, Wolfe Gene Piesn Lowcow 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po przebyciu dwóch czy trzech kilometrów znalazłem się już na tyle blisko, by stwierdzić, że upiorne budowle zapełnione były stojącymi bez ruchu maszynami.Nie wiadomo czemu spodziewałem się, że na obrzeżach miasta natrafię na mniejsze budynki i być może na stosy odpadków, ale teraz odniosłem wrażenie, że się myliłem – wieże zdawały się wystrzelać znienacka spod skalistej powierzchni.Kiedy jednak podszedłem jeszcze bliżej, okazało się że moje domysły były słuszne.Ta cześć jaskini, w której się w tej chwili znajdowałem musiała być kiedyś wypełniona wszelkiego rodzaju odpadkami.Teraz jednak to wszystko już znikneło, wtopiwszy się w gliniasto-skaliste podłoże, tak że tylko drobne nierówności terenu, niezwykle, rdzawo-brązowe nacieki i od czasu do czasu jakiś kęs stopu tak twardego, że przetrwał bez śladu rdzy cale stulecia, świadczyły o przeszłości tego miasta.Niszczące działanie czasu dotknęło również małe budowle stojące u podnóża olbrzymich wież.Pozostały po nich tylko zarysy fundamentów i czasem niewielkie baseny czarnej wody, stojącej tam, gdzie niegdyś były piwnice.Ścian nigdzie już nie mogłem się dopatrzyć; mogło ich zresztą nigdy nie być, a domniemane budynki równie dobrze mogły być na przykład jakimiś ledwo co wyniesionymi nad poziom gruntu platformami.Minąwszy miniaturowe, ciche jeziorka znalazłem się tuż pod potężnymi wieżami.Światło było już bezlitośnie jasne i jak mi się wydaje, szedłem naprzód wyłącznie dlatego, że powodował mną jakiś rodzaj fatalizmu.Musze pomóc Cim, musze także znaleźć żywność.W mieście była zarówno Cim, jak i jedzenie, a że najwyraźniej nigdy nie zapadał tu zmrok, to chwila ta równie dobrze nadawała się na dokonanie rekonesansu, jak i każda inna.Przypuszczam, że mimo wszystko nikt mnie nie zobaczył.U wejścia do miasta nie było żadnych strażników, a jeżeli nawet byli, to ich ciała musiały rozsypać się w pył co najmniej tysiąc lat temu.Otaczały mnie tylko szerokie ulice oraz gładkie, piętrzące się w górę szkielety budynków.Ulice wydawały się zbyt otwarte, zbyt nagie, zbyt mało chronione, by mogły pozostać nie splądrowane.Najniższa kondygnacja pobliskiej budowli wznosiła się najwyżej metr nad powierzchnie ulicy.Wszedłem do środka.Nie ma sensu, żebym dokładnie zdawał relacje z tego, co widziałem, bo nie pamiętam wszystkich szczegółów, które byłyby ważne przy opisie.Przeznaczenia zdecydowanej większości zgromadzonych w budynku maszyn nie potrafiłem się nawet domyśleć, wszystkie jednak musiały być wręcz nieprawdopodobnie stare.Niektóre miały szklane okienka, ale były one ciemne i martwe.Cześć przypominała swym kształtem ludzi, cześć znów dziwaczne zwierzęta o niezwykłych, zginających się niegdyś w wielu miejscach ciałach.Właściwie nie miałem zamiaru mówić o mojej przygodzie z jedną z tych przypominających człowieka maszyn, ale może to jednak okazać się dosyć istotne, a poza tym, chociaż postąpiłem z całą pewnością nierozważnie, jak na razie nie pociągnęło to za sobą żadnych przykrych konsekwencji.Przeszedłem przez ulice, chcąc dostać się do następnego budynku.Maszyna stała w zacienionej niszy jednego z bocznych korytarzy; myślę, że wszystkie inne maszyny są popsute, a te jedną, która nie jest (a w każdym bądź razie nie tak bardzo, jak pozostałe), przeoczono kiedyś po prostu dlatego, że stała w ukryciu.Przez moment odniosłem wrażenie, że to ogromnych rozmiarów człowiek, toteż skierowałem się w jej stronę.Z bliska jednak podobieństwo znikło, natomiast uwidoczniły się liczne różnice: miała za długie ręce, jej dłonie wyposażone były w haki i zębate chwytaki, nie miała oczu (to, co z początku wziąłem za oczy, okazało się po prostu dwoma światełkami), a zamiast nóg miała dwa koła.Chyba właśnie to, że stała w wyprostowanej pozycji zwróciło na nią moją uwagę.Wśród stert martwego metalu wyglądała niemal jak żywa istota.Kiedy się do niej zbliżyłem, przemówiła do mnie.Nie przypuszczam, żebym kiedykolwiek zapomniał te chwile.Było to tak, jakby nagle przemówił kamień, a jednak, po raz pierwszy od porwania Cim, nie byłem wreszcie sam.Ton jej głosu był ostry, ale przyjazny i chociaż posługiwała się tym samym jeżykiem co ja, to niektóre wyrazy wymawiała w bardzo dziwny sposób, którego nawet nie będę starał się teraz naśladować.Byłem tak zdumiony, że z początku nie zrozumiałem, co właściwie powiedziała.Po kilkunastu sekundach powtórzyła to raz jeszcze:- Oczekuje na polecenia.Dopiero za drugim razem udało mi się wykrztusić:- Nie mam dla ciebie żadnych poleceń.Nie odpowiedziała.Chociaż moim pierwszym odruchem było rzucić się do ucieczki, a drugim - schować się gdziekolwiek, to jednak w gruncie rzeczy wcale nie byłem tak bardzo zaszokowany tym, że mogę rozmawiać z maszyną, mimo iż taki Długi Nóż na przykład, żeby daleko nie szukać, z całą pewnością byłby tym wręcz przerażony, o ile w ogóle by zrozumiał, rzecz jasna, co się dzieje.Po jakimś czasie, kiedy maszyna ciągłe nic nie mówiła, a znikąd nie dochodziły żadne podejrzane odgłosy, zebrałem w sobie dosyć odwagi, by zapytać.- Jak długo tu stoisz?- Nie mam mechanizmu rejestrującego upływ czasu.- Ale wiesz o tym, że czas mija?- Wiem, że inni mają taki mechanizm.- Gdzie mogę znaleźć cos do jedzenia?- W wozie.Jeden z wampirów - zwabiony, jak sądzę naszymi głosami – wleciał do budynku i teraz kluczył między stojącymi bez ruchu urządzeniami.Obawiałem się, że może zjawić się ich więcej, ale mimo to zapytałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • anikol.xlx.pl