwony Rajski PtakNowicki ugodzony strzałą z łuku zachwiał się, lecz nie padł na ziemię.Usłyszał rozpaczliwy krzyk przyjaciół i zaraz wypros­tował plecy.Lewą dłonią przesunął po czole zroszonym zimnym potem.Odetchnął głęboko.Nie czuł bólu.Zdumiony zerknął na strzałę.Tkwiła w jego piersi, a drzewce jej unosiło się nieco i opadało, w miarę jak oddychał.Natychmiast odgadł prawdę.W kieszeni na lewej piersi nosił duży, gruby notes, który na lądzie zastępował mu dziennik pokładowy.Strzała celnie wymierzona w jego serce utkwiła właśnie w tym notesie.To go ocaliło.Z uczuciem ulgi wyszarpnął grot i ruszył w gąszcz w kierunku, skąd nadleciała strzała.Lufą karabinu rozgarniał zarośla.Naraz przystanął; to, co ujrzał, mogło przerazić najmężniejszego człowieka.Tuż za osłoną drzew i pnączy skupiło się kilku­dziesięciu papuaskich wojowników z łukami napiętymi i dzidami skierowanymi wprost w karawanę.Wyglądali jak szkielety, ich ciemne ciała, bowiem pokrywały na przemian białe i czarne pasy.Jasnoczerwone i żółte koła otaczały oczy.Wielu nosiło dziwaczne ozdoby w uszach oraz w przedziurawionych chrząstkach nosowych.Na czele tej złowrogiej gromady stał wojownik ozdobiony oryginalnym naszyj­nikiem z lian.Nowicki od razu odgadł, że to on strzelił do niego, ponieważ nie miał jak inni na cięciwie strzały.Głowę jego zdobił wspaniały, purpurowy pióropusz z piór rajskiego ptaka.Zapewne był wodzem.Straszliwi wojownicy z zapartym tchem spoglądali na białego olb­rzyma.Ten zaś strzałę wydobytą z własnej piersi podał niefortunnemu strzelcowi.Tawade cofnęli się o pół kroku, wydając stłumiony jęk.Zaczęli drżeć z przestrachu.Po raz pierwszy zetknęli się z niezwykłymi duchami krążącymi po lesie w biały dzień.Gdyby "telegraf” dżungli nie uprzedził ich o zbliżaniu się duchów, pierzchliby od razu na ich widok.Nieustraszony wobec ludzi wódz Tawade, Eleli Koghe, nie pragnął walki z nieziemskimi istotami.Obecnie nie wątpił już, że są one duchami.Tylko duchy nie zważały na ostrzegawcze wojenne znaki.Wystrzelił do wielkiego białego ducha, aby ostatecznie się przekonać, czy mimo wszystko nie jest on człowiekiem.Eleli Koghe nigdy nie chybiał.Wiedział, że jego strzała trafiła prosto w serce [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl