,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na jej twarz padł cień.Srebrna Lisica podniosła wzrok, wykrzywiając twarz w wyrazie goryczy.– Powiedz mi – rzekła do przybysza – czy czary towarzyszące zdradzie Kallora rzeczywiście były aż tak skuteczne, że ogłuszyły cię na podobnie długi czas? A może po prostu wolałeś zaczekać na odpowiednią chwilę, obserwując konsekwencje swej bierności? Ostatecznie robiłeś to już przedtem, prawda, Tayschrenn?Tayschrenn?Ochrypły, pełen bólu głos, który usłyszała w odpowiedzi, należał jednak do Artanthosa, chorążego.– Srebrna Lisico.Proszę cię.Nie zrobiłbym.– Naprawdę?– Nie.Sójeczka miał.– Wiem – warknęła Srebrna Lisica.Źle zagojona noga.nigdy nie miał na to czasu.Brood mógł.On nie żyje.Och, kochany, nie.Ze wszystkich stron otoczyły ją niewyraźne postacie.Malazańscy żołnierze.Barghastowie.Ktoś głośno zawodził z rozpaczy.Pochylił się nad nią mężczyzna, którego znała jako Artanthosa.Twarz miał rozszczepioną przez czary.Poznała dotknięcie chaosu.Ona nie przeżyłaby równie gwałtownego.Zrozumiała w głębi duszy, że wielki mag nie zwlekał z reakcją.Było zdumiewające, że w ogóle zdołał coś zrobić.Spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich liczne warstwy bólu.– Srebr.– Korlat?– Kobieto – mówiła Tiste Andii niewyraźnym, lecz zrozumiałym głosem.– Ten człowiek.– Tak? To Tayschrenn, Korlat.Ta część mnie, która jest Nightchill, wiedziała o tym już od dłuższego czasu.Nie śpieszyłam się z konfront.–.podziękuj mu.– Słucham?– Za.uratowanie.życia.Podziękuj mu, kobieto.– Nadal spoglądała w oczy Tayschrenna, ciemnoszare jak oczy Sójeczki.– Kallor.zaskoczył nas wszystkich.Mężczyzna skrzywił się, po czym skinął powoli głową.– Przykro mi, Korlat.Powinienem był przewidzieć.– Tak.Ja też.I Brood.Czuła, że ziemia pod nią bębni od tętentu kopyt.Wibracja przenikała aż do jej kości.Tren.Bębny, odległy dźwięk.Zmuszane do maksymalnego wysiłku konie.które pędzą, choć nie znają celu.Coraz bliżej.Są bezmyślne, lecz wypełnia je niecierpliwość ich niepojętych panów.Ale to wzgórze odwiedziła już śmierć.Która nie dba o żadne powody.Mój ukochany.Należy teraz do ciebie, Kapturze.czy się uśmiechasz?Mój ukochany.należy do ciebie.Choć rumak Itkoviana był dzielny i wspaniały, opadał już z sił.Dwa dzwony przed świtem Zrzęda obudził przyjaciela z niezwykłą dla siebie szorstkością.– Coś poszło nie tak – warknął.– Musimy pędzić do Koralu, Itkovian.Szare Miecze nie zatrzymały się na noc.Itkovian obserwował kompanię tak długo, jak tylko mógł, nim wreszcie noc skryła ją przed jego oczyma.Tarcza Kowadło postanowiła pośpieszyć z pomocą Sójeczce.Z początku sądził, że ta decyzja jest mu obojętna, podobnie jak wszystko, co wiązało się z ich odjazdem, potem jednak jego serce wypełnił smutek i, gdy w końcu zasnął, spał niespokojnie.Kiedy Zrzęda obudził go bezceremonialnie, Itkovian próbował określić źródło swego niepokoju, lecz wciąż mu ono umykało.Siodłając konia, nie zwracał zbyt wiele uwagi na Zrzędę i jego legion.Dopiero gdy skoczył na siodło i chwycił wodze, zauważył, że Daru i jego ludzie nie dosiadają swych wierzchowców.– Co zamierzasz uczynić, Śmiertelny Mieczu? – zapytał, marszcząc brwi.Potężny mężczyzna wykrzywił twarz.– Podczas tej podróży konieczna będzie szybkość – odparł.– Podczas tej podróży – powtórzył, zerkając na łypiącą na niego ze złością spode łba Stonny Menackis – Trake narazi na ryzyko serce swej mocy.– Nie jest moim bogiem! – warknęła Stonny.Zrzęda uśmiechnął się do niej ze smutkiem.– Niestety, nie jest.Będziesz musiała pojechać konno, razem z Itkovianem.Nie będziemy na was czekać, ale może uda się wam dotrzymać nam kroku.przez pewien czas.Itkovian nic z tego nie rozumiał.– Śmiertelny Mieczu – zapytał Zrzędę.– Czy będziecie podróżować przez grotę?– Nie.No, niezupełnie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Archiwum
|